wtorek, 5 kwietnia 2011

W "Ogródku": Rowerami dookoła świata… Nitkiewicz i Opaska. Relacja ze spotkania z Kośnikiem

Zapraszam 29 marca (wtorek, godz. 19.00) do Restauracji Ogródek na prezentację Magdaleny Nitkiewicz i Pawła Opaski z rowerowej wyprawy dookoła świata.

"We wrześniu 2006 roku wyruszyli rowerami ze Świebodzic (województwo dolnośląskie) przed siebie. Bez konkretnej trasy, niezwiązani terminami. Po dwóch latach i siedmiu miesiącach wrócili do punktu wyjścia, a właściwie wyjazdu. Za sobą pozostawili 33803 przejechane rowerami kilometry i cały świat… Europę, Turcję, Iran, Pakistan, Indie, Nepal, Tybet, Chiny, Laos, Kambodżę, Tajlandię, Malezję, Singapur, Indonezję, Nową Zelandię, Boliwię, Argentynę, Chile. Rowerami pokonali najwyższe z gór - Himalaje, Karakorum, Andy i… Karkonosze." Zasłużony Kolos 2009.

Po prezentacji Magda i Paweł będą podpisywać swoje książki. Wstęp wolny.

Szczegóły: www.wyprawySTG.bloog.pl


NIŻEJ RELACJA AGATKI BOROWIAK (MŁODZI-STG) Z DNIA 22 LUTEGO.


W Restauracji "Ogródek" odbywają się cykliczne spotkania z podróżnikami. We wtorek, 22 lutego, gościem był pan Rafał Kośnik, który miał zamiar przepłynąć kajakiem całą Amazonkę.

Byłem jedynym białym

"Jak wysiadłem z pociągu, ludzie, którzy na mnie czekali, od razu mnie rozpoznali".

Bagaże, które ważyły około 60 kilogramów, trzeba było zmieścić na mały motorek, który czekał na pana Kośnika. Wydawało się to niemożliwe, ale udało się.

Złożenie kajaku zajęło pół dnia, co w takiej temperaturze spowodowało kompletne wyczerpanie sił. "Wokół nas było wielkie widowisko. Jak się dowiedzieli, że płynę tym kajakiem, to wybuchnęli śmiechem. Tam pływały same wielkie statki."

W końcu udało się odpłynąć.

Podróż zaczęła się od dolnej rzeki Ukajaki. Po przepłynięciu kilkuset metrów obcokrajowca zatrzymali żołnierze. Zaczęli krzyczeć, że ma zawracać, ponieważ statki, które pływają, robią takie wiry, że zaraz wciągnie go pod wodę.

"Co miałem robić? Wytłumaczyłem im, po Polsku, że przepłynę boczkiem i jakoś sobie poradzę."

Kiedy żołnierze już odpuścili i czas było płynąć dalej, przed rufą kajaka wyskoczył wielki delfin. Stworzył taką falę, że pan Rafał ze wszystkim prawie wylądował za burtą.

W końcu udało dopłynąć się do jakiejś chaty. Mieszkańcy tam są bardzo gościnni. Od razu przybiegli powitać przybysza.

"Wyglądają jak normalni ludzie, a nie jak jakieś dzikusy".

Rodziny śpią tam na kilku, wbitych w ziemie, przykrytych strzechą palach. Jedzą ryby, myją się w rzece. Podobno wszystko to wygląda jak Polska w latach 80-tych.

Przyszedł czas na sen. Potrwał on jakąś godzinę, dwie i do pana Kośnika "przyleciał tutejszy" krzycząc, że jest sztorm. Rzeczywiście, były ogromne fale. Kajak uderzał o łódź, podróż ledwie się zaczęła, a on był już strasznie zniszczony. Zaczęły bić pioruny, lunęła ściana deszczu, po pół godzinie przybyło jakieś pół metra wody.

" W końcu z wody wystawała mi tylko głowa".

Rano woda zniknęła, ale w namiocie, który został rozłożony w dołku, została. Kolejny dzień został stracony na suszenie wszystkich rzeczy.

Trasa okazała się strasznie trudna

W rzece było strasznie mało wody, ponieważ był to dopiero początek pory deszczowej. Miejscami kajak trzeba było ciągnąć na linie, środkiem rzeki.

Oglądając las tropikalny można się załamać. Strasznie go karczują, jest w nim bardzo dużo nielegalnych tartaków. Ogromnymi ilościami wyłapywane są również papugi. Ludzie, którzy to robią, za jednym rzutem sieci łapią około 2000 tych ptaków.

Po kilku dniach spływu pan Kośnik dotarł do pierwszej wioski. Oczywiście wszyscy pomogli mu wynieść wszystkie bagaże i nakarmili gościa. Później mieszkańcy pochwalili się wszystkimi walorami swojej wioski, między innymi szkołą i boiskiem.

"Peruwiańczycy grają w piłkę więcej niż Brazylijczycy. Niektórzy znają nawet nazwiska polskich piłkarzy."

Każdego dnia Rafał Kośnik robił 50-60 kilometrów, wiosłując po 13 godzin. Rzeka płynęła bardzo wolno, dlatego wszystko opierało się na pracy mięśni. W środku dżungli można spotkać restauracje, czasami tylko z jednym daniem, ale można się najeść. Nierzadko bywają też sklepiki.

Po dwóch tygodniach udało się dotrzeć do miasta - Kuantanamy. Była ona mniej więcej wielkości Zblewa. Pan Rafał spędził tam 3 dni, żeby trochę odpocząć. Był wymęczony i mocno schudł.

W każdym miejscu gdzie nasz podróżnik cumował, ludzie byli hojni i gościnni, jednak ich minusem było to, że non stop go obserwowali.

"Czułem się jak małpka w zoo. Nawet jak szedłem za potrzebą, nie byłem sam."

Uniknąć komarów

Namiot zawsze musiał być rozbity przed zmierzchem. Jak się zamknie zamek od namiotu, to dodatkowo trzeba go zakleić specjalną taśmą.

"Raz o tym zapomniałem. Obudziłem się z tysiącami owadów w środku. One potrafią przecisnąć się przez te szparki pomiędzy ząbkami zamku".

Jak wychodzi się na ląd, to nie trzeba się martwić o jakieś jadowite zwierzęta. One wszystkie siedzą w dżungli. W rzece są również kajmany. Jednak nie stanowią zagrożenia dla człowieka, można się nawet przy nich kąpać. Podobnie jest z piraniami. Mają ogromne zęby, którymi spokojnie mogłyby odgryźć palec, ale to, że napadają na człowieka, to tylko mit. Jednak zawsze na nogach trzeba mieć buty ochronne. Dzieje się tak z powodu występowania w rzece płaszczek, których nie widać w mule rzeki.

"Raz wysiadłem z kajaka bosymi nogami. Stanąłem na płaszczce, która miała jakieś 3 metry. Dzięki temu, że była taka duża, nie dosięgnęła mnie kolcem jadowym. Jak się ruszyła, to runąłem na plecy".

Podobno ukłucie kolcem jadowym płaszczki sprawia największy ból z możliwych. Od tego można nawet umrzeć. Zdarzały się nawet przypadki, że taki kolec przekłuł człowiekowi łydkę na wylot.

Prąd często idzie w dwóch kierunkach

Rzeka w niektórych miejscach była ogromna, często są po niej porozrzucane wyspy i prąd idzie w dwóch kierunkach. Żeby się nie zgubić, trzeba mieć dobrego GPS-a.

Nocleg nie zawsze łatwo było znaleźć. Pewnego dnia robiło się już ciemno, a pan Rafał spotkał jakichś Indian. Mówili, że ich dom jest niedaleko, tylko musi wpłynąć w strumyk obok. Trzeba było wiosłować z całych sił, ponieważ kajak miał 4,5 metra, a strumyk 3.

"Było kompletnie czarno. W pewnym momencie wpadłem w stado much, które były trzy razy większe od naszych końskich. Wkłuwały we mnie wielkie żądła, ból był ogromny, ale musiałem płynąć, nie miałem czasu ich odpędzać".

W końcu pan Rafał cofnął się do początku strumyku, gdzie zacumował.

Trzeba wracać

Parę kilometrów przed Ikitos podróżnik stwierdził, że musi wracać, z racji utraty zdrowia. Ostatnią atrakcją było jedyne spotkane dzikie plemię - Jaguła. Ludzie ci wydłubywali sobie nawet wszy i jedli je. Ich kultura też powoli zanika. Coraz mniej trudnią się łowiectwem, zarabiają na sprzedawaniu tradycyjnych wyrobów. Pan Rafał miał okazję polowania z tymi fascynującymi ludźmi. Do zwierząt strzelało się ze specjalnej rurki, w której była strzała nasączona trucizną. Trzeba było w nią lekko dmuchnąć i zwierzę padało.

Agatka Borowiak


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz