CZARNOWODZKIE LĄDY. Zimą Henryk Sikorski, mieszkaniec Studzienic, świetnie znający dookolne lasy i łąki, obiecał pokazać nam wielbunek. Tej niedzieli pokazał. I wiele innych ciekawych urządzeń hydrotechnicznych
(22.06.2006)
Gorąca i parna niedziela. Ale co to dla nas. A poza tym w samochodzie jest przecież klima.
- Już myślałem, że pan zapomniał - mówi pan Henryk.|
Wielbunek przy Czarnowodzkich Lądach. W ciemny otwór wpływa Struga, górą, zdecydowanie powyżej stojącego Sikorskiego płynie kanał
Jakże można zapomnieć, przecież wielbunek to rzadkość. Wskakujemy do wozu, jedziemy. Pan Henryk każe skręcać w leśną drogę. Tego się bałem. Wkrótce jedziemy jednak po dobrej drodze wzdłuż szerokiego kanału. Wody w nim mało, bo akurat przyszedł czas sianokosów i ponad dwadzieścia kilometrów od tego miejsca (18 km, w okolicy Borska) "przykręcono kurek", czyli ograniczono dopływ wody do kanału z rzeki Wdy.
- Prrrr...! - mówi nagle pan Henryk jak kiedyś mój dziadek na konika.
Zabawne. Zatrzymuję brykę, sporo mechanicznych koni. Potem to "prrrr" będzie się powtarzać.
Jest - wielbunek. Niska woda w kanale tonie w plamach cienia, jaki rzucają sosnowe drzewa borów. Woda czyściutka. W tym miejscu płynie w szerokim i płaskim korycie, leżącym na wysokim sztucznym nasypie. W dole widać wpływającą w ten nasyp po prawej i wypływającą po lewej rzeczkę. Mamy więc wielbunek, czyli akwedukt. Schodzimy po stromym zboczu nasypu do rzeczki, mijając ścięte lub napoczęte przez bobry pnie drzew. Przystajemy przy wylocie rzeczki.
- Jak się nazywa, panie Henryku?
- Rzeczka? No, Struga. Tak ją tutaj nazywamy. Płynie z jeziora Studzienice, które ma z 7 hektarów, przez jezioro Smolnik (ze 20 ha, stąd je trochę widać) i na łąki, Czarnowodzkie Lądy, jak chcą niektórzy, Kenigsberg - Królewskie Łąki, za Niemców.
Zaglądamy w obłożony cegłami przepust, którym płynie Struga, biegnący w nasypie. Wcale nie takie byle co, chociaż z tym w Fojutowie, gdzie się swobodnie spaceruje, nie ma porównania. Natomiast zasada jest ta sama - przez nasyp płynie sobie rzeczka, a wysoko nad nią, na nasypie - szeroki kanał. Woda nad wodą.
Wielbunek. Myślę sobie, skąd to słowo. Od wielbłąda? Mało prawdopodobne. Pan Henryk nie wie. Być może z niemieckiego.
Jedziemy dalej drogą przy kanale. Mijamy osadę, w której mieszkał pracownik oblewający łąki. Po chwili pan Henryk znowu mówi "prrr...". Stoimy przy jakiejś małej śluzie bocznej. Takimi reguluje się dopływ wody z kanału na łąki. A po kilkunastu minutach zatrzymujemy się przy dużej śluzie postawionej w poprzek kanału.
- Takie szlozy sa dwie: siwa szloza tutaj i czerwona przy szosie - mówi Sikorski i wchodzi na kładkę, żeby zademonstrować, że stare urządzenia są w pełni sprawne. Miejsce jest piękne. Dookoła las, leniwie płynąca woda w kanale, w niej żywo płynące okonki. Na piachu dna detalicznie widać szpilki z drzew.
Widok na powoli płynący przez Bory Tucholskie kanał z "białego mostu"
Jest tu ogromny system nawadniający. Jeden z kanalików doprowadza wodę do Leśnej Huty
Ludzie w Leśnej Hucie są ciekawi przeszłości
- Przed wojną przyjeżdżał się tutaj kąpać z rodziną Jan Ringwelski z łak, kierownik tartaku z Czarnej Wody Helta i ksiądz Tomasiak z Łęga, naszej wtedy parafialnej miejscowości.
Teraz odbijamy od kanału i jedziemy drogą pomiędzy ostojnikami, czyli zbiornikami na nieczystości z Czarnej Wody. Są wielkie. Budowano je w latach 60. z pięć lat. Przy pomocy ciężkiego sprzętu. Dla porównania ziemię pod ten liczący ponad 20 kilometrów kanał wożono karami, czyli taczkami.
W nieczynnych w zasadzie osadnikach połyskuje martwa, śmierdząca ciecz. Smród nie przeszkadza jednak bobrom, bo na brzegach osadników widać pocięte drzewka. I co chwila musimy się zatrzymywać i odciągać gałęzie z drogi. To też robota bobrów. Robią tu swój rumpel - pumpel.
Dojeżdżamy do brukowej szosy. Ciągnie z Czarnej Wody do Bartla Wielkiego, a może i jeszcze dalej, pod Wygonin.
- Teraz źle się po niej jedzie, ale kiedyś przysypywano ją piaskiem i była równa.
No proszę, bruk przysypywano piaskiem. Jakie proste. Tego nie wiedziałem.
Dojeżdżamy do dwóch głównych osadników oczyszczalni Zakładów Płyt Pilśniowych. Tu fetor jest bardzo silny. Akurat z jednej z rur wpada jakaś breja. Sikorski pokazuje rów, którym ścieki z tych osadników wędrują dalej i gdzieś tam się po drodze mieszają z czyściutką wodą z kanału i idą na łąki.
- Muszą być rozrzedzone, bo inaczej by te łąki spaliły.
Tak to kłócą się tu na wielkim obszarze efekty dwóch gigantycznych przedsięwzięć: zbudowanego w połowie XIX wieku przez Niemców kanału, który w tych borach miał dać biednym miejscowym łąki (i dał, z 600 ha - szacuje Sikorski, wliczając te na Kamionie i Kociej Górze), a zatem możliwość wypasu bydła; i wczesnopeerelowskie Zakłady Płyt Pilśniowych. Inwestycja zdecydowanie ekologiczna z przemysłową.
- Łąki były tu wszędzie - Sikorski zatacza ręka koło - i tu, gdzie rosną krzaki, i tam, gdzie stoją laski, i tam, gdzie mijaliśmy osadniki. Dzięki tym łąkom każdy tutejszy miał po kilka krów.
Dojeżdżamy do białego mostu na Wojtal, świetnej leśnej trasy rowerowej (akurat w kanale kąpią się jacyś rowerzyści), a potem do Leśnej Huty, niegdyś sporej osady. Po jednej stronie drogi było nadleśnictwo, po drugiej ewangelicki kościół i szkoła. Do płotu podchodzą ludzie mieszkający w obu tych budynkach i wdają się w pogawędkę z panem Henrykiem. O tym, że to był kościół, wiedzą, że szkoła - nie. Są bardzo ciekawi przeszłości. Jeden z nich przynosi książkę "Dziewięciu z nieba" napisaną przez ...Majewskiego. O partyzantach. Pytają Sikorskiego, czy wie coś o sześciu zabitych przez Niemców rosyjskich spadochroniarzach, których pomnik minęliśmy po drodze. Pan Henryk wie, ale nie bardzo mu pasuje informacja na pomniku, że zginęli w styczniu 1945. - Przecież to było w porze żywicowania drzew - mówi. Przy budynku byłego nadleśnictwa widać wąski kanał z zastawkami - odnóżkę wielkiego kanału nawadniającego Czarnowodzkie Lądy. Przy budowie tego całego systemu pomyślano o wszystkim, nawet o doprowadzeniu wody do tej leśnej osady. I to dzisiaj perfekcyjnie działa.
Jedziemy dalej. Tracę orientację co do kierunków świata w tej plątaninie leśnych ścieżek, rowów i kanałów. I znowu - "Prrrr".
Pan Henryk prowadzi do dołu. To był bunkier partyzantów. Są jakieś pozostałości belek i drewna, ale oczywiście nie oryginalne. To po rekonstrukcji bunkra przez harcerzy. Dół wygląda niezbyt zachęcająco jako miejsce zamieszkania, ale w tamtych czasach nikt nie pytał o luksus. Mieszkali tu także i zimą.
Zaraz obok, na skraju lasu, płynie inny kanał. Dochodzimy do niego. Stąd widać wielkie łąki, rozciągające się aż do berlinki.
- Tamten kanał nawadnia, ten zbiera nadmiar wody z łąk, bo wiadomo, łąki wszystkiego od razu nie przerabiały - wyjaśnia Sikorski. - Ale ta woda tym kanałem wracała i była znowu wykorzystywana, i tak w kółko.
Ten dom w Leśnej Hucie był kiedyś ewangelickim kościołem
Genialne dzieło hydrotechniczne. W domu w Studzienicach Sikorski szkicuje, jak żeśmy jechali i co po drodze widzieliśmy. Powstaje mapa Czarnowodzkich Lądów, sieci dróg, nawadniającego go kanału i kanalików. Oczywiście niedokładna, zaledwie zarys.
- Powinno się zrobić taką mapę przy pomocy cyrkla - zauważa pan Henryk.
Przy pomocy cyrkla, czyli rozmaitych narzędzi, potrzebnych do narysowania dokładnej, profesjonalnej mapy. Warto by coś takiego zrobić, bo ten teren - niby nudne, monotonne łąki w Borach Tucholskich - jest bardzo ciekawy. Pełno tu interesujących urządzeń i ładnych miejsc, a także świadectw historii.
Tekst i foto Tadeusz Majewski
Pierwsze zdjęcie. Sikorski na "szlozie", gdzie przed wojną kąpali się m.in. Ringwelski i Helta z Czarnej Wody. Stare urządzenia są sprawne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz