środa, 14 maja 2014

EDMUND ZIELIŃSKI. Kurpiowska Kociewianka czyli Regina Matuszewska z Czarnegolasu

Dużo napisałem o Pani Reginie Matuszewskiej, bo o niej będzie tu mowa, w związku z tym ograniczę się do wybranych fragmentów z Jej bogatego rękopisu - życiorysu, który swego czasu przepisałem do mego komputera. By upewnić się, że mogę publikować pani Reginy wspomnienia, zadzwoniłem do Czarnegolasu do państwa Matuszewskich i otrzymałem pełną zgodę na umieszczenie wspomnień pani Reginy na portalu WIRTUALNE KOCIEWIE. Mało tego, pani Regina wyraziła wielka radość z tego powodu. I ja się cieszę.


Już wiele lat temu, bo w 1972 roku, pani Regina zaczęła spisywać do zeszytu swoje wspomnienia. Impulsem do tego działania były pewnie dzieci pani Reginy i Stanisława Matuszewskich. Zapewne przy długich zimowych wieczorach zaczęła gromadce swoich pociech opowiadać, jak to dawniej było w jej rodzinnych stronach na Kurpiach, a później już tu na Kociewiu. Myślę, że czas oddać głos pani Reginie.

Nieraz dzieci moje prosiły - niech mamusia opowie, jak była mała. Cóż ja im mogę ciekawego powiedzieć o sobie. Najczęściej opowiadałam im, jak się topiłam mając niecałe dwa latka. Były wielkie dni przed Wielkanocą. Moja matka poszła do kościoła w wielkie dni, jak obyczaj nakazywał. Mnie zostawiła przy ojcu moim, który był krawcem na wsi i przychodziło do niego dużo chłopów ze wsi, aby czas im prędzej zszedł na rozmowach. Dawniej chłopi mieli więcej czasu, nie myśleli o produkcji w gospodarstwie. Mawiali; co Bóg da, to będzie. Urodzaj w polu zależał od woli Bożej. Faktycznie tak było, kto miał do tego ziemię dobrze położoną, co mu nie wymokło i nie wywiało, takiego Pan Bóg mniej karał. Koło mojej wioski było pełno łąk i pastwisk. Dzisiaj to są pola uprawne i łąki użytkowe, dawniej to przeważnie woda na nich stała i nie było z nich żadnego pożytku. Nikt nad tym nie myślał, jak je osuszyć, zresztą któż nad tym miał myśleć. Dziś, jak co komu nie pasuje, pisze do Warszawy i zawsze otrzymuje jakąś pomoc, jakieś rozwiązanie tej sprawy, ktoś pomoże. Dawniej - gdzie miał pisać, gdy mu się krzywda działa, jak nie jeden i podpisać się nie umiał, tylko krzyżyki stawiał, gdy od niego wymagali.

Był rok 1929, gdy ja się urodziłam. Było to na Kurpiach we wsi Łączki. Te czasy, chociaż są odległe, pamiętam dobrze, co przeżywali nasi rodzice. Chociaż ja miałam u swoich rodziców jeszcze nie najgorzej. Może dlatego, że byli bardzo pracowici. Muszę to zawdzięczać chyba jeszcze swojej babce, która dbała o naukę dla swoich pięciu synów. Najstarszego syna chciała wyuczyć na księdza, nauka mu szła, nie wiem w jakich szkołach się uczył, mówili, że sześć języków znał. Były to czasy rosyjskie, ale księdzem nie został, gdyż zakochał się w kuzynce i nie pomagały żadne tłumaczenia i gańby (groźby ? pretensje? E.Z.). Mówiono do siebie po cichu, żeby i my nie słyszeli, że ta stryjenka musiała się przed stryjkiem rozebrać, bo mówili, że ma nążyce, nie wiem co to była za choroba, a i to nie pomogło, stryjek się z nią ożenił i żyją do dziś (1972 rok - E.Z.). Czy jest szczęśliwy, nie wiem, bo zawsze był z dala od rodziny swojej i nigdy się nic przed nikim nie żalił.





Dziadkowie pani Reginy - Antoni Ksepka




Babcia pani Reginy - Marianna Ksepka



Rodzice i siostry pani Reginy


Mój ojciec był drugim synem babki, więc gdy tamten się uczył na księdza, ten pracował w domu, bo dziadek był w Ameryce i przysyłał babce dolary. Mieli duże gospodarstwo i ojca do szkoły babka nie posłała, mam jej to za złe, ale gdy skończył 21 lat, dała go wyuczyć na krawca, pisać i czytać sam się uczył przez całe swoje życie. Pamiętam, jak matka kupiła mu książkę do mszy świętej z grubym drukiem i jak składał litery, potem mszę umiał na pamięć. Myślę nieraz, jak on mógł nauczyć się kroju z książek, bo miał tytuł mistrza krawieckiego. Trzeciemu synowi babka dała gospodarować przy niej na gospodarstwie. Dopiero czwarty syn został księdzem. Piąty uczęszczał do szkoły rolniczej i dostał od babki 7 hektarów dobrej ziemi szlacheckiej koło Kolna. Mojemu ojcu babka kupiła nieduże gospodarstwo na Kurpiach. Gospodarował rok sam jako kawaler, a później babka ojca ożeniła się z moją matką - z tej samej wioski co i ojciec. Piszę "ożeniła", bo babka o wszystkim decydowała i nieraz ojcu wygadywała, że mu dała gospodarstwo, żonę i dzieci. Rodzice pochodzili ze wsi Cieloszka woj. Łomża.

Babka była niedużego wzrostu i szczupła, a miała jakąś moc nadprzyrodzoną, że jej się wszyscy bali, nawet dziadek nie miał nic do gadania, choć był wysoki, bo później wrócił z Ameryki. Zawsze mówił, że woli w Polsce pieczone kartofle, aniżeli amerykańskie frykasy.

Mój ojciec był małego wzrostu i czułam, że babka go najgorzej traktuje, i rzeczywiście był biedniejszy od swoich braci. Oni się chwalili swoim bogactwem. Babka była bardzo religijna i wszystkim ze siebie to wpoiła. Matka moja pochodziła z rodziny biedniejszej, ojciec im nie kupił żadnych majątków, bo już tu większą rolę odgrywał dziadek. Ale za to im wpoił miłość do książek. Miał dużo książek, sam dużo czytał i ludzi zachęcał, a szczególnie swoje dzieci. Miał pięć córek i jednego syna. Szkół nie było tak jak dziś, uczyli się z książek od nabożeństwa, liter nauczyli się w domu. Dziadek po kolei każdego z nich brał na kolana i tak długo trzymał aż w głowę wpoił co zadał do nauczenia. Matka, gdy poszła do szkoły do wsi, uczyli się po domach kolejno. Musiała pomóc nauczycielce uczyć słabszych od siebie.

Dziadek, matki ojciec, prędko zmarł, ja już go nie pamiętam. Tylko od matki wiedziałam, że ładnie śpiewał, po pogrzebach chodził śpiewać, nawet mnie jednej piosenki nauczyła po dziadku. Babka była cicha i żadnego rozgłosu z siebie nie dała i taką ją wszyscy lubili, bo nie lubiła kłótni i żadnych krzyków.




Pierwsza z prawej Regina Matuszewska z rodzicami i siostrami w swojej rodzinnej wsi


Wcale nie myślałam pisać o swoich dziadkach, chciałam napisać dzieciom, jak byłam mała, bo choć i tyle razy to opowiadałam, zawsze proszą te najmłodsze; mamusiu, opowiedz gdy byłaś mała. Więc im opowiadam niektóre szczegóły, które mi bardziej w pamięć weszły. I chcę je po kolei po trosze opisać. Więc najpierw gdy się topiłam. Ojciec mało uwagi zwracał na mnie, bawiłam się najwięcej z dziećmi sąsiadów, więc i tym razem myślał, że ja jestem u sąsiada, jeszcze dla pewności się spytał sąsiada, czy jestem u nich w domu. Sąsiad powiedział, że szłam. No ja się z nim spotykałam, tylko, że ja szłam za mamą do kościoła. Miałam obute białe pończoszki i czarne lakierki na sznurowadła. To mi ciążyło, więc rozzułam i wzięłam w rękę. Szłam prosto w kierunku kościoła, choć widziałam, że dalej woda, to nic nie pomogło. Chciałam być z mamą w kościele. I teraz po tylu latach wszystkiego nie pamiętam, tylko to jak się z sąsiadem spotkałam, i jak byłam obuta, i jak mnie ojciec położył na łóżko w białe poduszki, które były haftowane, i którymi matka się chlubiła. Jak się przebudziłam, bo musiałam być nieprzytomna, to pamiętam, że te białe poduszki były pobrudzone czarnym błotem. To dzięki dwóm kobietom, które miały daleko do kościoła i szły później i zauważyły jak woda mnie wyrzuca, i one mnie wyratowały i przyniosły do ojca. Na pewno się ucieszyli, że tak się wszystko dobrze się skończyło. Nie było mowy o jakimkolwiek wynadgradzeniu (wdzięczności E.Z.). Ludzie dawniej na wsi nie robili w takich sprawach żadnych ceregieli.



Regina Matuszewska (z prawej) z koleżanką Marysią Gryczewską

Moje dzieciństwo było niewesołe, bo mając dziewięć lat, zaczęła chorować moja matka, ale jeszcze dziś miło mi wspomnieć, gdy brała mnie za rękę i prowadziła do kościoła. W kościele zapamiętałam najpiękniejszy głos mojej matki. Najmilsze było dla mnie szykowanie plonu i pójście z nim do kościoła. Było przyjemnie lecieć rano w niedzielę i przynieść z każdej rośliny gałązkę plonu. Musiało w plonie być wszystko. Plon z żyta uszykowany był, gdy kończyło się kosić żyto. Wtedy się zebrało ładnych kłosów w pęczek i przynosiło do domu. Ci co przynieśli plon, oblewało się ich wodą. Nieraz było ganianie wokół domu. Ten plon z żyta zakładało się za obraz, a w święto Matki Boskiej Zielnej się go przystrajało. Był w nim jeszcze i kłos owsa, i lnu, i prosa, grochu, marchew czerwona ładnie umyta, korzonkiem do góry stroiła. Makówki i kwiaty musiały być obowiązkowo, jak kto swoich nie miał, to od sąsiadki dostał, a plon musiał być ładny. Jeden na drugiego patrzył, kto ma ładniejszy. Z plonami szły kobiety i dzieci, chłopy szli bez plonów. W kościele lewa strona była męska, a prawa żeńska. Przeważnie każdy stał na swej stronie, jedynie pod chórem wszystko trochę się mieszało. Druga niedziela, również piękna, to była Palmowa. W sobotę biegłam do boru po borówki i po zegleń, czy kocie łapki, czyli widłaki, i z tego matka robiła mi ładną palmę, dodając kolorowe kwiatki z bibułki. Gdy byłam mniejszą, około sześć lat, miałam palmę półmetrową, gdy dorastałam palmę dostawałam coraz większą. Lecz takiej, jak inne dzieci miały nie dostałam nigdy. Jedynie mogłam się im napatrzeć, gdy się huśtały przy wielkim ołtarzu, rozpuszczając jedwabne wstęgi. Kto miał dużą palmę szedł przed wielki ołtarz i tam później trzeba byłą tę palmę dwumetrową zostawić. Niejedno dziecko z wielkim bólem zostawiło swoją palmę. Dorośli mieli małe palemki z rozpuszczonej porzeczki, brzózki albo baziów, ale każdy miał trochę ozdobioną kwiatkami z bibułki.

Jak pani Regina opisuje Wielkanoc i przygotowania do tych świąt dowiemy się w drugiej części wspomnień pani Reginy Matuszewskiej.

Gdańsk 30 kwietnia 2014 Edmund Zieliński




Regina Ksepka przed wyjściem za mąż za Stanisława Matuszewskiego




Przyszły mąż pani Reginy Stanisław Matuszewski



Kurpianka i Kurp w ludowym stroju

Zdjęcia z archiwum Reginy Matuszewskiej


PRZEJDŹ OD CZĘŚCI 1

PRZEJDŹ DO CZĘŚCI 2

PRZEJDŹ DO CZĘŚCI 3

PRZEJDŹ DO CZĘŚCI 4

PRZEJDŹ DO CZĘŚCI 5

PRZEJDŹ DO CZĘŚCI 6

PRZEJDŹ DO CZĘŚCI 7

PRZEJDŹ OD CZĘŚCI 8


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz