czwartek, 19 grudnia 2013

EDMUND ZIELIŃSKI. Wśród nocnej ciszy…

Już niebawem obchodzić będziemy kolejne Święta Bożego Narodzenia. Dla jednych radosne, pełne szczęścia, dobroci i miłości dla innych smutne - dla tych wśród nas, którzy czekać będą, by jak najszybciej minęły, bo puste portfele, głodne żołądki, smutne oczy dzieciaczków, z nadzieją wypatrujących Świętego Mikołaja, chociaż z najskromniejszym prezentem…



A jak to było ponad pół wieku temu? Było biednie, ale radośnie. Świat mego dzieciństwa zawężony był do horyzontu Białachowa, a nawet mniej, bo w zasięgu naszego wzroku widoczne były tylko cztery gospodarstwa - Franciszka Szarafina, Feliksa Speisera, Franciszka Zielińskiego i Antoniego Redzimskiego. To tutaj, na naszym wybudowaniu, czekaliśmy na te najpiękniejsze święta w roku. Towarzyszyły nam zające, sarny, przemykające chyłkiem dziki i ptactwo czasu zimowego. Wyobraźcie sobie, młodzi Czytelnicy, gospodarstwo bez elektryczności, radia, o telewizji nikt jeszcze nie słyszał, a komputer? To pojęcie w ogóle nie funkcjonowało w społeczeństwie. W zamian mieliśmy spotkania sąsiedzkie, zabawy i gry, w karty też, śpiewy rodzinne, a starsi opowiadali nam, jak to kiedyś było.


1

2

3

No i nadchodziła wigilia Bożego Narodzenia. Najważniejszym zadaniem dla ojca, starszego brata czy wujka było przyniesienie choinki z lasu. Po drzewko szliśmy po obiedzie. To samo czynili inni mieszkańcy naszej wsi i nikt nie mówił, że kradniemy choinki. To był utarty zwyczaj tolerowany przez leśników. Kiedy choinka znalazła się już w domu, strojenie jej było zadaniem naszej mamy przy pomocy domowników. I w tym momencie zaczynaliśmy już śpiewać kolędy, oczywiście jako pierwszą śpiewaliśmy "Wśród nocnej ciszy…" . Był to dla nas, dzieci, podniosły nastrój, zdominowany czekaniem na "Gwiazdora", który nie wiedzieć kiedy, zapełniał prezentami talerze stojące pod choinką. Przedtem jednak była skromna wieczerza wigilijna, poprzedzona podzieleniem się opłatkiem, na którą składało się kilka bardzo postnych potraw. Był śledź w occie z cebulą, ugotowane ziemniaki w obierkach i zupa brzadowa z suszonych owoców. Kucha mogliśmy zjeść dopiero po powrocie z pasterki. Dalej śpiewaliśmy nasze stare kolędy, często przy wtórze harmonii, na której grała mama i starszy brat. Na choince przez dłuższą chwilę paliły się świeczki, w tym czasie lampa naftowa była wygaszona. Jakiż to był uroczy wieczór - migotliwe płomyki świeczek przeglądały się w bombkach, sopelkach, w anielskim włosie. To wszystko wymieszane z przyjemną wonią świerkowego drzewka, rozgrzanego pieca kaflowego i radosnego "Bóg się rodzi…".

4

5

6

Kiedy zamieszkaliśmy w Zblewie - był to już inny świat. Nawet "kołchoźnik" przekazywał program pierwszy Polskiego Radia z Warszawy. Młodym wyjaśniam, że "kołchoźnik" to była drewniana skrzynka z głośnikiem, podłączona przewodami do radiowęzła, który mieścił się w domu pana Szulcy. Ten system komunikowania ludności z władzą przywieźli ze sobą przedstawiciele propagandy Związku Radzieckiego po zakończonej II wojnie światowej. Oni mówili, my mieliśmy tylko słuchać.

Dla Związku Radzieckiego pojęcie świąt Bożego Narodzenia nie istniało. U nas był święty Mikołaj, Gwiazdor, Gwiazdka, u nich zaś tę funkcję przejął "Dziadek Mróz". Do 1956 roku nowatorzy naszej tradycji skwapliwie hołubili "Dziadka Mroza". Na szczęście mamy to już za sobą i w pełni możemy się cieszyć naszą tradycją.

7

8

9

10

Pod koniec lat 50. i na początku 60. XX wieku takim naczelnym Gwiazdorem w Zblewie był śp. Konrad Mindykowski. Miał wiele zamówień na odwiedzenie domostw w wigilię. Jakoś tak się złożyło, że poprosił mnie, bym mu towarzyszył w roznoszeniu prezentów. Wiedział, że plastycznie jestem uzdolniony, więc przygotowanie strojów zlecił mnie. Maski kupowaliśmy w sklepie pana Franciszka Platy, kożuchy od pana Laseckiego pożyczył pan Mindykowski, ja zajmowałem się wykonaniem biskupich czapek, czyli Mitr i Pastorałów. Mitry były złote z różnymi ozdóbkami, a nawet podświetlane. Pan Mindykowski prowadził skup wełny i tam przyjmował zamówienia na wizytę Gwiazdorów. Tych wstępów do rodzin zblewskich było kilkanaście. Musieliśmy się dość spieszyć, by do godziny 23 wypełnić zamówienia. Byliśmy członkami chóru "Cecylia" i na pasterkę musieliśmy być na chórze wspólnie śpiewając, jak to w cichą noc narodził się nasz Zbawiciel.

W ostatnich latach naszego "kolędowania" pojawił się konkurent. To pan Franciszek Saski przygotował sobie piękny strój św. Mikołaja i przemierzał ulice naszej wsi wzbudzając ogólny aplauz. Pan Konrad Mindykowski ostatni raz pokazał się jako Gwiazdor w wigilię Bożego Narodzenia 1972 roku w mieszkaniu mojego brata, przynosząc prezenty dla mojej chrześniaczki i mojego syna.

Obserwując obecny stan naszej tradycji bożonarodzeniowej, z radością możemy odnotować wzrost zainteresowania społeczeństwa kolędnikami. Zaczyna kolędować młodzież w Bytoni, myślę, że i w innych wsiach naszej gminy również. Jest dużo chętnych biorących udział w warsztatach, podczas których wykonujemy rekwizyty kolędnicze, ozdoby choinkowe, przypominamy dawne pieśni, zwyczaje, stroje i tych, których nie ma już wśród nas, a byli kontynuatorami starej dobrej tradycji, jak choćby panowie Mindykowski i Saski.

Drodzy moi Czytelnicy, przyjmijcie od starego mieszkańca Białachowa i Zblewa szczere życzenia Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia. Niech Dobry Bóg darzy Was zdrowiem i miłością. Niech napawa nadzieją na lepsze jutro, by już nigdy nie było biednych, głodnych i porzuconych dzieci. Oj Maluśki Maluśki…

Gdańsk 5 grudnia 2013

Edmund Zieliński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz