środa, 29 czerwca 2011

Zjazd rodziny Gulgowskich we Wdzydzach Kiszewskich

KOCIEWIE - KASZUBY. "Spotkaliśmy się w miejscu romantycznej historii..."

Teodora i Izydor - ludzie z innej bajki

(tekst z sierpnia 2006 r.)


Trzymam w palcach zaproszenie, na którym ładnie wypisano: "Strzeżcie swojej tożsamości / pielęgnujcie więzi rodzinne, / pogłębiajcie znajomość swojego języka, / przekazujcie swoją bogatą tradycję kaszubską / młodemu pokoleniu. Trzymajcie z Bogiem zawsze."
Jan Paweł II do Kaszubów, Sopot 1999.


Niewielu ich
Pogodna sobota. Na obszernym placu na terenie Muzeum Parku Etnograficznego im. Teodory i Izydora Gulgowskich we Wdzydzach Kiszewskich sporo samochodów z różnorodnymi tablicami rejestracyjnymi. Jest tuż przed południem. Nadjeżdża jeszcze jakiś wóz z poznańską rejestracją. Wysiada on, ona. On podchodzi do mnie i pyta, w którą stronę do drewnianego kościółka. Po chwili podaje rękę. - Gulgowski - się przedstawia. Imienia nie dosłyszałem. Ja podaję swoje nazwisko. Na jego twarzy maluje się zdziwienie. Co tu robię, nie-Gulgowski? Później się dowie, że jestem tu jako dziennikarz, a ja się dowiem, że on jest tu oczywiście jako Gulgowski, ale z zawodu też jest dziennikarzem.

W uroczym kościółku msza. Ksiądz mówi, że jedno pokolenie pracuje na rzecz następnego. I że Bóg ma nie tylko swoje plany wobec pojedynczego człowieka, ale i całego rodu. Trzeba tworzyć więź rodzinną, bo ona jest tak samo istotna, jak pamięć o przodkach.
Potem wszyscy wychodzą i ustawiają się do zdjęcia. Nie za dużo ich, tych Gulgowskich. Podobno w całym kraju 144, a tu, na zjeździe, z 60. O wiele mniej niż takich np. Tysarczyków czy Ćwiklińskich. Inna sprawa, że to jest ich pierwszy zjazd. Pstrykają aparaty. Teraz idziemy w stronę wzniesienia nad jeziorem. Niezwykły grób w cieniu drzew, z pomalowanym we wzory kamieniem u - tak to określmy - wezgłowia. Zbigniew Gulgowski ze Starogardu (on i jego żona, Barbara - jak się okazuje - są koordynatorami zjazdu) odczytuje wzruszający tekst o Teodorze i Izydorze Gulgowskich. Warto tu go przytoczyć - na jego kanwie można by zrobić piękny film.

Uczestnicy zjazdu przed drewnianym kościółkiem. Fot. Tadeusz Majewski

Gulgowscy przy grobie Teodory i Izydora. Fot. Tadeusz Majewski

"Chcesz? Namaluje ci miłość"


"Spotkaliśmy się w miejscu romantycznej historii oraz w miejscu spełnienia marzeń sprzed stu lat naszych przodków Teodory i Izydora Gulgowskich.
Mój dziadek, Tomasz, ur. w 1865 roku, miał dwóch braci: Izydora oraz Kazimierza (którego losów nie znam). Trzej bracia urodzeni w Iwicznie, na Kociewiu, na dużym gospodarstwie rolnym, na którym pozostał mój dziadek Tomasz. Obecnie na gospodarstwie tym w Iwicznie przy ulicy Izydora Gulgowskiego zamieszkuje Bronek Gulgowski z żoną Heleną oraz dziećmi Teresą, Zosią i Tomkiem.
Izydor, urodzony 4 kwietnia 1874 roku w Iwicznie, uczęszczał do seminarium nauczycielskiego w Tucholi, po ukończeniu którego został nauczycielem w Dzierżążnie, potem w Konarzynach. Pewnego letniego dnia 1898 roku, płynąc czółnem Jeziorem Wdzydzkim na odpust Matki Boskiej Pocieszającej do Wiela, ujrzał na brzegu siedzącą na granitowym głazie piękną kobietę, całą ubraną w bieli, malującą krajobraz. Podpłynął w jej kierunku, a ona powiedziała: "Chcesz, namaluje Ci miłość".


Było to wielkie uczucie, miłość od pierwszego wejrzenia. W tym samym roku, jesienią 15 października 1898 roku, z Konarzyn Izydor przeniesiony został na własne życzenie do Wdzydz Kiszewskich, by objąć stanowisko nauczyciela w miejscowej 4-klasowej szkole powszechnej, a głównie aby być bliżej swej wybranki. Wdzydze należały do kościoła i parafii we Wielu, z księdzem proboszczem Fethke (bratem Teodory).


Teodora Fethke urodziła sie 24 września 1860 roku. Pochodziła z rodziny nauczycielskiej w Wielkich Chełmach koło Brus w powiecie chojnickim. Po ukończeniu szkoły średniej studiowała malarstwo, następnie grafikę, hafciarstwo, zdobnictwo w tak zwanej Szkole Lettego w Berlinie.
W roku 1898 przebywając z wizytą u brata księdza - proboszcza we Wielu poznała Izydora. Zakochana nie chciała już wracać do daleko zaawansowanych studiów malarskich w Berlinie. Postanowiła wyjść za mąż za Gulgowskiego. Brat jej, proboszcz, sprzeciwiał się i absolutnie ani słuchać nie chciał o takim "mezaliansie". Marzył o lepszej partii dla swojej siostry, aniżeli nauczyciel na odludziu. Teodora była kobieta wykształconą i z określoną pozycją towarzyską. Ponadto między nimi istniała duża różnica wieku. Teodora była starsza od Izydora o 14 lat. Nie zważając na brata była stanowcza. Zamknęła się w pokoju i przeciwstawiała się kilkudniową głodówką. Brat w końcu wyraził zgodę i udzielił młodym błogosławieństwa. W maju 1899 roku odbył się ślub i para młodych przybyła bryczką zaprzężoną w cztery konie z Wiela do Wdzydz Kiszewskich.


23 maja 1899 roku zawarli związek małżeński Izydor i Teodora Gulgowscy. Zamieszkali we Wdzydzach Kiszewskich. Byli wielkimi pasjonatami i obrońcami kultury kaszubskiej. Teodora założyła zespół hafciarek, Izydor dawał pracę mężczyznom ucząc ich umiejętności wyplatania koszy z korzeni sosny, pracując cały czas jako nauczyciel w szkole. Gulgowscy wszystkim co mieli, dzielili się z tymi, którzy w wiosce byli w największej potrzebie. Ponadto Gulgowscy postanowili uratować ówczesny kształt wsi. Początek skansenu to rok 1906, kiedy to zakupili od Michała Hińca chatę liczącą około 150 lat, stajnię, stołówkę ze sprzętami, meblami, którą rozebrali i postawili na własnym gruncie. Co zamierzali Gulgowscy? Może odpowiedzią niech będą własne słowa Izydora: "Może nadejść dzień, w którym wszystkie nasze skarby nie starczą na to, aby stworzyć obraz dawno minionych wieków". W 1912 roku Izydor przeszedł na wcześniejszą emeryturę nauczycielską i więcej czasu mógł poświęcić pisaniu książek i broszur. W czasie I wojny światowej powołany został do armii niemieckiej. Po klęsce Niemiec i odzyskaniu niepodległości przez Polskę zgłosił się jako oficer do tworzącej sie armii polskiej i dosłużył się stopnia porucznika. Przez ówczesne Ministerstwo Oświaty został powołany do utworzenia w Kościerzynie Szkoły Gospodarczo-Przemysłowej, którą prowadził do końca 1922 roku.


Izydor zmarł przedwcześnie 22 września 1925 roku na białaczkę. Miał 52 lata. Zgodnie z życzeniem pochowano go obok muzeum, na szczycie wzniesienia, wśród sosen, skąd rozciąga się widok na jezioro oraz na dzieło jego życia. Na grobie położono wielki kamień, na którym jego żona kazała wyryć krzyż, daty urodzenia i zgonu. Namalowała tam również kolorowe kwiaty.
Po śmierci Izydora od 1925 roku Teodora kontynuowała wspólne przedsięwzięcie, lecz w 1929 roku przekazała zbiory i muzeum ówczesnemu Ministerstwu Oświecenia Publicznego pozostając nadal kustoszem muzeum.


16 czerwca 1932 roku wybuchł wielki pożar, który strawił całe muzeum, w tym również dom mieszkalny Gulgowskiej. Spłonęły wszystkie cenne zbiory. Pomimo że Teodora przekroczyła już 70. rok życia, nie załamała się. Rozpoczęła starania, aby odbudować muzeum. Sama zamieszkała w dawnej swojej pralni. Odbudowała chatę - muzeum, od nowa sprowadziła sprzęt, meble i narzędzia.
W czasie II wojny światowej od 1939 do 1945 roku wnętrze odbudowanej chaty muzealnej uległo znowu dużym zniszczeniom. Na teren muzeum wprowadzili się uciekinierzy i przesiedleńcy niemieccy.

Szereg eksponatów zginęło bądź zostało mocno uszkodzonych. W końcu II wojny światowej Teodora ciężko chorowała i żyła w skrajnej nędzy, czego dowodem mogą być listy do Wojewody. W jednym z nich (1946 r.) napisała takie oto zdanie do Wielmożnego Pana Franciszka Sędzickiego: "Jak najserdeczniej dziękuję, że Pan moją biedą się opiekuje. Spędziłam swoje ostatnie dnie życia w największej biedzie, żyję czasami tylko kartoflami z solą, bo na co inne środki nie starczą. Niezmiernie byłabym wdzięczna za jakąś zapomogę. (...) Pisząc te słowa miała 86 lat.
W 1948 roku skansen przejął skarb państwa. Teodora Gulgowska umarła 21 maja 1951 roku (26 lat po śmierci matki). Została pochowana obok małżonka na wzniesieniu na terenie muzeum. Małżonkowie Gulgowscy dzieci nie mieli."
Cóż za wzruszająca, romantyczna historia!

Skansen naszych pradziadków
Idziemy powoli wzdłuż skansenowych chałup. Zygmunt Gulgowski jest najstarszym uczestnikiem zjazdu. Ma 93 lata. Opowiada o swoich losach. Pracował w Liceum pedagogicznym w Lęborku. Przed wojną był tu, we Wdzydzach, u ciotki Teodory. Opowiada też, że ród Gulgowskich pochodzi z Kiełpina koło Tucholi. I tam zapewne będzie następny zjazd.
Płyną opowieści. Jeden z motywów - jak to Gulgowscy się poszukiwali i odnajdowali.
- Raz zadzwonił do mnie jakiś Paul Gulgowski z USA - opowiada na przykład Kazimierz Gulgowski mieszkający w Norymbergii (kiedyś pracował w Stoczni Gdańskiej, ma zamiar wrócić do Polski, gdzie jest całkiem dobrze, a markety to nawet mają szerszy asortyment niż w Niemczech). - Zadzwonił i rzekł, że jest doktorem filozofii, a w czasie wojny był kapitanem U-Bota. Czy ja mógłbym się z nim skontaktować? A o czym ja miałbym rozmawiać z kapitanem U-Bota?


Gulgowscy zawsze byli wielkimi patriotami. Izydor Gulgowski też. Pan Kazimierz jest z niego dumny. Ma w swojej bibliotece w Niemczech przedwojenny przewodnik po województwie pomorskim dra Orłosia ze zdjęciami Izydora. Tak, to była wielka postać. Również etnograf.
Jacyś starsi państwo Gulgowscy z emocją przekonuj a mnie, że Polacy na tych terenach wcale nie musieli podpisywać listy. Rozmowa trwa krótko, gdyż nikt z młodszych nie chce tego tematu.
Bożena, "czystej krwi" Gulgowska, zauważa, że ten skansen jest bardzo piękny i bardzo rozbudowany, ale z rozrzewnieniem wspomina ten z lat 70, jedynie z chatą gburską i czymś jeszcze. "Kiedy to był skansen naszych pradziadków".


- A pan to będzie publikował? - pyta jakaś dziewczyna Gulgowska. Ma białe zęby, okulary, sympatyczny uśmiech.
- Będę. W "Dzienniku Bałtyckim".
- A mógłby pan przysłać mi zdjęcia do Niemiec?
- OK.
Proszą i inni, podając adresy mailowe. Jak to dzisiaj ułatwia sprawę - wpisujesz tekst, załączasz zdjęcie i za jednym kliknięciem idzie w świat.
Starsza pani Gulgowska wyjmuje zdjęcie domu, jaki zostawili w Kiełpinie. Domu? Pałacyku. Musieli go opuszczać w okupacji, po wojnie oczywiście już go nie odzyskali. Wiadomo, reforma.

Utracony dworek w Kiełpinie koło Tucholi. Repr. Tadeusz Majewski



Steve dyskutuje przy drzewie genealogicznym. Choć Gulgowski, wygląda jak typowy Amerykanin. Fot. Tadeusz Majewski

Dwa drzewa genealogiczne


Po obiedzie przed karczmą Gulgowscy rozkładają wielkie arkusze z drzewami genealogicznymi. Jedno jest bardzo plastyczne, z namalowanym drzewem i konarami, drugie - istny schemat. To pierwsze opracowała Gulgowska z Polski, drugie - Steve z USA. Przyjechał tu z Kathy.
- Trzy, cztery lata temu Steve napisał do mojego brata, że buduje drzewo. Rozpoczęła się korespondencja - mówi Małgorzata Gulgowska Kowalska z Gdańska (jej ojciec Leon jest wykładowcą matematyki na UG). - Okazało się, że jesteśmy spokrewnieni cztery pokolenia w tył. Jego prapradziadek pochodził z Czerska. Szukał, jeździł po bibliotekach i zrobił drzewo dokładniejsze od tego naszego.
Ktoś opowiada, jacy to ważni ludzie są w rodzinie. Na przykład architekci, prezes SARP-u. I jakiś znany w świecie "dizajner".


Spoglądam na młodego człowieka, który razem a Kathy pokonał taki szmat drogi, by tutaj przyjechać. Niby Gulgowski, ale w wyglądzie ma coś takiego, że od razu by powiedział - Amerykanin.
Zwiedzamy ze starsza panią, Gertrudą Gulgowską, jedną z chałup, gdzie wiszą obrazy Teodory, zdjęcia Teodory i Izydora, stoi nawet sekretarzyk Gulgowskiego, na którym leżą jakieś skreślone przez niego pisma. Młoda dziewczyna - przewodniczka po tej chałupie próbuje wyjaśnić, jak powstało pierwsze muzeum - skansen, założone w 1906 roku przez tych wspaniałych ludzi. Potem przechodziło różne perypetie, dwukrotnie prawie wszystko się spaliło.
Starsza pani siada ostrożnie na krześle, pochyla się nad pismami. Już się gubię, kim mogłaby być wobec tamtych Gulgowskich. Też wyjaśnia, jak się ma dzisiejszy skansen do tego, co stworzyli Teodora i Izydor.


Robię ostatnie zdjęcia. Czas się żegnać. Dywagacje na temat, co w tym wielkim skansenie zostało materialnego z tego pierwszego muzeum sprzed stu lat, są mało ważne. Najważniejsze, że przetrwała idea. I nie sprawdziło się pełne obawy przypuszczenie Izydora: "Może nadejść dzień, w którym wszystkie nasze skarby nie starczą na to, aby stworzyć obraz dawno minionych wieków". Przynajmniej w tym miejscu...
Tadeusz Majewski




i\


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz