sobota, 30 kwietnia 2011

MŁODZI-STG. Bohaterowie powieści, jaką pisze, towarzyszą mu od podstawówki

Bartosz Żygowski przesłał maila z obszerną częścią powieści i opowiadaniem. Wdałem się z nim w dyskusję. Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej, że pisze tę powieść - napisałam mniej więcej - bo chętnie bym z nim podyskutował na temat gatunku i fabuły. Nieraz zaskakuje mnie, że młodzi pisząc prozę tworzą świat przedstawiony z wyobraźni, nie sięgając do elementów świata, który ich otacza. Wystarczy przecież rozejrzeć się dookoła, popatrzeć na te nasze zamki, kościoły, wzgórza i doliny, rzeki, młyny, lasy i je "przetworzyć" na użytek powieści. W ten sposób ów świat przedstawiony, nasycony "zmiksowanymi" realiami, jest o wiele bardziej prawdopodobny. No ale to moje zdanie. Niżej prezentuję fragmenty maili, opowiadanie i kawałek powieści Bartosza.
Tadeusz Majewski



Z e-maila

Nazywam się Bartosz Żygowski. Był Pan u nas dzisiaj w szkole i zwracam się do Pana w związku z tym. Od jakiegoś czasu piszę opowiadania, ale również powieść. Postanowiłem, że prześlę Panu jedno z moich opowiadań i powieść.
Nie wiem, czy to jest coś warte. Proszę o szczerą opinię.
Oczywiście powieść nie jest jeszcze zakończona. Jeżeli Panu się spodoba, to mogę przysyłać regularnie kolejne rozdziały.
(...) Może Pan wykorzystać moje opowiadania. Nie ma przeciwwskazań, żeby zamieścił Pan coś na portalu albo w tej gazecie, a jak nie, to nie. Ja chcę po porostu pisać i ewentualnie dzielić się z tym, jeżeli ktoś chce.
(...) Nie sądzę, że gdyby przyjechałby Pan wcześnie, to coś by to dało. Piszę ten tekst od kilku lat i raczej nie wpłynąłby Pan na moją decyzję odnośnie gatunku czy koncepcji. Ja o tym myślałem już od wielu lat. Praktycznie od początku podstawówki, tylko wtedy nie potrafiłem jeszcze pisać, ale ten świat i bohaterowie towarzyszą mi już od wielu lat.
Jestem z gimnazjum w Skarszewach. Od mojej poprzedniej wiadomości przybyło już trochę tekstu, więc jeżeli Pan chce, to mogę przesyłać każdy następny
rozdział.
Pozdrawiam


Pogrzeb w ponury, deszczowy dzień


Był ponury, deszczowy dzień. Właśnie wyszedłem ze szkoły. Dziwnym trafem szedłem sam. Wszyscy moi przyjaciele skończyli już lekcje, tylko ja wracałem później po jakiś zajęciach pozalekcyjnych. Stałem na schodach frontowych i rozglądałem się za samochodem mojego taty. Niestety, nigdzie go nie było.

- No nie - szepnąłem cicho. - Znowu muszę iść pieszo do domu.

Deszcz zaczął padać mocniej, kiedy szedłem powoli, słuchając muzyki, rozmyślając o moim życiu. Jakieś samochody przejeżdżały ulicą obok, lecz na chodniku było pusto. Ludzie zapewne skryli się w domach przed deszczem. W sumie to nie wiem, dlaczego po prosu nie zadzwoniłem po tatę. Mogłem to zrobić. Nie musiałbym wtedy iść w deszczu do domu. Czułem, że moje ubranie nasiąka wodą coraz mocniej. Pomyślałem, że wejdę do sklepu i przeczekam tam najgorszy moment ulewy.

Stałem już przed drzwiami. Jakiś pies przywiązany do drzewa nieopodal sklepu patrzył na mnie smutnym wzrokiem, kiedy wchodziłem do sklepu, a on musiał zostać na deszczu. Jego właściciel zapewne robi zakupy.

Też miałem kiedyś psa. Był moim najlepszym przyjacielem. Pamiętam, że długie godziny potrafiliśmy razem spacerować po mieście. Często nie zwracałem uwagi na deszcz czy na to, że się ściemnia, lecz moje szczęście przepadło. Mój przyjaciel został kilka lat temu potrącony przez samochód. Do tej pory nie mogę się z tego otrząsnąć.

W sklepie nie było ruchu. Jakaś starsza kobieta w brązowym płaszczu i moherowym, zielonym berecie na głowie pakowała zakupy do plastikowej reklamówki. Ekspedientka w kraciastym fartuchu stała przy kasie i wkładała do niej pieniądze.

Niektórzy ludzie myślą tylko o pieniądzach. Nie wiem dlaczego. Owszem, trzeba z czegoś żyć, ale przez pieniądze na świecie wynika wiele konfliktów. Zanikają takie wartości, jak przyjaźń czy miłość. Liczą się tylko pieniądze.

- Poproszę snickersa - powiedziałem do ekspedientki.

Kobieta podeszła do półki z batonami i podała mi ten, o który poprosiłem. Zapłaciłem i podszedłem do okna. Kobieta robiąca zakupy przede mną odwiązywała psa przywiązanego do drzewa. Ten merdał wesoło ogonem. Zapewne wiedział, że niedługo wróci ze swoją panią do ciepłego domu.

Przestało padać, więc wyszedłem ze sklepu. Na chodniku pojawili się przechodnie. Na szkolnym boisku, które było niedaleko, jacyś chłopcy grali w piłkę. Kobieta z psem szła w kierunku dużych bloków naprzeciwko szkoły. Jakiś chłopak biegł w stronę boiska mrucząc rymujące się słowa pod nosem. Słowami można się dowolnie bawić. Jeżeli nie nazwie się tego "poezją", można to robić bez żadnej odpowiedzialności.

Słońce wyszło zza chmur, kiedy mijałem bank. Na pobliskim parkingu było kilka samochodów, z jednego wysiadła kobieta i poszła w stronę banku.

- Kolejna ofiara pieniądza - powiedziałem cicho.

Minąłem bank i znalazłem się przed dużym, starym domem z czerwonej cegły. Podobno mieszkała w nim kiedyś moja babcia wraz z siostrami mojego taty, ale niedługo. Mój dziadek zbudował dom i moja babcia, jej córki i syn zamieszkali tam. Mieszkamy w tym domu do dziś. Mój ojciec, matka, babcia i ja, lecz gdyby dziadek żył, nie poznałby domu, który budował.

Zdałem sobie wtedy sprawę, że niedawno minęła dziesiąta rocznica śmierci dziadka. Po jego śmierci przeprowadziliśmy w domu kapitalny remont.

Minąłem stary dom. Byłem w połowie drogi ze szkoły. Wszystko przemija. Nawet takie prowizoryczne czynności, jak droga do domu, ale też ludzkie życie. Kolejnym miejscem na mojej drodze był cmentarz.

Przeszedłem przez boczną bramę cmentarza i skierowałem się ku głównej. Cmentarz stanowi skrót do mojego domu. Szedłem niedawno wyremontowaną alejką cmentarną i czytałem wyblakłe napisy na nagrobkach. Nagle ujrzałem otwarte drzwi kostnicy i usłyszałem głosy modlitwy.

Nigdy nie lubiłem pogrzebów ani modlitw w kostnicy, więc nie chciałem mijać żałobników, lecz nie chciało mi się już zawracać. Westchnąłem i powolnym krokiem szedłem przed siebie. Nie patrzyłem do wnętrza kostnicy, kiedy ją mijałem, lecz głosy zrozpaczonych ludzi wydawały mi się dziwnie znajome. Instynktownie odwróciłem się i spojrzałem w głąb małego pomieszczenia. Ujrzałem moją matkę, w czarnym płaszczu, płaczącą nad otwartą trumną. Rozejrzałem się i zobaczyłem tam całą moją rodzinę, brakowało tylko mnie.

Nagle poczułem czyjś dotyk na moim ramieniu. Odwróciłem się i ujrzałem mojego dziadka smutno patrzącego na mnie.

- Kto umarł? Czyi to będzie pogrzeb? - zapytałem go.

- Twój, to będzie twój pogrzeb - odrzekł dziadek, złapał mnie za rękę i razem poszliśmy w kierunku wyjścia z cmentarza.



Totamon


Prolog


Nie ulega wątpliwości, że stwórcą świata jest Guliwiusz. To właśnie on stworzył go przed początkiem czasu w nikomu nieznany sposób. Świat, który stworzył Guliwiusz, miał postać wysokiego słupa, na którym było sześć platform, lecz kraj Guliwiusza, którego on był królem, nie znajdował się na żadnej z nich. Król miał żonę Dubię i troje dzieci: Totamona, Aniriana i Hiverię. Totamon był jego najstarszym synem i Guliwiusz przez długi czas żywił nadzieję, że zostanie następcą tronu. Gdyby spojrzał na to logicznie, to wiedziałby, że Totamon nigdy nie zostałby królem, bo Guliwiusz był nieśmiertelny. W Korintii, krainie, której królem był Guliwiusz, mieszkało wiele nieśmiertelnych istot różnej maści. Było rodzeństwo Helia i Robel, była Alaniel i był Oled. W Korintii mieszkały również wróżki i wampiry. Alaniel była właśnie królową wróżek, a Oled królem wampirów.


Los chciał, że Helia wyszła za mąż za Oleda, a Robel ożenił się z Alaniel. Helia i Oled mieli jednego syna, Megira, który był wielkim przyjacielem Sariel, córki Alaniel i Robela. Królowa wróżek miała wraz z mężem jeszcze dwie córki oprócz Sariel: Elenor i Olivatę. Sariel i Megir i Hiveria byli źli i okrutni, tymczasem Totamon, Anirian, Elenor i Olivata byli dobrzy.


Pewnego dnia w Korintii wybuchła wojna domowa. Okazało się, że to Sariel i Megir chcieli objąć władzę nad Korintią! Na to Guliwiusz nie mógł pozwolić. Wysłał Totamona, aby rozprawił się z Sariel, ale ta udawała miłą dla niego i dała mu napój, do którego wcześniej wlała truciznę. Totamon nie dał się nabrać na jej sztuczki, ale truciznę wypił! Nie zadziałała ona od razu, więc kiedy powstanie było już dawno stłumione, Totamon zaczął poniżać króla, szydząc z jego praw, przez co Guliwiusz stracił uznanie w oczach swego ludu i wygnał Totamona z kraju. Totamon, wciąż zaślepiony trucizną podstępnej Sariel, odgrażał się, że powróci do Korintii nie jako głupi król, tylko jako cesarz i Guliwiusz będzie musiał złożyć mu pokłon. Król tylko zaśmiał się i zamknął przed Totamonem bramę swojego pałacu.


Wiele nieśmiertelnych istot poszło za Totamonem, ponieważ to jego kochał lud bardziej od Guliwiusza. Między innymi szli za nim Hiveria, Anirian, Elenor, Olivata i wróżka Avaler, ale również Sariel i Megir.


Totamon postanowił, że zaraz założy cesarstwo, o którym wspominał Guliwiuszowi. Wybrał dużą wyspę pośrodku najwyższej platformy, która była otoczona górami prawie ze wszystkich stron, z wyjątkiem południa. Wewnątrz pierścienia gór był urodzajna i żyzna kraina, przez którą od północy na południe płynęła do morza rzeka. Rzeka przepływała przez jezioro, które było otoczone bardzo wysokimi górami. Na jeziorze była wyspa, na której Totamon zbudował miasto ze szkła, które nazwał Agalier i tam zasiadł na tronie.


Rozdział I - Zemsta Królowej Zimy


Totamon siedział na swoim diamentowym tronie w Agalier i rozmawiał z Cordianem, uczonym wampirem, głową rodu Terioux.. Można było dosłyszeć tylko strzępki rozmowy:

- Myślisz, że one są razem?

- Tak, jestem tego pewien. Wysłałem do Fairytale kilku moich zwiadowców, żeby zbadali sytuację.

- To niemożliwe.

- To najzupełniej możliwe. A najciekawsze jest to - tu Cordian ściszył głos i w sali tronowej nic nie było słychać. Piękny mężczyzna z długimi białymi włosami, z bladą, lecz piękną twarzą i z władczym wyrazem twarzy. Ubrany w srebrne buty, ciemnoniebieskie, połyskujące przy każdym ruchu spodnie, srebrną, połyskującą bluzę z wyszytym złotą nicią godłem cesarskim - wielkim orłem oraz w ciemnoniebieską, połyskującą pelerynę. U pasa miał długi miecz, na szyi złoty medalion z wysadzaną rubinami literą T, a na głowie piękną złotą koronę wysadzaną drogimi kamieniami. Jeden kamień w koronie był płaski, przejrzysty i ciemnoniebieski. Na palcu wskazującym prawej ręki miał wielki, wręcz olbrzymi, złoty pierścień z wielki rubinem i w tej ręce trzymał piękne złote berło z białym, intensywnie świecącym kamieniem. W lewej ręce trzymał białą, intensywnie świecącą kulę, taką jaka była na berle, lecz większą, a na jej szczycie była malutka, biała figurka orła. Drugi mężczyzna miał bladoszary kolor skóry, czerwone oczy, długie, białe kły i czarne szaty. Wyglądał jak wampir. Miał długie czarne włosy, a na głowie srebrny diadem. W prawej ręce trzymał różdżkę, która miała pięknie rzeźbiony w liście trzonek i czerwony kamień na środku. Totamon też miał taką, tylko z niebieskim kamieniem. I tak szeptali sobie coś po cichu.

- Jeżeli to, co mówisz jest prawdą Cordianie, to muszę odwiedzić Fairytale. Odejdź, muszę pobyć sam.

Kiedy Cordian wyszedł Totamon podniósł prawą rękę do góry i jak się wydawało, mocą pierścienia sprawił, że podest, na którym stał tron, zaczął się obracać. Kiedy wykonał pełny obrót, Totamona już nie było.
Dostał się do tajemnej komnaty za tronem, o której wiedział tylko on.. Błękitne, matowe ściany otaczały go ze wszystkich stron. Lustrzana posadzka odbijała złoty sufit, a pod ścianami stał długi rząd regałów z magiczną bronią, różdżkami i innymi rzeczami. W kącie znajdował się pojemnik z kryształowymi kulami, tylko jedna z nich stała na postumencie na środku pokoju i przykuwała wzrok cesarza. Totamon długo w nią patrzył, a kiedy odszedł, bezczelny uśmieszek zagościł na jego twarzy. Znowu ujrzał Elenor.

Wieczorem do bram Fairytale zapukał nieznajomy w czarnym kapturze. Otworzyła Olivata:

- Czego tu chcesz? - zapytała. - Nie powinno cię tu być. Widok tego miejsca nie jest przeznaczony dla twoich oczu. Ukryta Dolina nie pokazuje swojego piękna każdemu, kto zapuka do moich bram.

- Przysyła mnie Cordian - odpowiedział nieznajomy. - Mam sprawę nie cierpiącą zwłoki do księżniczki Elenor. W sumie, to mam dla niej wiadomość od Totamona. Żywię nadzieję, że przekażesz jej, pani, wiadomość od naszego władcy. Mianowicie cesarz chce…

- Dosyć! - Olivata uciszyła go gestem dłoni. - Najlepiej będzie, jeśli sam to powiesz mojej siostrze, która wypłakuje sobie oczy przez naszego władcę.
Księżna Olivata wprowadziła posłańca do sieni. Była ona oświetlona tylko jedną świecą stojącą na stoliku i jej różowe ściany niknęły w mrok sklepienia. Księżna i posłaniec przeszli przez drzwi znajdujące się na końcu sieni i znaleźli się w salonie.

Na obitym czerwonym aksamitem fotelu, z porcelanową filiżanką w dłoni, siedziała Elenor. Była to najpiękniejsza dziewczyna, jaką nieznajomy widział. Miała piękne, kruczoczarne włosy. W różowej sukni, z różowymi skrzydłami wyglądała wprost cudownie.

- Kim jest ten podejrzanie wyglądający indiwiduum Olivato? - Elenor podniosła wzrok znad książki, którą czytała.

- To ktoś od Cordiana. Ma dla ciebie wiadomość od Totamona.

- Od Totamona? - zdziwiła się księżniczka. Postawiła filiżankę na stoliku i odłożyła książkę. Po czym wstała, podeszła do niego i szepnęła mu do ucha tak cicho, że Olivata nie mogła tego usłyszeć.

- Czy ta wiadomość ma dotyczyć mojego zamążpójścia?

- Tak, pani. - odpowiedział wampir.

- Olivato, zostaw nas samych. - Olivata obrzuciła siostrę nienawistnym spojrzeniem, po czym odwróciła się i wyszła. - Teraz możesz mówić.

- Totamon jest zaniepokojony twoim zachowaniem pani - powiedział nieznajomy. - Wydawało się dla niego jasne, że przybyłaś z nim do Lupidii po to, żeby zostać jego żoną, a tu nagle okazuje się, że nie tylko go unikasz, ale taż nie chcesz z nim rozmawiać.

Elenor westchnęła. Bardzo kochała Totamona, ale miała swoją dumę. Cesarz jeszcze się jej nie oświadczył. Myślał, że to dla nich oczywiste, że się pobiorą.

- To nie jest takie proste - powiedziała księżniczka. - Nie mam żadnego dowodu miłości mojego wybranka. Nie oświadczył mi się jeszcze.

- Więc taka jest prawda! - zawołał wampir, jakby dowiedział się właśnie czegoś, co ma wpłynąć na dalsze losy świata. - Zapewniam cię, pani, że miłościwie nam panujący cesarz, Totamon czym prędzej przybędzie do ciebie z oświadczynami.

Cdn.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz