wtorek, 17 grudnia 2013

ANTONI CHYŁA. Tak skończył swój żywot na Kociewiu wielki dzik "Czarny"

Dziś trudno dokładnie ustalić datę, kiedy to dokładnie było, lecz na pewno był to w miesiącu grudniu, 10 lub 15 - na pewno okres przedświąteczny. Wybrała się ich paczka - czworo z Trójmiasta - na dziki. Tak faktycznie, to uciekli z domu, aby nie brać udziału podczas porządków przedświątecznych. Zima była wspaniała, dużo śniegu.
















Jadąc ustalali plany, gdzie to każdy z nich siądzie na dzika.

Po przyjeździe do Kałębnicy stwierdzili, że część ich kolegów po prostu wyprzedziła ich i przyjechała w łowisko w piątek wieczorem. Miny mieli niezadowolone. Zygmunt zaproponował, aby udać się do Osieka i zakupić coś na ząb. Jedynie Arek był za tym projektem. Krzysiu i Piotr stwierdzili, że nie tłukli się w samochodzie tyle kilometrów, aby osuszać szkło. Arek obraził się na nich - nikt ich nie zmuszał, aby się tłukli. Aro pod plandeką przecież ich tyłki wiózł bezinteresownie. Zygmunt, aby rozładować sytuację, zaproponował, aby zapolować na dewizówce. Mieli odstrzały na dzika.

Wsiadają do samochodu i udają się w łowisko. W trakcie jazdy spotykają leśniczego, którego proszą o wpisanie do zeszytu. Leśniczy nie odmawia, tylko komentarz jego jest dość dziwny, bo stwierdza, że po ubiorze to wybrali się na grzyby, a nie na polowanie. To przez Krzysia, który w czasie zimy ubiera się lekko, gdyż twierdzi, że jest mu gorąco. Na koniec pozdrowienie leśniczego życzącego połamania broni dobiło Arka tak, że wykręcił samochodem z powrotem. Tylko głos Zygmunta: "Co robisz?! Stój!" spowodowało, że wszyscy nieomal pospadali z siedzeń. Zygmunt skwitował: "Znacie wszyscy jego. Dla niego jesteśmy niczym. Przecież my nie mamy marek jak dewizowcy".

Arek opuścił miejsce kierowcy ustępując miejsca Zygmuntowi, który stwierdził, że wreszcie jego długie nogi odpoczną. Wtedy to Krzyś stwierdził, że jest najstarszym wśród nich i powinien siedzieć obok kierowcy. Cóż mieli robić. Arek i Piotr usadowili się na tylnym siedzeniu komentując, że Krzyś na pewno przemarzł i tylko się chce ugrzać. Krzysiu skwitował to krótko: "Jak będę strzelał, to ubranie nie będzie krępować ruchu." Znali go z tego, że był wybitnym teoretykiem. Gorzej coś nieco wychodziło na ambonie, ale zawsze było "coś". Taki to był Krzyś.

Jadąc drogą leśną Osiek - Drewniaczki Zygmunt skręcił na Lasek. Po dojechaniu do linii wysokiego napięcia postanawia objechać łąki przy Lasku i udać się pod rzekę. Za łąkami wjeżdża w przesiekę biegnącą równolegle obok bagna na wprost Smolnik, z tym że tą przesieką nie idzie jechać, gdyż nie pozwalają pnie. Zmuszony jest jechać obok bagna. W pewnym momencie zauważa, że w bagnie stoi potężny dzik! Czarny jak smoła - z uwagi na duży śnieg. Stwierdza, że to nieduży dzik. Na jego głos dzik Arek i Piotr wyskakują tyłem, nieomal zrywając plandekę. Padają strzały.

Zygmuntowi wydawało się, że jest na wojnie i tylko spokojny głos Krzysia: "Co ci chłopcy robią" uzmysłowił mu, że dzika nie trafili, gdyż nie widział reakcji jego po strzale. Postanawia iść sprawdzić. Słyszy głos Krzysia: "Przy takich strzałach nie dostał."
Po dojściu na miejsce i zobaczeniu rapci tego dzika na śniegu uzmysławia sobie, że to duży dzik. Po kilku krokach napotyka maleńkie krople farby. Dzik ciągnie wzdłuż kępy świerków. Zygmunt wraca do samochodu i mówi, że jest farba i Arek z Piotrem mają iść po śladzie, a on objedzie bagno "Brzózki" i będzie na nich czekał. Był pewien, że dzik będzie ciągnął na Smolniki.

Po dojechaniu na końcu bagna zatrzymuje się przy "Śluzie" i widzi, że Piotr z Arkiem idą i mówi do Krzysia: "Nie wysiadamy, zaraz będą." Zdążył to powiedzieć, nagle słyszy strzał i wtedy w lusterku zobaczył go w całe krasie! Dzik sforsował strugę i kierował się na kępę świerków. Zapada decyzja, że Piotr z Arkiem mają iść dalej tropem dzika, a Zygmunt z Krzysiem jadą sprawdzić, czy nie poszedł na Smolniki. Okazuje się, że nie ma śladów.

Wracają na miejsce, gdzie Arek i Piotr czekają na nich i mówią, że dzik poszedł w prawo, a nie w lewo. Sprawdzają trop i faktycznie - dzik poszedł w świerki, gdzie była kiedyś stara szkółka i kieruje się na leśniczówkę Lasek. Arek i Piotr twierdzą, że tego dzika nie dojdzie się, gdyż on sadzi przez takie duże kłody drewna, wspina się po stromych zboczach. Jak zawsze Krzysiu potwierdza naukowymi określeniami, że ten dzik dostał obcierkę, bo dziwne że do takiego dzika nie mogli trafić.

Arek z Piotrem zapewne musieli oddychać podczas strzału i to było przyczyną jego nietrafienia. Piotr skwitował słowami: "Ciekawe co ty byś zrobił Krzysiu na naszym miejscu?" Krzyś stwierdził, że na pewno dzik by leżał i odbierał gratulacje. Arek rozładował sytuację, że nie ma co się mądrzyć, a trzeba jechać dalej szukać.

Jadąc drogą, przed dojechaniem do Lasku, zauważają ślady dzika. On kieruje się Bojanowo, na linię wysokiego napięcia. Zygmunt postanawia objechać drogami w kierunku Bojanowa, Głodowy i Lasku. Jest pewien, że dzik kieruje się w stronę młodników przy Wdzie. Po objechaniu i potwierdzeniu że dzik zaległ postanawiają, że Zygmunt pójdzie jego tropem. Krzysia zostawia przy buczynie na Drewniaczki. Piotr z Arkiem na "telefonce". Zygmunt po wejściu na ślad idzie pod tym wysokim napięciem gdzieś 100 metrów i pojawia się nalot buczków tak zwarty, że mówi do siebie: "Boże gdzie ja idę?!" Stracił orientację i myśli, że jak dzik zaszarżuje, to nie ma szans.



Postanawia się wycofać i obejść tę kępę. Będąc około 3/4 drogi podnosi wzrok i widzi coś czarnego. Tak! To jest ten dzik! W odległości 20 metrów celuje w niego na komorę i strzela z breneki. Jak ten dzik się zerwał! I dobrze, że nie w jego stronę, a na Krzysia! Jak się okazało, to dzik przebiegał w odległości 30 metrów od Krzysia, który zdążył oddać do niego cztery strzały. Zygmuntowi zrobiło się ciepło. Idzie po śladach dzika. Dochodzi do Krzysia, który jest blady i mówi, że ten dzik tylko łamał te buczki i nie mógł w niego trafić. Strzelał go odchodzącego. Dobrze, że pod górkę! Strzelał go w kark i musiał gdzieś dostać obok kręgosłupa, bo go zachwiało i poszedł. Tłumaczył się, że nie mógł dobrze trafić, gdyż dzik szedł jak przeciąg.

Idą razem na miejsce strzału w odległości około 50 metrów od tego miejsca. Zygmunt zauważa leżącego dzika i mówi do Krzysia: "Toż to wersalka". Ostatni kęs dla dzika i złom dla Krzysia, który nadal jest blady i rozstrojony. W międzyczasie przybiegają Piotr z Arkiem. Widok dzika ich zamurował. Co robić z nim? Każdy z nich patrzy, jeden na drugiego. Kto wpadł na pomysł, aby tego dzika podzielić na cztery dziki - trudno dziś powiedzieć.

Arek zaczął rządzić. Stwierdził, że idzie po samochód i trzeba dzika wypatroszyć. Po wypatroszeniu włożyli do samochodu i ruszyli. Z tym, że planowali go zważyć. Wstąpili do znajomego rolnika. Okazało się, że brak odważników nie pozwolił zważyć dzika. Podczas próby zważenia zadecydowano, aby dokładnie sprawdzić, ile kul przyjął ten dzik. Okazało się, że przyjął trzy kule, z czego Krzysiu trafił go w nerkę, którą została doszczętnie rozbita i pocisk porozrywał płuca. Zygmunta breneka na puste między kręgosłupem a płucami. Trzeci strzał na miękkie. Kto trafił - Piotr czy Arek trudno było ustalić. Każdy z nich przypisywał sobie ten strzał. Ta trójka Krzyś, Piotr i Arek - każdy z nich chciał skórę i oręż. Zygmunt pogodził ich, że weźmie to ten, co więcej postawi. Udali się do sklepu po zaopatrzenie i w domku do późnych godzin trwały rozmowy na temat oddanych strzałów.

Rano pojechano z próbką do badacza. Gdy było wiadome, że dzik jest zdrowy, został oskórowany. Podczas obielania można było podziwiać pancerz tego pojedynka. Breneka nie była w stanie jego przebić. Zygmunt zauważył, że dzik ten miał ślady po kulach, które za swego żywota przyjął i nie można było wykluczyć, że to były breneki. Przed oddaniem skóry do garbowania została zważona. Miała tylko ponad 40 kg. Z dzika tego rzeźnik w Lubichowie na święta zrobił polską. Była wspaniała! Skóra do garbowania powędrowała do Tucholi. Została pięknie wygarbowana. Arek nią się wszędzie chwalił do czasu, gdy na czas remontu mieszkania zwinął ją w rulon. Stwardniała i nie można było jej w żaden sposób rozwinąć. Oręż dzika był olbrzymi, z tym że jedna fajka była złamana. Szkoda że ów oręż nie poszedł na wycenę. Na pewno by uzyskał medal.

Brak "Czarnego" w leśnictwie Lasek nie od razu zauważono. Był to dzik, który potrafił na długi okres znikać, lecz zawsze powracał i można go było zobaczyć w takich miejscach, gdzie nie powinien się znajdować - jak duże mrowisko przed leśniczówką, gdzie w biały dzień się sadowił tak, że było go widać z okien kancelarii. Czy przebywanie wśród bydła na pastwisku, gdzie był brany jako jałówka. Czy buszujący w ziemniakach, gdzie najczęściej wybierał się na wczesne odmiany. Lubował się w starych odmianach - na przykład odmianę pierwiosnek nie tykał. Podczas polowań zbiorowych najczęściej opuszczał opolowywany rewir wybierając rów z wodą lub bezczelnie pozostawiał ślady w miejscach zbiórki myśliwych po skończonym miocie. Potrafił podchodzić w miejsce prac robotników leśnych i obserwować ich. Tak skończył swój żywot na Kociewiu wielki dzik "Czarny".


PS. Ja w swym życiu miałem też możliwość zobaczyć dzika "szafę". Pierwszy raz, gdy siedziałem na krzesełku w czasie pełni na nęcisku "Jelonek" we Wdeckim Młynie. Było to gdzieś przed północą. Na nęcisku były daniele i kręciły się lisy. W pewnym momencie siedząca na kolanach Kora zaczęła węszyć i miała skierowaną głowę w kierunku drogi Wdecki Młyn - Kasparus. Po chwili zauważyłem sunącego pojedynka. Suknię miał jasną, z gwizdu wydobywała się para - coś jak lokomotywa, spod rapci rozbryzgiwał się śnieg. Nie sięgnąłem za sztucer, byłem zahipnotyzowany tym widokiem. Daniele odskoczyły od buraków, lisy znieruchomiały. Pojedynek nie zatrzymując się kierował się w stronę Cisin. Po tym zdarzeniu powiedziałem do Kory: "Na dziś wystarczy! Jedziemy do domu!". A mróz w tym dniu dociągał tak, że lód na Jelonku strzelał. Był to również okres przedświąteczny, przed wigilią. Zdjęcie 75kg dzika Waldka Kuklińskiego niech przybliży nam obraz "Czarnego".

Skórcz dnia 15.12.2013 r Antoni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz