REPORTAŻ. Trzy lata temu robiliśmy tutaj reportaż na temat miejscowości, ceny ziemi i w ogóle ziemi, której - jak mówili bohaterowie tekstu - się nie sprzedaje, bo to nasza matka. Dzisiaj pokazujemy, co się zmieniło u Szturmowskich po budowie unijnej szosy do Starej Kiszewy.
(materiał z lipca 2006 r.)
Trzy lata temu odwiedziliśmy w Płoczicznie Szturmowskich, jedyną rodzinę rolników w Płocicznie, mieszkającą w skromnym obejściu stojącym przy brukowej, pnącej się do góry drodze. I w niezwykle ciekawym miejscu, bo w środku Zielonej Doliny, na przesmyku pomiędzy dwoma jeziorkami.
Jak kupowaliśmy ziemię
Wówczas Edmund (1927 r.) i Franciszka Szturmowscy, seniorzy rodziny (on - daleki krewny przedwojennego posła na sejm Piotra Szturmowskiego z Jaroszew) oraz synowa Krystyna (mąż Krzysztof pracuje na PKP) zawzięcie bronili swoich 12 hektarów ziemi klasy szóstej do zalesiania przed sprzedażą (pozorowaliśmy zakup za 25 złotych za 1 metr kwadratowy).
"Szósta klasa, piachuder - mówili Szturmowscy - ale zawsze coś daje. Co daje? Otóż pszenżytko i siano, by utrzymać dwie krowy, karmę dla 20 niosek, 20 młodych kurcząt, 14 kogutów, 15 kaczek. Tyle daje, żeby siedmioosobowa rodzina była samowystarczalna (15 jajek dziennie, mleko, mięso, a kury nieraz się sprzedaje sąsiadom).
A my kusiliśmy: "Ten wasz piachuder tu, w Płocicznie, jest jak złoto. W Borzechowie metr kwadratowy kosztuje z 10 złotych, w Osieku z 10, w Ocyplu ze 20, w Długiem, wsi w Borach Tucholskich 25. Tu - według nas - też metr powinien kosztować ze 25. To kraina marzeń. Za hektar daliby wam 250 tysięcy złotych."
"Sprzedałbym, ale bardzo mało i jak by było już bardzo źle. I tak te pieniądze szybko przelecą - bronił swego pan Edmund. - ...Łatwo sprzedać, ciężko później kupić. Zresztą ziemi się nie sprzedaje, bo jest jak matka."
Z góry
Dzisiaj Płociczno, tę niezwykłą, chyba najbardziej malowniczą miejscowość w powiecie, widać z góry jeszcze lepiej niż te kilka lat temu. Zbudowano szosę, która połączyła Płociczno z Chwarznem, w szerszym ujęciu - gminę Kaliską z gminą Stara Kiszewa, a w jeszcze szerszym - powiat starogardzki z powiatem kościerskim. Szosa wznosi się od kościoła szerokim łukiem i już wysoko staje się doskonałą platforma widokową. Można z niej obserwować jak położonej na dłoni wsi szczegóły codziennego życia, na przykład - jak teraz, kiedy na tej szosie stoimy - dzieciaki kąpiące się w dwóch jeziorkach, dwie pasące się krowy Szturmowskich (we wsi było kiedyś ich czterdzieści), jakiś samochód jadący w stronę Wygonina. Widać też to niezwykłe usytuowanie gospodarstwa Szturmowskich na grobli, pomiędzy jeziorkiem Płociczno Duże i Płociczno Małe.
Ruch nie przeszkadza
Zajeżdżamy do Szturmowskich. Podobnie jak i wtedy są starsi państwo, jest Krystyna, dzieci, nie ma męża, który wstaje przed piąta rano, by dojechać do PKP do Tczewa, gdzie jest manewrowym.
- I podoba wam się ta nowa szosa? Pytamy, bo niektórzy radni z Rady Gminy Kaliska obawiali się, że zburzy wspaniały spokój Płocziczna.
- Podoba się, bo wcześniej i tak był ruch - mówi pani Krystyna. - Wcześniej koło naszego podwórka jeździły pragi.
- Pragi? A co to takiego?
- Samochody przewożące przez wioskę drewno. Ciężarowe. Pragi, tak je nazywaliśmy. Teraz ruch jest na poza wioską i nie przeszkadza.
- A ten ruch jest duży?
- Samochodów jeździ gdzieś z dwieście pięćdziesiąt, a wcześniej przez wioskę jeździło ponad sto - szacuje Edmund Szturmowski.
- Dwieście pięćdziesiąt na godzinę czy na dzień, panie Szturmowski?
Chwila przerwy. Pan Edmund coś tam sobie oblicza. W tym czasie dochodzi do nas intensywne gruchanie gołębi.
- Godzina, dzień... Niech pan napisze na dobę - w końcu ostrożnie mówi.
Zapisujemy - dwieście pięćdziesiąt na dobę.
- I jest wielki ruch rowerowy i pieszy - dodaje pani Krystyna. - Sama sobie jeżdżę.
- Do Starej Kiszewy?
- Nie.
No tak, to już inna stolica gminy i nie ma interesu.
Ktoś źle wyprojektował
Szosa została zbudowana w ubiegłym roku. Nowy odcinek od kościoła w Płoczicznie do Chwarzna. Liczy około 4 kilometry. Nawierzchnia idealna, piękne meandry i wzniesienia pod Płocicznem, trudno więc się dziwić, że podoba się rowerzystom. Trochę szkoda, że idzie przez las, gdzie rosły grzyby, nawet rydze. Teraz nie będzie już czego zbierać. Zadepczą.
- Ale jak tam na grzyby nie chodziłam - zauważa pani Krystyna. - Mam inne miejsca.
- Ludzie dawali pod tę szosę swoją ziemię - mówi Szturmowski. - To znaczy na początku jedne chcieli dać, drugie nie chcieli, ale w końcu dali. Najwięcej ziemi było naszej... Jeszcze nie zapłacona. Mówią, że zapłacą, jak się rozliczną z Unią.
- A panu ta szosa się podoba? Wieś była spokojniutka, a teraz stała się przejazdowa.
- Podoba się. Tylko że ona miała iść dalej za wsią. Ktoś ją źle wyprojektował i idzie bardzo wysoko tuż za Płocicznem (nawet usypali jeszcze ziemi, jakby nie było dość wysoko). I jest ostry zakręt koło krzyża. I bardzo ostry podjazd z tej starej drogi brukowej. Można to było zrobić dużo lepiej. Chłopak z zerówki by to lepiej zrobił.
- Rzeczywiście jest usypane i zrobiło się jeszcze wyżej, ale za to jaki z tej szosy widok...
- A jak jest ulewa, to z góry na naszą ziemię jaki piasek wali... Ale dobrze, że jest. Turyści tylko jeżdżą w ta i wew ta.
- Krowom to nie przeszkadza. Ile ich macie?
- Nadal dwie... Mam też rower - zaskakuje nas pan Edmund (przypomnijmy - rocznik 1927). - Rower elektryczny, sam jeździ. Wyczytałem w gazecie, kupiłem w Starogardzie.
Znowu chwila ciszy i znowu słychać, jak gruchają gołębie. Widać, że Szturmowski lubi stopniować napięcie.
- No to już go wam pokażę.
Sam jedzie
Po chwili starszy pan przyprowadza rower. Prawie niczym nie różni się od zwykłego roweru. Tyle że ma grubą tylną oś koła i wyraźnie miejsce na jakiś zbiornik za siodełkiem. Do ręki dostajemy obszerną instrukcję obsługi. Wynika z niej, że to pojazd o napędzie elektrycznym, ale można go też go przestawić, jak ktoś chce pomachać nóżętami, na napęd nożny.
Szturmowski zostawia na chwilę rower i przynosi baterię. Teraz wyjaśnia, że można ją ładować trzysta razy, a potem się zużywa. W sumie można na jednej baterii jeździć kilka lat. Wsuwa baterię, podłącza i uruchamia rower podnosząc tylne koło do góry. Faktycznie, samo się kręci.
- Drogi był. Teraz tanieją. I będą coraz popularniejsze. W Kaliskach są już takie dwa.
- I jeździ pan?
- No pewnie - śmieje się pani Krystyna. - Teść jeździ do Kalisk, do Zblewa, do Bytoni do brata, wszędzie, gdzie trzeba.
Pan Edmund, jeden z najstarszych rowerzystów w naszym powiecie, a być może najstarszy na rowerze elektrycznym, odprowadza nas do furtki. A pani Krystyna na do widzenia zauważa, że przez tę szosę zapewne wzrośnie zainteresowanie działkami, i ich też. Tak, będą mieli pod zabudowę. Niewiele, bo na skłonie pod szosą. Czyżby doszli do wniosku, że ten piachuder trzeba sprzedać i skończyć z gospodarką? Gdzie tam! Nawet jak to sprzedadzą, zostanie im blisko 10 hektarów ziemi uprawnej.
Tadeusz Majewski
Zdjęcia: 1. Widok z unijnej szosy na Płociczno. Lewa strona wsi z jeziorem Płociczno Małe. Fot. Dorota Skolimowska. 2. Widok z tego samego miejsca na jezioro Płociczno Duże i groblę z gospodarstwem Szturmowskich. Fot. Dorota Skolimowska 3. Pan Edmund demonstruje elektryczny rower. Fot. Tadeusz Majewski. 4. Pani Krystyna lubi jeździć unijną szosą rowerem. Fot. Tadeusz Majewski
Za magazynem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz