niedziela, 28 czerwca 2009

Jan Justa - losy Kociewiaków

Telewizor, radio, okno na świat, fotografie żony i sióstr powykładane na podwyższeniu - to moje sanktuarium (J.S. Justa)

Samotność wśród ludzi
Teresa Wódkowska
Tekst archiwalny - Tygodnik Kociewski - 2001 r.






- Dlaczego nie jest kombatantem? - takie pytanie zadaje sobie i innym osiemdziesięcioletni mieszkaniec Smętowa, Jan Stanisław Justa, dla którego wojna to koszmar, z którego do dzisiaj się nie uwolnił.

1 września 1939 r. zamiast do wojska pan Jan został zaszeregowany do Miejskiej Straży Pożarnej w Tczewie.
- Pod eskortą tczewskich SS-manów zostaliśmy odprowadzeni do szpręgowanego mostu przez Wisłę, przy którym pracowaliśmy 8 miesięcy. W połowie lat czterdziestych postarałem się o pracę u Tuchla w Tczewie, w tej samej stolarni, gdzie uczyłem się przed wojna zawodu, tylko że wtedy należała ona do mistrza Zielińskiego - mówi Jan Justa.
Przypadek zrządził, że został zatrudniony w warsztacie ślusarsko - elektrycznym "Torpedolaboratorium" na Oksywiu. Po pewnym czasie został powołany do wojska. Ponieważ pracował przy torpedach, skierowano go do marynarki.



Jan Stanisław Justa jako niemiecki marynarz. W niemieckim wojsku służył 19 miesięcy. Po wojnie 30 dni spędził w niewoli, 7 miesięcy w 2 Korpusie Wojska Polskiego. Jak powiada, w wielu sytuacjach wyratowało go wrodzone poczucie humoru, pozytywne myślenie, które do dziś go nie opuszcza. Żyje wspomnieniami...

Przeszkolenie rekruckie odbył w Sanantdie we Francji, po czym ukończył sześciomiesięczny kurs o maszynach parowych. Po przeszkoleniu został odkomenderowany do V Floty Kontrtorpedowców we Francji.
- W walkach z nieprzyjacielem zostałem ranny i znalazłem się w szpitalu polowym, stanowiącym równocześnie schron. W tym czasie zbombardowano port Lehawir. Miałem ogromne szczęście. Gdyby zwolniono mnie o jeden dzień wcześniej ze szpitala, to albo bym został umazany w mazucie, albo bym nie żył, bo bardzo wielu żołnierzy zginęło - wspomina pan Jan.

Po zniszczeniu portu żołnierze zostali ewakuowani. Dotarli do Paryża. Jan Stanisław Justa otrzymał bilet do Świnoujścia, następnie do Elbląga, wreszcie został odkomenderowany na jugosłowiański okręt Sybiniko, zarekwirowany przez Niemców i przeznaczony do generalnego remontu we Włoszech. Tutaj zapoznał Michała Kostrzewskiego, z którym szczerze się zaprzyjaźnił.

- W połowie marca 1945 roku ze szpitala, gdzie stwierdzono chroniczny katar żołądka, wróciłem do portu. Statek już został wyremontowany, a ja zostałem odkomenderowany na barki desantowe. Płynęliśmy pod eskortą dwóch jednostek do Wenecji.



Pamiątka z Wenecji - przed bazyliką św. Marka. Na zdjęciu 22 kompania II Korpusu WP przy armii angielskiej. Zawierucha wojenna, na którą żadnego wpływu nie posiadał zwykły, szary człowiek rzuciła pana Jana do Niemiec, Francji i Włoch. Przeżył bardzo trudne chwile, ale poznał różnych ludzi - dobrych, np. we Włoszech - prawdziwych opiekunów, i złych. Nauczył się i przecierpiał wiele. A to uodporniło go na dalsze lata życia.

Pod koniec marca Jan Justa został skierowany do artylerii przeciwlotniczej. Jako cieśla zgłosił się do ekipy budowlanej, która budowała stanowiska strzeleckie na południe od Wenecji.
- W nocy z 23 na 24 kwietnia alianci zbombardowali istniejące stanowiska przeciwlotnicze i szosę prowadzącą do miasta Gotamarina. Po tej nocy pełniłem wartę. 25 kwietnia o godz. 19.00 zauważyłem na wieży ciśnień białą flagę. Padł rozkaz, żeby przygotować się do zbiórki. Żołnierze stanąć mieli w pełnym wyposażeniu i czekać na dalsze rozkazy.

W nocy z 25 na 26 kwietnia 1945 roku jednostka poddała się.
- Po ogołoceniu wszystkich z wszystkiego zostaliśmy przekazani dowództwu aliantów w ogromnym obozie jenieckim. Tutaj znalazłem swojego przyjaciela Michała Kostrzewskiego. Od tego czasu byliśmy zawsze razem, bo według alfabetu po "j" jest "k". Zostaliśmy wcieleni do armii polskiej. 26 maja z pruskich sołdatów staliśmy się polskimi żołnierzami w angielskich mundurach. W ostatnim rejsie po Adriatyku zostaliśmy przydzieleni do 22 Kompanii Zaopatrzenia Artylerii.



Michał Kostrzewski z żona i synkiem.

8 grudnia był ostatnim dniem Jana Justy w Korpusie. Tego dnia wraz z Michałem Kostrzewą i czterema innymi kolegami postanowił wrócić do Polski. Pociągiem dotarli z Ankony do Rzymu. 9 grudnia zgłosili się do Warszawskiej Misji Wojskowej. Po otrzymaniu dokumentów na powrót do kraju, 17 grudnia drugim transportem, pociągiem towarowym udekorowanym czerwonymi flagami i napisami "Solute Bela Italia", "Wiwa Polonia" opuszczali Włochy.

- Dojechaliśmy do Międzylesia. Zostaliśmy zdemobilizowani przez wojsko polskie. Po utrzymaniu zaświadczenia i 500 złotych każdy na swój sposób wracał do domu. W Katowicach pożegnałem się z Michałem, który wręczył mi swoje zdjęcie, cenną pamiątkę. 24 grudnia roku pańskiego 1945 cały i zdrowy wróciłem do domu, do Tczewa, zastając matkę, siostry i szwagra w dobrym zdrowiu - kończy swoje wspomnienia Jan Stanisław Justa.
T. Wódkowska




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz