Pana profesora B. Synaka poznałem wiele lat temu w Kaszubskim Uniwersytecie Ludowym we Wieżycy podczas pleneru, gdy przyjechał w odwiedziny do twórców. Pamiętam, była wtedy też śp. pani Władysława Wiśniewska, która na widok pana profesora wyraziła o nim wiele ciepłych słów, wróżąc mu wspaniałą przyszłość naukową. I nie pomyliła się.
Brunon Synak urodził się w 1943 roku w Podjazach na Kaszubach w rdzennie kaszubskiej rodzinie. Tam chodził do szkoły, gdzie uczył się języka polskiego, bo w domu mówiono po kaszubsku. Było ciężko, zwłaszcza, że w tamtych czasach lepiej było nie przyznawać się do kaszubskich korzeni. Wtedy władze oświatowe z rozmysłem zatrudniały na Pomorzu, zwłaszcza na Kaszubach, nauczycieli z innych stron kraju, by zmuszać dzieci do wysławiania się w języku polskim, tym samym wykorzeniać mowę ich ojców. Gwarę uważano za język wypaczony. Sam tego doświadczyłem w szkole Białachowie i w Zblewie. Kiedy na przerwach używaliśmy słów gwarowych, upominano nas o złym wyrażaniu się. Pamiętam, że na lekcji biologii przy omawianiu przewodu pokarmowego kury powiedziałem flaki zamiast jelita. I była kara - sto razy musiałem napisać słowo jelito. A przecież gwara to nic innego jak inna mowa.
Prof. Synak zauważa w swej książce, że Kaszubi uważali ludzi mówiących czystą polszczyzną (z wysoka) za kogoś lepszego od nich, poniżając się tym samym. Na Kociewiu było podobnie. Kto z pańska mówił, to przed nim czapki z głów. Dziś jest zupełnie inaczej, ludzie szukają swoich korzeni, przypominają sobie dawne wyrażenia, spisują je. Ostatnio miałem zajęcia z malarstwa na szkle z dziećmi ze szkoły w Cisowej, kilkadziesiąt lat temu wieś kaszubska, dziś dzielnica Gdańska. Pytam się - uczycie się języka kaszubskiego? No część się uczy. A w domu rozmawiacie po kaszubsku? Nie - tylko dziadek potrafi. Nic na to nie poradzimy, wszystko się zmienia, posługiwanie się kaszubską mową też. I tutaj moja osobista uwaga. Nauczając dzieci języka kaszubskiego (literackiego) w szkołach na terenie całych Kaszub, zatracamy dialekty tego języka, a jest ich kilkadziesiąt.
Bardzo ciekawie autor opisuje codzienne życie w swojej rodzinie. Panie Profesorze, zazdroszczę Panu tych smacznych węgorzy, które były częstym posiłkiem w Pana domu. Panu się przyjadły, mnie nie, bo wyławiane z jeziora dziadka trafiały na stół licznej rodziny, a było to tylko w okolicach świąt czy uroczystości rodzinnych.
Pięknie i z szacunkiem wyraża się Pan o swoich rodzicach. Słowa mama, tata czy rodzice, zaczyna Pan z dużej litery - to o czymś świadczy. To właśnie w naszym pokoleniu całowało się ojca w rękę, nie mówiąc o dłoniach babć czy cioć. Starsi ludzie byli w poszanowaniu. Oj, dużo by na ten temat pisać.
Pan Brunon Synak szczerze pisze o swojej tęsknocie za rodzinnym domem. Spędzona noc w obcym miejscu do przyjemnych nie należała. Tęsknił w internacie szkoły średniej, wyglądał przez okno na drogę prowadzącą w jego strony i wyczekiwał kogoś bliskiego, by w ten sposób zbliżyć się do domu. Ja też wyjeżdżając z domu na kontrakty zagraniczne - tęskniłem. Pamiętam jak w Budapeszcie stałem na dachu wieżowca, w którym kładliśmy instalacje elektryczną, i z tęsknotą patrzyłem na północny horyzont, za którym ponad tysiąc kilometrów dalej był mój dom. Z książki autora dowiedziałem się pewnej mądrości, że według św. Augustyna tęsknota jest istotą człowieczeństwa i nie ma się czego wstydzić.
Pan Brunon Synak ma bogaty dorobek naukowy, w który zagłębiać się nie będę, by swoją prostotą przypadkiem nie umniejszyć Jego naukowym osiągnięciom. Jest wiernym synem rodzinnej ziemi, który w sposób wyważony omawia problematykę Kaszub pod względem socjologicznym, kulturowym i politycznym. Ma rzetelny stosunek do Kociewia i jego ludu. Tu też mieszkają członkowie jego rodziny, tu ma przyjaciół.
Drogi Panie Profesorze. Dziękuję za książkę, dziękuję za szczere wypowiedzi. Życzę Panu przede wszystkim zdrowia i długich lat życia.
Edmund Zieliński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz