niedziela, 13 marca 2011

Andrzej Grzyb. Drobiazgi 2011





Drobiazgi 2011


Spis

1. Okno na podwórze

2. Okno na drogę

3. Okno oka


Okno na podwórze

Przez okno widać świat. Kawałek świata. Niewielki, w granicach ram. Przez okno patrzę na świat, a świat patrzy na mnie. Kto widzi więcej? Bywa, że pewien jestem, ze ja widzę więcej. Chyba częściej wydaje mi się, że o wiele więcej widzi świat. No, nie wiem.

Widzę sójkę. Kolorową, wszystkożerną, nie gardzącą pobratymcami. Z brzozy za oknem przygląda mi się uważnie. Kiedy zbliżam nos do szyby, by lepiej widzieć, odlatuje. Jestem duży, pewnie głodny, tak mnie ocenia, nie ma na co czekać, trzeba ocalić życie i zapamiętać, że ten dziwnie wystrojony zwierz chciał podejść zbyt blisko, a jego ciekawość na tyle mętne ma powody, że pióra cierpną na skrzydłach. Tak mnie może ocenia albo i gorzej, mnie i wszystko, co żywe, a większe od niej. Dzięki takiemu podejściu do życia wciąż żyje.

Słońce przysłonięte ołowianą chmurą przygasło. Sójka zmieniła się w ciemnoszary znak zapytania. Może to nie sójka a usychająca gałązka sosny. A może to duch sosny, który wyszedł z żywego drzewa, wypłynął z żywicą przez szczeliny kory, by podziwiać dojrzewające brzemię szyszek.

Okno na drogę

Patrz. Dojrzyj. Ze wzgórka ku dolinie idzie staruszka. Przystaje. Siada na kamieniu. Patrzy na wzgórek, z którego zeszła, spogląda na drogę, która prowadzi ja w dolinę. Ociera oczy. Może to kurz, może to łzy mącą jej widok. Patrzy uparcie, może już dojrzała dziewczynkę, idącą ku niej z doliny.

Dziewczynka, wspinająca się ku wzgórkowi, rośnie. Staruszka widzi już swoją pomyłkę. To dorodna pannica. Uśmiechnięta, mocna, pewna siebie, kobieta. Idzie, a zdaje się, że tańczy. Teraz słychać, śpiewa o pięknym dniu i kochanku, który na nią czeka. Staruszka podnosi się z kamienia i powłócząc niepokornymi nogami, kuśtyka ku dolinie.

Staruszka i pannica mijają się na stoku w pół drogi miedzy wzgórkiem a dolina. Przystają na chwilę. Pozdrawiają się. Mówią przez chwilę do siebie. Staruszka może o spiekocie i wybojach. Dziewczyna o błogosławieństwie słonecznego dnia.

Czarna nitka asfaltowej drogi, po której toczą się nie większe od ziarnek kąkola tiry, tuż pod linia horyzontu zdaje się być rysą na szybie.

Miedzy rysą na szybie a niebem stoi dom, małe wybrzuszenie nie większe od łepka szpilki. Z okna tego domu może patrzy Anna, może Andrzej, może Magda. Ten, kto patrzy, widzi ten sam obraz, zapisuje tę sama opowieść, lecz przecież inną, odwróconą na druga stronę.

Dojrzałeś niewiele. Kroplę, może dwie z bezkresnego morza opowieści.

W uchylonej okiennej szybie zobaczyłeś to spotkanie. Dojrzałeś wzgórze i dolinę. Zajrzałeś tez w swoje oczy odbite w lustrze szyby.

Okno oka

Otwieram oczy. Tworzę opowieść. Zapisuję ją. Opowiadam sobie. Może jutro, może kiedyś opowiem ją temu, którego spotkam.

Jesień. Mgła unosi się nad polami, łąką i rzeką. Opary snują się między zarysami miedz, brzeziny i sosnowego zagajnika. Rozdzierają się, wznoszą i nikną. Niekiedy w rozstępujących się mgłach, w snopie promieni słonecznych można dostrzec szczyt domu, ogród albo kościelny, podwójny, czerwony dach. Przedmieście. Moje miasto całe jest przedmieściem miasta, którego nie ma.

To, co widzę, rozpływa się w powietrzu. Mówię to do siebie, jakby cudzymi słowami.

Zamykam oczy. Oczyma wyobraźni próbuję zobaczyć więcej. Patrzę śmiało. Przekraczam granicę wyobraźni. Widzę. Małe miasteczko. Małe, ale czy Paryżem musi być mój pępek świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz