13 czerwca 2014 roku mamy zaplanowane wspólne działania na akwenach wodnych ze Strażą Leśną Nadleśnictwa Lubichowo i Policją ze Skórcza. Społeczną Straż Rybacką Koła PZW nr 74 dziś reprezentują kolega Grzegorz Gliniecki, Piotr Laskowski i autor tego reportażu, Straż Leśną komendant Grzegorz Sławny i strażnik Stefan Bugajewski. Nie wiemy, kto będzie z policji.
Podjeżdżamy do posterunku i, co ciekawe, służbę z nami będzie pełnił st. sierż. sztab Tomasz Walkowski. Pamiętam, jak przychodził do posterunku w odwiedziny do ojca Krzysztofa i zawsze rozmawialiśmy na różne tematy. Przy okazji mierzyłem jego wzrost. Przeskakiwał przez rosnące srebrne świerki na terenie komisariatu. Dziś po latach przyszło nam wspólnie pełnić służbę.
Udajemy się nad jezioro Jelonek, z tym że się rozdzielamy. Straż Leśna jedzie drogą od strony parkingu przy figurce, my z łodzią od strony naszego parkingu. Wodujemy łódź. Grześ, Piotr i Tomek wsiadają do niej i zaczynają patrol. Wykonuję kilka zdjęć. W sumie to woda opadła w jeziorze. W tym czasie nad jezioro przybywają wędkarze, którzy zadają mi pytanie, czy ryba bierze. Potwierdzam branie.
Ktoś z wędkarzy zostawił robaki w pudełku. Wysypuję je - niech mają wolność. Być może borsuk je załatwi, gdyż widać ślady jego żerowania. Słyszę odgłos silnika. Czyżby ktoś chciał dać drapaka z wody? To zjeżdża z wody Grześ, który wysadził na brzeg Piotra i Tomasza, którzy skontrolują wędkarzy na pomostach. Z Grzesiem wspólnie wyciągamy łódź na wózek. Po chwili na parking podjeżdżają strażnicy. Mają jeden mandat za wjazd samochodem do lasu. Dobre i to. Po pewnej chwili nadchodzi Tomasz i Piotr. Z ich relacji wynika, że wędkarze łapali zgodnie z regulaminem połowu ryb. Posiadali stosowne dokumenty i zachowany wymiar złowionych ryb.
Zgodnie z planem udajemy się na jezioro Czarne, z tym że ja wraz ze Strażą Leśną jedziemy do apteki, gdyż komendant Grześ się źle czuje z powodu narastającego bólu gardła. W aptece przy Rynku Maślanym otrzymuje lekarstwo. Kierujemy się na Czarne Południowe od strony Markocina. Tam już łódź jest zwodowana, a ja zostaję kierowcą samochodu z przyczepką. Strażnicy jadą zobaczyć przy "kominiarzach", ja skręcam na Markocin. Faktycznie mamy się spotkać przy przepuście pomiędzy jeziorami Południowym, a Północnym.
W trakcie jazdy podziwiam las - tak jak on to porósł; tak ja się bardzo zestarzałem. Zauważam Jagodziny. Zatrzymuję się i wykonuję kilka zdjęć. Warto popatrzeć zimą na zdjęcia w laptopie, zaraz robi się cieplej.
Moje rozmyślanie przerywa telefon Grzesia, który informuje, że coraz bardziej narasta ból gardła i będą kończyć służbę. Podjeżdżam na miejsce i proponuję, aby pojechać do przychodni w Kopytkowie - tam pełni dyżur lekarz. Pomagamy wspólnie przemieścić łódź na jezioro Północne. Ta łódź jest cięższa od poprzedniej, której dotychczas używaliśmy w służbie. Grześ woduje Piotra i Tomasza. Tym razem w łodzi sama młodość! Po prostu mają nas zastąpić, taka jest kolej rzeczy.
W Kopytkowie w przychodni są dwie miłe panie pielęgniarki i lekarz, który wypisuje receptę Grzesiowi. Stwierdzam, że biurokracja w służbie zdrowia osiągnęła apogeum. Sporządzenie dokumentacji, sprawdzenie w Internecie - to jakby chciał wjechać do Krzemowej Doliny w USA. To może tylko w miarę dokonać częściowo chory człowiek i nie dziwię się, że można umrzeć na krześle w kolejce do lekarza.
Wracamy do Skórcza, gdzie ponownie miła pani magister Rocławska wydaje leki Grzesiowi, który jest zaskoczony, że na dzwonek po godzinach można być obsłużony. Dziwimy się że przychodnia w Kopytkowie wygrała obsługę pacjentów w dni wolne, pomimo że nie jest w centrum strony południowej powiatu starogardzkiego. Sugerujemy, że na pewno brano pod uwagę możliwość szybkiego przemieszczenia autostradą do przychodni specjalistycznych w Gdańsku. Koledzy również zakończyli służbę tak samo jak na Jelonku - bez wykroczeń.
PS. W sobotę podczas pobytu na rynku spotkałem znajomego wędkarza, który mówił, że ktoś pływał z wędkarzy przy pomocy silnika spalinowego. Ja się roześmiałem i powiedziałem, że była jak zwykle kontrola. Znajomy odpowiedział, że tak mogło być, bo inny kolega mówił, że ci na łodzi mieli na czapkach "orzełki".
Skórcz dnia 14.06.2014 rok Antoni
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz