Do deski dodaję okolicznościowy znaczek "90 lat gdańskiego PZŁ" i naszego koła. W sumie dość to wygląda. W domu jeszcze drobna kosmetyka deski i jest już gotowe.
To mój pierwszy Hubertus bez przyjaciela Bajki. Tym razem zabieram się do Kasparusa z Henrykiem Chmielewskim. Jest po mnie już o godzinie 7. Jedziemy. Henryk tak dokładnie nie wie jak jechać, lecz powtarza "Skurczyła się głucha koza w skrzyni". Wspomina, że jadę sam bez psa - cóż, takie to życie. W samej wsi Skrzynia skręcamy na Kasparus. Po drodze mijamy Szlagę, gdzie kiedyś znajdował się wodny młyn. Henio zauważa, że jest nowy most na strudze. Przypominam mu, że w tym młynie byłem w młodości i w tym czasie młynarzem był pan Cherek. W trakcie jazdy wyprzedzają nas samochody z rejestracją kościerską.
Dojeżdżamy do Kasparusa. Henio wspomina, że jego krewny wstąpił tu do partyzantki dezerterując z Wehrmachtu. W pełnym rynsztunku (to jest z karabinem, amunicją, bagnetem) przybył do wsi i wszedł na górę chlewika mieszczącego się przy drugim domu po prawej stronie drogi patrząc w stronę centrum wsi. Ten fakt miał miejsce na początku 1944 roku. Gdy dochodził do wsi, spotkał esesmana z psem. O dalszym losie pana Józefa Kurowskiego ze Starogardu w innym opowiadaniu.
Po dojechaniu przed kościół okazuje się, że jesteśmy pierwszymi osobami. Następną jest kolega łowczy. Przybywają inni myśliwi. Byłem przekonany, że są zaproszeni przez naszych kolegów. Przybywa również proboszcz radca ze Skórcza ksiądz Ryłko z organistą. Proboszcz wita się ze wszystkimi myśliwymi. Piękny to gest z jego strony. Z relacji łowczego wynika, że na mszy będą koledzy z koła "Kulik" z Gdańska. Rozpoznaję kilku znajomych z tamtego koła: kolegę Jasia Glazę, Buławskiego, Puchałę, Śliwińskiego. Następuje powitanie pomiędzy myśliwymi. Oczekujemy naszego Tadzia Wentowskiego, który będzie grał na sygnałówce. W Kuliku też mają sygnalistę - mają się zgrać.
Przed godziną 8 poczty sztandarowe kół oraz myśliwi udają się do kościoła. Jestem zaskoczony - nie ma żadnej dekoracji ołtarza elementami łowieckimi, a mamy przecież piękne rogi jelenia byka. Dobrze że są sztandary łowieckie. Wśród uczestników mszy widać osoby niezwiązane z łowiectwem. Msza w oprawie sygnalistów dała odpowiedni efekt. Tadeusz wybrał miejsce do grania na chórze, aby być lepiej słyszalnym. Dołożył drugi głos podczas grania. Można było usłyszeć każdego indywidualne granie na rogach. Proboszcz w kazaniu nawiązał do znaczenia myśliwych w ochronie przyrody. Zaznaczył, że ma znajomych myśliwych i pierwsza jest hodowla, a na końcu polowanie. Modliliśmy się za zmarłych kolegów myśliwych z koła Kulik i Łoś oraz za pomyślność żyjących myśliwych.
Dziękuję proboszczowi radcy za mszę świętą i życzenia. Dziękuję kolegom z obu kół za udział w mszy. Dziękuję też leśnikom - zauważyłem kolegę Tadeusza Orzłowskiego z małżonką. Wręczam skromny upominek i zapraszam proboszcza na biesiadę. Dobiega końca msza huberusowska w obchodach 90-lecia istnienia PZŁ. Wspólna msza koła Kulik i Łoś była akcentem przynależności nas, myśliwych, do związku łowieckiego. Na koniec mszy popłynęły słowa pieśni "Pobłogosław Jezu Drog". Być może na tyle osób to nie była rewelacja.
Po mszy zamieniamy kilka słów z kolegami z koła "Kulik". Życzymy sobie obwitych łowów i udajemy się przed remizę OSP Kasparus, gdzie kolega łowczy przeprowadza odprawę wraz z losowaniem. Wyciągam kartkę z numerem 20 - czy będzie szczęśliwa to się okaże.
Pierwsze pędzenie to "Transformator". W miocie były jelenie, ale poszły bokiem. Kolega Krzysztof Walkowski dwoma strzałami kładzie lisa. Ja widziałem sarnę kozę z koźlakiem. Wśród kolegów zauważa się zadowolenie, gdyż mamy króla polowania.
W drugim pędzeniu "babskie". Również widziano jelenie, ale nie wyszły. Cóż - "babskie" trzeba znać, jak pędzić, gdyż jelenie najczęściej cofają się na łachy.
Trzecie pędzenie - słynna "jedynka", ale tu już widać że "dowodzenie" prowadzących poszło w las. Ja z Waldkiem Kuklińskim i Wiesiem Jabłonką udajemy się pod "4". Rozstawiam Waldka na rogu łąki, a z Wiesiem idziemy w stronę rzeki. Wskazuję Wiesiowi miejsce, gdzie ma stanąć mówiąc, że na pewno wyjdą jelenie i zagra "16". Sam zajmuję stanowisko za pasem zaporowym. Chcę po prostu zobaczyć, jak się będzie cofać zwierzyna. Ładuję śrut i brenekę. Siadam na lasce i obserwuję. Nagle zauważam ruch. Czyżby lis? Obserwuję. Dobrze, że odchodzi, ale to nie lis a Sawia - "sprężynka", pies kolegi Krzysztofa Sturgulewskiego.
Las niesie nawoływanie naganiaczy. Myślę, czy aby dobrze wyjdą, gdyż pędzony teren to w sumie taka kiszka. Nie słyszę strzałów. Po upływie kilku minut podnoszę się z laski. Po lewej stronie mam jelenie, które zauważyły mnie, pomimo że są daleko. Idą w stronę Wiesia. Za chwilę odzywa się "16" - trochę dziwnie. Faktycznie - kolega Wiesiek strzelał do łani, ale strzał przyjęła sosna. Cóż - tak bywa. Kolega Wiesiu nie rozpacza. Z Waldkiem sprawdzają jeszcze, czy nie ma farby i wracamy w miejsce zbiórki. Idąc mówię do nich: "Ciekawe, czy wskażą dobrze tego, co strzelał?" Byli pewni, że to ja, a to Wiesiu. Na tym łowczy postanawia kończyć polowanie. Udajemy się przed remizę, gdzie ułożony zostaje pokot. Jeden lis, ale pokot! Odegranie sygnałów myśliwskich przez Tadeusza, wręczenie przez łowczego medalu króla polowania Krzysztofowi. Udajemy się na biesiadę do strażnicy OSP, gdzie przy blasku ognia z kominka w miłej atmosferze trwa biesiada. Koledzy z koła "Kulik" mieli lepszy pokot, bo na rozkładzie znalazła się łania, jeleń i lis. Dziwne, ale ptak przyniósł lepsze szczęście jak zwierzę. Tak bywa w życiu.
PS. Postanowiłem ustalić, czy jeszcze żyją jakieś osoby pamiętające okres sprzed II wojenny z Kasparusa i tamtych okolic. Nie udało mi się spotkać takich osób za wyjątkiem pana Jana Talaśki z Kasparusa. W dniu 24 listopada br. udaję się do państwa Talaśków i w trakcie rozmowy dowiaduję się, że przed laty w niedzielę na początku mszy weszli do kościoła żołnierze 5 Wileńskiej Brygady AK, szwadron ppor. Zdzisława Badocha ps. "Żelazny". Była wśród nich sanitariuszka. Jak zaśpiewali "Boże coś Polskę", to wszyscy patrzyli na nich i przestali się modlić. Byli ubrani w mundury wojskowe i mieli ze sobą broń. W czasie mszy mieli wystawioną przed kościołem wartę z czterech żołnierzy. Po mszy w zwartym szyku wyszli z wsi. Pan Jan wspomina, że sanitariuszka miała dużego psa. Sanitariuszka to Danuta Siedzikówna ps. "Inka". Nie wiem, czy te wspomnienia z tamtych lat mają sens. Być może to ostatni moment, aby jeszcze uzyskać wiadomości od osób żyjących, gdyż część nie chce mówić na te tematy. A szkoda.
Antoni
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz