środa, 29 czerwca 2011

W niezwykłej szkole w Mirotkach teraźniejszość ściśle jest związana z historią - 1

Zajęcia pierwsze

Do szkoły podstawowej w Mirotkach wiozłem w worku kamienie i największego na świecie motyla, oprawionego w ramki. Scenariusz zajęć był bardzo podobny jak w gimnazjach, których objechałem blisko dwadzieścia.

- Czy ktoś z was coś zbiera? - zapytałem na wstępie, oczywiście nie pokazując, co mam w worku.

Spodziewałem się, że będzie jak gdzie indzie, czyli prawie nic albo w ogóle. Tymczasem odpowiedzi kompletnie mnie zaskoczyły....




Po chwili zapisywaliśmy na tablicy: muszelki, aniołki, obrazki i... kamienie - te zbierało bodajże sześciu chłopców. Kamienie - szok! Więc zacząłem wyjmować swoje i przeze mnie nazbierane: chryzoprazy, agaty, nefryty, różę pustyni, skamieniałe amonity itp. Powędrowały po klasie budząc duże zainteresowanie. Po tym zacząłem opowiadać, że przywiozłem również największego motyla na świecie, którego wyhodował w Starogardzie dr Piotr - biolog. Odwróciłem ramkę motylem do klasy i poprosiłem, by któryś z uczniów podszedł z linijką i zmierzył.

- Rozpiętość skrzydeł 19,5 centymetrów, wysokość, 15,5 centymetrów - zameldował chłopiec

- To motyl nocny, czyli... tak, tak, dobra odpowiedź: ćma! Oczywiście największy gatunek, nie okaz. Niektóre z tego gatunku mają skrzydła o powierzchni 400 centymetrów kwadratowych. Żyją w Brazylii.

Wydawało mi się, że z tej lekcji można wyciągnąć wniosek - w tym wieku, w podstawówce, większość jeszcze żyje, a nie jest - jak w większości gimnazjów - awatarami siedzącymi po 7-8 godzin w sieci. Wniosek prawie słuszny, lecz tu to "prawie" - użyjmy tu sloganu - robi wielką różnicę. Trzeba koniecznie dodać, że chodzi o dzieci uczące się w szkole w Mirotkach.


Zajęcia drugie

Siedzieliśmy w pokoju dyrektor szkoły Grażyny Kościelnej. Rozmawialiśmy na temat, ile w powiecie starogardzkim może być jeszcze takich starych szkół jak w Mirotkach. Wyliczanka trwała żałośnie krótko: Pogódki (gmina Skarszewy), Ocypel (gmina Lubichowo) i... chyba już nie ma.


W pokoju siedziały uczennice, Magda i Klaudia. Ustaliliśmy, że pomogą zbierać mi materiał. Potem oprowadziły mnie po korytarzach i pomieszczeniach, pokazując, co ich zdaniem jest tu najciekawszego. Tak powstały pierwsze szkice do reportażu o tej niezwykłej placówce.

Dziewczyny trzymały w dłoniach szkolne pisemko. O dziwo, w żadnym numerze nie było jeszcze wywiadu z panią Grażyną.

- No to go zróbcie - rzekłem. - Teraz. I zapomnijcie o dyktafonach. Do nie jest dziennikarstwo śledcze. Długopis i zeszyt, i piszemy w tempie mówienia.

Po chwili konsternacji padło pierwsze pytanie.


Wywiad z panią dyrektor szkoły

- Od jakiego czasu jest pani związana z tą szkołą?

- Od 1971 roku. Chodziłam tu jako uczennica od V do VIII klasy, tak więc jestem absolwentką tej szkoły. Ukończyłam ją w 1975 roku i po 10 latach wróciłam tu jako nauczyciel.

- Czy dobrze wspomina pani nauczycieli?

- Tak, mam dobre wspomnienia związane z nauczycielami. Ale bardzo lubiłam, kiedy uczył mnie pan dyrektor Łącki. Uczył plastyki oraz techniki, ale i również innych przedmiotów.

- Czy już wtedy marzyła pani, że zostanie nauczycielką?

- Nie, absolutnie nie myślałam jeszcze o nauczaniu. Ale jako uczennica pomagałam młodszym kuzynom poprawnie czytać i pisać.

- Ale na pewno przyszedł jakimś moment w pani życiu, że zaczęła pani o tym myśleć. Kiedy to było?

- Gdy uczyłam się w VIII klasie, do naszej szkoły przyszła nauczycielka języka polskiego pani Barbara Wyka. Powiedziała mi krótko: "Ty nie pójdziesz do technikum w Skórczu, tylko do Starogardu, do ogólniaka". Bałam się, bo nikt do tej szkoły z okolic Skórcza się tam nie wybierał. Uczniowie szli po podstawówce uczyć się do technikum w Skórczu. Bałam się, ale poszłam do Starogardu i ukończyłam ten ogólniak.

- A po ogólniaku?

- Uczyłam się w Studium Wychowania Przedszkolnego w Gdyni. Ukończyłam je w 1981 roku. W tamtym czasie brakowało nauczycieli. Z powodów kadrowych nieraz zamykano szkoły. Pojechałam z koleżanką ze Skórcza do Bronowa na Żuławach (wieś przy ujściu Wisły do Zatoki Gdańskiej). Była tam jeszcze jedna nauczycielka. Dzięki temu, że były nas trzy, można było otworzyć szkołę. Pracowało nam się tam jak w bajce. Mieszkańcy wsi byli tak szczęśliwi, że mają szkołę, że zapraszali do siebie na obiady. Nieraz wracaliśmy też do szkoły, gdzie mieszkałyśmy, z jakimś prezentem - gęsią albo czymś innym do jedzenia... Pracowałam tam rok.
- Było tak pięknie, więc dlaczego pani tak prędko zrezygnowała?
- Wyszłam za mąż i wróciłam do Skórcza. Pracowałam w Grabowie i Brzeźnie Wielkim. Po wybudowaniu domu w Skórczu pan inspektor Stanisław Borowicz powiedział, że będę pracowała w Mirotkach. I tak oto wróciłam...

Wywiad przyszedł mailem. Nie wszystko zostało zapisane. Ale cóż - to przecież pierwsze reporterskie szlify. Przyszedł też drugi tekścik - z kilkoma dopowiedzeniami.

- Obecnie jest 52 uczniów, a jak ja się uczyłam, było ponad 100. Teraz w naszej szkole pracuje 8 nauczycieli... (to z wypowiedzi pani dyrektor - przyp. red.).
Mamy kółka zainteresowań: regionalne, informatyczne, języka angielskiego, teatralno-wokalne, sportowe... Przechadzając się korytarzami tej szkoły poznajemy historię tej miejscowości.... Proszę poprawić błędy.

Podpisano: Magda Laskowska

Na czym polega fenomen tej szkoły

No właśnie. Trudno to dokładnie określić, wpadając od czasu do czasu na zajęcia. Trzeba by tutaj uczyć, a jednocześnie znać inne szkoły. Myślę, że historia w szkole w Mirotkach wyjątkowo splata się z czasem teraźniejszym, co znajduje również i wyraz materialny, w przedmiotach. Wszędzie, na każdej ścianie, na każdej półce, w każdym kącie oko wyłapuje pamiątki po bliższych i dalszych dziejach szkoły i miejscowości. Taka niezwykła lekcja historii wynikająca z codziennego przebywania wśród jej niemych świadków. Dodajmy do tego rzeźby i obrazy - wiele z nich to pokłosie organizowanych w szkole plenerów artystycznych.

"Jak dzieci uczyły się ponad sto lat temu w Mirotkach..."

Dyrektor szkoły Grażyna Kościelna na jednych ze spotkań wyjmowała pamiątkowe księgi. Między innymi było opracowanie: "Jak dzieci uczyły się ponad sto lat temu w Mirotkach, czyli trochę historii" (tekst otrzymałem później mailem).


Rok 1885 na Pomorzu

Ludność polska przeżyła trzy rozbiory i nie istnieje na mapach Europy. Pomorze znajduje się pod zaborem pruskim.

Już po pierwszym rozbiorze władze pruskie wydały zgodę na zakładanie szkół we wsiach na koszt mieszkańców w zależności od wyznania. Zakładano więc szkoły katolickie i osobne dla protestantów.

W 1834 roku wprowadzono język niemiecki jako obowiązkowy w szkołach, chociaż dzieci polskie mogły uczyć się katechizmu w języku polskim przez 7 godzin w tygodniu.


Rok 1885 w Mirotkach

W Mirotkach w tym czasie jest dwuklasowa szkoła, do której uczęszczają również dzieci z Mieliczek, Czarnego i Olszowca (obecnie teren Miryc). Szkoła mieści się w jednej izbie domu mieszkalnego.
Najstarsi mieszkańcy wspominają, że szkoła mieściła się w drewnianym budynku należącym do rodziny Chyłów - obecnie znajduje się tam sklep "Pani Basi". Następnie szkołę przeniesiono do budynku, gdzie mieszkał pan Wasiek, obecnie mieszka tam rodzina Grabanów.

Tych drewnianych domów dzisiaj już nie ma. Na ich miejscu wybudowano domy z cegły i pustaków.


Rok 1888 w zaborze pruskim

Uchwalone przez władze pruskie ustawy wyrugowały całkowicie język polski ze szkolnictwa. Dzieci polskie zobowiązane były uczestniczyć w niemieckich uroczystościach państwowych. Były to specjalne akademie, podczas których na siłę wpajano kulturę i tradycje niemieckie dzieciom i młodzieży polskiej. Uczniowie otrzymywali wtedy słodkie bułki, kawę zbożową i portrety niemieckich władców.

Trzeba wiedzieć, że w tamtym czasie nie wszystkie dzieci chodziły do szkoły, tylko około 90% chłopców i około 80% dziewcząt. Przyczyny były oczywiste: konieczność pracy w domu oraz bieda, na przykład brak butów i palta.


Dziedzic Jan Wojciech Górski w Mirotkach

W tym czasie największa część gruntów wiejskich w Mirotkach należała do Juliana Kurtiusa, Niemca ze Starej Jani.

Od niego właśnie kupił majątek w Mirotkach Jan Wojciech Górski. Było to około 1889 roku.

Dziedzic był bardzo dobrze wykształcony. Ukończył Gimnazjum w Chełmnie, a potem studia rolnicze w Lipsku.

Był przystojnym mężczyzną o niebieskich oczach, ciemnych, gęstych włosach i pięknym głosie. Był silny, wytrzymały i dobrze wygimnastykowany. Wokół swojego dworu miał porozstawiane urządzenia do ćwiczeń siłowych. Lubił pływać i jeździć konno. Miał duszę sportowca i dlatego nie palił papierosów i nie pił alkoholu. Swoim majątkiem nie tylko zarządzał, ale również fizycznie w nim pracował.

Jako człowiek trzymał się czterech zasad: Polak, patriota, katolik i dobry gospodarz.

Patriotyzm dziedzica

Swoją polskość i patriotyzm udowadniał zaborcy wzorcową i rzetelną pracą.

Zdecydował też zamanifestować swoje umiłowanie polskości w jeszcze bardziej wyraźny sposób. Wybudował stodołę w pobliżu torów kolejowych. Na szczycie z czerwonej cegły umieścił napis z wmurowanej cegły białej "J. Górski 1909". Napis ten był pokaźnych rozmiarów i doskonale widoczny od strony kolei. .

W swoim patriotyzmie posunął się nawet do tego, że przy wjeździe do posiadłości od strony kolei przy bramie umieścił dwa filary, na których umieścił duże, białe orły z koroną.

Za taką postawę, czyli szerzenie polskości został osadzony w areszcie w Starogardzie i wytoczono mu proces.


Dziedzic troszczy się o dzieci ze wsi

Był najbardziej wykształconym i światłym człowiekiem we wsi. Rozumiał, że można ocalić polskość tylko dzięki nauczaniu dzieci i młodzieży w ich ojczystym języku. Dlatego udostępniał pomieszczenia dworskie na naukę dla dzieci z folwarku i wsi. Latem dzieci uczyły się na werandzie, a zimą w antrejce. Z własnej inicjatywy sprowadził ze Lwowa polskie elementarze. Lwów należał do Galicji i był prężnym ośrodkiem polskości. Mieszkała tam siostra dziedzica - Tekla, której mąż prof. Weehr współpracował na płaszczyźnie naukowej z Marią Curie-Skłodowską. We dworze dzieci uczyły się języka polskiego, historii i geografii.


Marzenia dziedzica o prawdziwej szkole

Jego marzeniem było, aby dzieci mogły uczyć się w prawdziwej szkole. Kiedy około 1903 roku rozpoczęły się prace przy budowie kolei, pod budowę której zarekwirowano sporo jego ziemi, dziedzic postanowił oddać część swoich gruntów pod budowę szkoły. Dzięki temu, że jego przyrodni brat Tadeusz był inżynierem architektem, dziedzic miał nawet gotowe plany oraz poparcie Juliana Kurtiusa.


Budowa naszej szkoły

Obecny budynek szkolny budowano w latach 1904-1907. Najpierw wybudowano parterowy budynek, w którym były mieszkania dla kierownika i nauczycieli. Najstarsi mieszkańcy opowiadali, że wielu rodziców uczniów pracowało przy budowie szkoły, np. wozili taczkami cegłę ze stacji kolejowej. Historię budowy naszej szkoły przedstawia płaskorzeźba znajdująca się w holu na I piętrze. Stuletnia historia naszej szkoły została spisana w monografii "Sto lat dziejów naszej szkoły. Mirotki 1905-2005".


Strajki szkolne na Pomorzu

W latach 1906/1907 miały miejsce na Pomorzu strajki szkolne przeciw prowadzonej germanizacji. Do tego strajku włączyły się dzieci ze szkoły m. in. w Barłożnie i Skórczu. Brak jednak informacji, czy strajkowały także dzieci z Mirotek. Strajk szkolny 1906 roku na ziemiach zaboru pruskiego spełnił bardzo ważne zadanie. Z jednej strony w skuteczny sposób hamował akcję germanizacyjną, a z drugiej zaś kształtował patriotów polskich, którzy po 1918 roku z bronią w ręku wypędzali Niemców z Poznania i Pomorza. Wyrazem patriotyzmu mieszkańców Skórcza był głośny strajk szkolny w lutym 1907 r., który odbił się szerokim echem na Pomorzu. Kiedy zastrajkowała jedna klasa (ok. 40 uczniów polskich), nauczyciele niemieccy Bar i Disarz tak skatowali trzech uczniów - Bronisława Kądzielę, Jana Kądzielę i Jana Lange, że lekarz musiał im udzielić pomocy. Następnie rodzice złożyli skargę do sądu. Jednak wyrokiem sądu w Gdańsku nauczyciele ci zostali uniewinnieni (byli członkami hakatystycznej organizacji Ostmarkenverein). Strajk trwał kilka tygodni (Informacje ze strony internetowej Skórcza).

Na podstawie opowiadań byłych uczniów (naocznych świadków wydarzeń ) dzieci zwykle witały nauczyciela religii słowami ,,Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus"". Gdy kazano im wypowiadać te słowa w języku zaborcy -

"gelobt sei Jesus Christus"", w akcie protestu milczały. Kary cielesne były często stosowane w zaborze pruskim, a w obliczu buntu dzieci stawały się nagminne oraz przybierały okrutne formy. Często po wyjściu ze szkoły, gdzie przetrzymywane były do godzin wieczornych udawały się prosto pod Bożą Mękę i śpiewały pieśni kościelne

Pierwszy kierownik w naszej szkole

Pierwszym kierownikiem w tej nowej szkole został Massberg - nauczyciel niemiecki. Jego podpis widnieje na świadectwie z roku 1913 - najstarszym dokumencie, jaki posiadamy w szkolnym archiwum. Wraz z nim pracowało w szkole jeszcze dwóch nauczycieli, których nazwiska znajdziemy również na tym świadectwie.


Pierwsza wojna światowa i dwudziestolecie międzywojenne

Podczas pierwszej wojny światowej, w roku 1916 funkcję kierownika szkoły objął Polak - Bonifacy Kowalkowski. Funkcję tę sprawował jeszcze długo po wojnie, do roku 1931. Jego stryjeczny prawnuk - pan Krzysztof Kowalkowski z Gdańska opisał dzieje naszej parafii.

Jan Wojciech Górski - darczyńca szkolnego gruntu, był częstym gościem w szkole, którą sobie wymarzył. Zapraszano go na wszystkie uroczystości.

Zmarł w 1935 roku pozostawiając po sobie dobre wspomnienia nie tylko wśród mieszkańców Mirotek.


Po 100 latach okazaliśmy wdzięczność dziedzicowi

W roku szkolnym 2009/2010, w 150. rocznicę urodzin dziedzica, odsłoniliśmy tablicę upamiętniającą jego osobę. Tablicę ufundował Bank Spółdzielczy w Skórczu, gdzie przez 23 lata Jan Wojciech Górski pełnił funkcję prezesa Rady Nadzorczej. Historię wsi na tle rodziny Górskich opisał absolwent naszej szkoły ks. Mariusz Łącki "Mirotki XIX - XXI w. Dzieje wsi na tle Jana Wojciecha Górskiego".


I znowu w pokoju pani dyrektor siedziały uczennice, Magda i Klaudia. Nie bardzo wierzyłem, że się interesują historią. W trakcie rozmowy zadałem kilka pytań - a co, a jak i kiedy. Sprytnie, żeby nie wiedziały, że są przepytywane. Na pytania odpowiadały perfekcyjnie! Znały świetnie historię szkoły. Być może to jakieś prymuski - pomyślałem, choć lepiej wierzyć, że znają ją wszyscy uczniowie. Wierzyć, czyli nie sprawdzać. Znają i ich to interesuje.

Okazało się, że obie dziewczyny pracują w zespole redakcyjnym szkolnego pisma. Zaczęły opowiadać, jak ono powstaje.

- Napiszcie o tym. I prześlijcie mailem...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz