wtorek, 30 października 2012

TADEUSZ MAJEWSKI. Alfons Paschilke prosi o ulicę

SZTUKA I LEGENDA. - Cały dzień byliśmy ustawieni jak wojsko - wspomina córka Alfonsa. - Dziadek oprowadzał, tłumaczył, lubił opowiadać i trudno, nie było rady.

Alfons Paschilke prosi o ulicę







Kiedy w 1995 roku Dorota Jaskulska napisała w "Smętowiaku" (2/7, 17.11.1995) reportaż pod tytułem "Smętowski Wit Stwosz" i ze zdaniem pod tytułem "Alfons Paschilke po raz drugi wyrzeźbił ołtarz Wita Stwosza", zlekceważyłem temat. Pomyślałem, przyznaję bez bicia: jeszcze jeden zadufany w sobie rzeźbiarz amator (rzeźbiarze amatorzy są na ogół zarozumiali i pełni pretensji), którego powinno się razem z jemu podobnymi zamknąć na kilka dni i nocy w katedrze w Pelplinie, żeby w ciemności macali palcami genialne stalle. Teraz wracam do tematu i mówię po cichu, boć przecież nie żyje: - Przepraszam, Panie Alfonsie.

W 1995 roku Dorota
pisała między innymi, że Alfons był ósmym z kolei z dziewięciorga dzieci Paschilke z Brus. Jego starszy brat był skrzypkiem, a siostra z nici haftowała piękne ornaty. W szkole powszechnej Alfons zaczął rzeźbić w drewnie. "Chłopów, kobiety - co popadło". Scyzorykiem...
Potem napracował się w życiu. W warsztacie ojca zdobył zawód szewca. Podczas okupacji był rymarzem i tapicerem. Po wojnie w PGR Kopytkowo pracował jako rymarz "zespołowy", a później jako księgowy w gorzelni w Leśnej Jani. Był starszym procentomistrzem w cukrowni "Pelplin", palaczem w Pruszczu Gdańskim, wreszcie portierem w firmie "Las" w Skórczu. W 1961 roku ze względu na zły stan zdrowia przeszedł na rentę. I wtedy zaczął "wyszukiwać sobie twórcze prace". W ciągu pierwszych 8 lat na rencie tworzył kompozycje z tłuczonego, kolorowego szkła, łączonego na gorąco. Skończył z tym ze względu na chemikalia, zwłaszcza szkodliwy klej. W1978 roku wrócił do rzeźby. W ciągu 17-letniej działalności twórczej wypracował własny styl i świetnie opanował technikę rzeźbienia.
"Paschilke pracuje w drewnie olchowym i bukowym - pisała wtedy Dorota. - Swoje prace pokrywa olejem lnianym - tak, aby zachować słoje i wydobyć naturalną barwę drewna. Czasami dzieła maluje kolorową bejcą. Talent, wrażliwość i bogata wyobraźnia sprawiają, że tworzy dzieła pozwalające zaliczyć go do jednych z najlepszych rzeźbiarzy Pomorza."
Kiedy piszemy o twórcach, często przesadzamy, no nie? Tak myślałem o tym kawałku tekstu.
A o motywach tej twórczości Dorota pisała tak: - "(...) To przede wszystkim rzeźba figuralna oraz płaskorzeźba. Tematyka prac - rozległa. Przeważają sceny i postaci biblijne. Wątki religijne bardzo często interpretuje zgodnie z własnymi odczuciami (Pan Jezus w Ogrójcu, święta Rodzina na podwórku). Artysta nie stroni też od przedstawiania tematyki świeckiej. Przedstawia zajęcia wiejskie (kopanie ziemniaków, dojenie kozy, sianokosy, koń z pługiem). Rzeźbi także różnego rodzaju ptaki, między innymi sowy, orły, kaczki. Czasem "buduje" całe ptasie gaje!". (...)
"Moim zadaniem - mówił wtedy pan Alfons - było odtworzenie ołtarza Wita Stwosza znajdującego się w Kościele Mariackim w Krakowie. Skąd pomysł? W telewizji usłyszałem, że rząd polski wydał ogłoszenie do wszystkich rzeźbiarzy w kraju. Każdy z nich miał wykonać jedną figurkę; tak, aby można było z wszystkich utworzyć całość. Oryginalne dzieło, wyrzeźbione z lipy, było zniszczone przez robaki. Nikt się nie zgłosił, więc postanowiłem skopiować krakowski ołtarz. Zakupiłem drewno. Schło 7 lat. Z Berlina przywiozłem specjalistyczne narzędzia. Zanim zabrałem się do tworzenia ołtarza, uczyłem się najtrudniejszych prac (rzeźbiłem stoły, szafki itd.). Chciałem odpowiednio przygotować się do pracy.
Paschilke rozplanowywał dzieło przez ponad 4 miesiące. Pracował po 16 godzin dziennie! (od 9 rano do 2 w nocy). Po 4 latach dzieło ukończył. Przedstawiało 6 stacji (w Krakowie jest ich 18) i 90 osób. Brakowało bocznych skrzydeł. Ołtarz zakupiła jedna z parafii w Norymberdze (rodzinne miasto Wita Stwosza). Artysta nie zdradził, za ile. No, może trochę zdradził - "za jedną z części głównego ołtarza można było nabyć dobrej marki samochód...".
W1989 roku postanowił wyrzeźbić jeszcze większy i piękniejszy ołtarz. Teraz użył drewna olchowego, osikowego, mahoniowego i dębowego. Prace nad dziełem o wymiarach 3,25 m na2,32 m (1:3 w stosunku do oryginału) trwały 5 lat. Nowy ołtarz przedstawia 190 postaci i ma o 20 dekoracji więcej niż oryginał. Jest to precyzyjna robota (zresztą jak wszystkie dzieła twórcy).
Dorota oglądała ten ołtarz w maleńkiej pracowni, jaki własnoręcznie zbudował Paschilke koło domu na podwórzu. Trudno było zaprezentować cały, co najwyżej otworzyć skrzydła i podziwiać wnętrze. W 1994 roku, we wrześniu, rzeźbiarz pokazał swoje największe dzieło w kościele parafialnym pod wezwaniem Ciała i Krwi Pańskiej w Smętowie Granicznym. Chciał, by ołtarz pozostał w kraju. Miał nadzieję, że zakupi go jeden z polskich kościołów (i jest - w kościele w Smętowie, o czym mało kto wie).
Prace Alfonsa Paschilke znajdują się w Muzeum Etnograficznym w Oliwie, Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie, we Wdzydzkim Skansenie oraz w zbiorach Wojewódzkiego Ośrodka Kultury w Gdańsku. Trafiły również do wielu kolekcji prywatnych - głównie w Niemczech, Kanadzie i USA. Wiedzę i umiejętności przekazywał wnukom - Stefanowi, Marcinowi i Grzegorzowi Glazom. Przejawiali duże uzdolnienia plastyczne, zdobyli już nagrody w konkursie "Ludowe Talenty", organizowanym przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. Mieli być jego następcami.
W 1995 roku, kiedy odwiedziła go Dorota, kończył akurat rzeźbię ukrzyżowanego Jezusa i Matkę Boską, trzymającą syna zdjętego z krzyża. Zamierzał wykonać też wielką Golgotę ze świętym Janem, dwoma żołnierzami i trzema Maryjami. Na pytanie, ile wyrzeźbił, odparł tak: "Na dwa traktory na pewno by sie nie zmieściło...".

Jest czas
teraźniejszy. Sala regionalna w Zespole Szkół Gospodarki Żywnościowej w Smętowie. Na ścianie zamknięci w ramkach znani smętowiacy: Alfons Paschilke, Jan z Jani (Jański), Stanisław Mucha, Edmund Bobkowski i Łucja Ciesielska. Siedzimy przy stoliku, Helena Glaza - córka Alfonsa Paschilke i ja. Wypytuję.
- Urodził się w Brusach w 1919 roku - opowiada pani Helena. - Do Smętowa trafił, kiedy chodziłam do I klasy. Mam 55 lat. Ale w Smętowie jesteśmy 48 lat, bo trochę mieszkaliśmy w Starej Jani... Mama, Marianna, pochodzi z Kasparusa. Taka wędrówka. Najpierw mieszkali w Kasparusie, potem do Leśnej Jani, następnie w Starej Jani - w pałacu, 7 lat. Urodziłam się w pałacu i wszystkim o tym mówię (śmiech). Ojciec był rymarzem. W Smętowie wybudował dom i się tu sprowadziliśmy. W Starej Jani nie rzeźbił. Zaczął, kiedy zachorował na astmę i przeszedł na rentę. Ale zaczął od szkła. Wyklejał szkłem obrazy. Mam Matkę Boską ze szkła i świecznik. W domu mam też pierwszą jego rzeźbę - kobietę trzymającą na głowie dzbanek. Z wiśniowego drewna... Na początku rzeźbił w domu, później zbudował wraz z moim mężem Janem drewniany domek na podwórku. I tam zaczęły powstawać dzieła. Robił bardzo dużo rzeźb, ale również stojące zegary i meble. Kiedy długo nie wracał, szłam go podglądać. Sprawdzić, czy nie zasłabł. Ciągle siedział do 4 rano. Tego domku już nie ma.

Płynie
opowieść o Alfonsie. Jak zbierał drewno, jak codziennie rzeźbił. Nie było dla niego nawet niedzieli. W domu siedział tylko w pierwsze dzień świąt. Narzędzia? Rozmaite. Kiedy otrzymał zlecenie z Niemiec, dali mu dłuta, cały zestaw. Ale najczęściej miał nożyk...
Zmarł w 1996 roku. Rzeźbił prawie do końca. Przygotował sobie kawał brzozy, chciał zrobić do kościoła na Wielkanoc dużą Pietę. Pracował na tym. Pani Helena wysłała do domku dzieci, żeby zawołały go na obiad. To było 4 grudnia. Leżał w pracowni. Udar mózgu. Żył jeszcze miesiąc. Kiedy przyjechał lekarz, miał sparaliżowaną rękę. Rzekł: "Ja już chyba nie będę mógł rzeźbić". Zmarł 14 stycznia.
Helena Glaza nie umie określić, ile prac wyrzeźbił. Tego się nie da dziś zrobić. Część za granicą, część po kościołach - na przykład Jan Chrzciciel - płaskorzeźba nad chrzcielnicą w Smętowie. Kupowano też w Gdańsku do galerii. Na zainteresowanie nie mógł narzekać. Przyjeżdżali dziennikarze, budkę odwiedzały szkolne wycieczki. Z budki dzieciaki szły do mieszkania.
- Mieliśmy z tym kłopot. Cały dzień byliśmy ustawieni jak wojsko - wspomina córka Alfonsa. - On oprowadzał, tłumaczył, lubił opowiadać i trudno, nie było rady. Przyjechali też z radia. Program był wzruszający. Mówił o swojej twórczości, jego wypowiedzi przerywano wierszami. Wzruszający program, bo on już nie żył.

Później nieraz
ktoś jeszcze przyjeżdżał do domu Glazów. Chciał coś kupić. Nie sprzedała. W szkole też pamiętali. Po śmierci zorganizowali wystawę. Była też kiedyś w gminie. Pamięć... Z czasem mija. Mija... Hmmm... Lepiej - zwalnia. Zupełnie jak lokomotywa, która coraz wolniej sapiąc zajeżdża do muzeum techniki. Skończyły się reportaże, skończyło się zainteresowanie.
- Jak już ktoś nie żyje, to już go nie ma - sentencjonalnie zauważa pani Helena.
- A gdyby powstała galeria, regionalna, nasza? Oddałaby by pani?
- Oddałabym. (I poprawka) Może część....
Ulica... Nazwy... Ile ich powstaje: Jaśminowe, Brzozowe, Polne, Wrzosowe, Nijakie, Bezpieczne, Politycznie Poprawne, Na Wszelki Wypadek itp. Czasami imienia jakiegoś księdza, jak w Smętowie proboszcza Pawła Szynwelskiego... Niedługo będziemy je numerować, jak w USA. Ja wiem, ile znaczy ulica Imienia... W pewnym mieście jest ulica imienia mojego dziadka - Jana Stanisława Majewskiego, dziennikarza, historyka, działacza, inicjatora usypania kopca Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej. Zamordowali go w Oświęcimiu. Ja wiem, ile to znaczy i mówię za rzeźbiarza: Alfons Paschilke prosi o ulicę (jak na grobie w Pogódkach epitafium - Stary Frank prosi o modlitwę).

Idziemy
do domu. Zwiedzać. Myślałem, że tych prac jest kilka, no, może kilkanaście. A tu - coś niebywałego - mnóstwo (prawdę mówił syn Alfonsa, który rzeźbi ptaki w Osiecznej i stworzył w ubiegłym roku muzeum w budynku stacji PKP Zygmunt Paschilke (Dziennik Bałtycki luty 2008 r. albo www.osieczna.kociewiacy.pl "Z miarą krawiecką na lokomotywę"). W tym domu rzeczywiście jest mnóstwo jego prac. I co ja będę dalej pisał. Sami popatrzcie na kilka z nich...
Tadeusz Majewski



Ona i on przed chatą. Ciepłe pastelowe kolory, spokój - jaka z tej płaskorzeźby tchnie pogoda ducha. Fot. Tadeusz Majewski



Hmmm... Ten wyrazisty styl. Miękkie kontury zaskakująco skojarzone z kwadratami kafli. Fot. Tadeusz Majewski


Płaskorzeźba. Zapewne któryś ze świętych. Fot. Tadeusz Majewski


Kobieta z owocami. Jakie zróżnicowanie faktury i różnorodność cięć! Fot. Tadeusz Majewski


Coraz łagodniejsze linie, coraz lepiej oddany smutek. To już nie jest rzeźbiarstwo naiwne. Fot Tadeusz Majewski


7. Ostatnia wieczerza - jedna z kilku, jakie wykonał Alfons Paschilke. Czyżby przymiarka do większego dzieła? Fot. Tadeusz Majewski


Pani Helena prezentuje pierwszą rzeźbę ojca - kobietę z dzbanem. Fot. Tadeusz Majewski



Konie, psy - zwierzęta. Pełno ich. Tu zegar jest tylko pretekstem dla rzeźb. Fot. Tadeusz Majewski


Oracz. Ten to dopiero mi się podoba. Ale gdzie go wyeksponować, jeżeli wszędzie stoją rzeźby i rzeźbione meble? Jestem wściekły - zrobienie porządnej zdjęciowej galerii tych rzeźb wymagałoby... "demolki" w mieszkaniu. Fot. Tadeusz Majewski

INNE PRACE ALFONSA PASCHILKE

Tekst za "Dziennikiem Bałtyckiem"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz