wtorek, 27 lipca 2004

Elektrownia we Wdeckiem Młynie

WDECKI MŁYN, GM. LUBICHOWO. Na początku lat 90. wielu ludzi uwierzyło, że teraz będą mogli zrealizować swoje marzenia. Między innymi dotyczyły one elektrowni wodnych. Sporo na ten temat pisano. W powiecie starogardzkim powstała jedna. Dzisiaj jej współwłaściciel Adam Okroj mówi, że taką inwestycję powinno się realizować rok, bo inaczej wpadnie się w tarapaty. Niestety, mało kto realizuje, bo nie da się tego zrobić przez rok. Niektórzy przekonują, że się nie da, bo przepisy, UE itd. Okroj odpowiada: To my stanowimy o nas samych.

Stanowimy źle.

Ze 12 lat do tyłu elektroenergetyk Adam Okroj z Pelplina przejeżdżał tędy na grzyby. Miejsce utkwiło mu w pamięci. Ujrzał niepełne piętrzenie wody. Potem to miejsce poznał bliżej. W lesie odkrył jezioro Kochanka z wyspą, jakieś pozostałości po nagrobkach, blisko starorzecze. Okazało się, że piętrzenie było na rzece Wdzie, a na kanale, który kiedyś prowadził wodę do wodnego tartaku (obok stał parowy). Chociaż nazwa wskazuje, że stał tu też, przy niedalekim dworku, młyn. Była również węgornia.

Temat był dziewiczy

To wtedy Okroj pomyślał o budowie w tym miejscu małej elektrowni. Czasy nastały rzec można gorączkowe. Spotykał się z kolegami. Każdy miał jakieś pomysł na biznes. - Wiadomo, był przełom, odzyskaliśmy niepodległość i wielu sobie myślało: stoi pociąg i trzeba się załapać. Ja wybrałem elektrownię. Temat był dziewiczy. Masarnia, jakiś sklep to tak, ale elektrownia?

Zaczął działać. - W granicach 3 lat zeszło, zanim załatwiłem sprawy papierkowe i stałem się właścicielem gruntu. To były przepisy po komunie. Potem weszła prywatyzacja i trzeba było zbadać, czy ta ziemia do kogoś nie należy. A potem nie mogłem kupić od Państwa, bo to było w zarządzie Lasów Państwowych. Lasy Państwowe musiały zrzec się tego na rzecz gminy, a gmina musiała się zrzec w formie przetargu. I jeszcze za plan zagospodarowania musiałem zapłacić... Wójt jest tu porządny. Mówił: "My nie mamy nic przeciwko temu, jeżeli pan to wszystko przeforsujesz".

Lecą żurawie, płynie czas

Na przełomie 1994/1995 Okroj zaczął już budowę. - Robiłem to własnym sumptem, własnymi maszynami, nie biorąc jakiejkolwiek firmy. Raz pracowaliśmy zimą. W 1997 zimą było plus 7 czy 8 i lałem tu most. Śnieg zgarnialiśmy, żeby walić beton. Na ogół zaczynaliśmy robotę na wiosnę. Patrzymy, lecą żurawie. Słychać przeraźliwy krzyk, ajk, ajk, ajk. Wstępowała nadzieja. A kiedy klucz odlatywał, to mówiłem: "No, chłopaki, nie ma co". Mieliśmy barakowóz. Latem zaadaptowany autobus na sypialnię, potem namiot wojskowy. Ta minęły dwa bite lata. W tym czasie były zachwiania ze spłatą kredytów. Wartość tych robót? 5 miliardów? Tego nie można w jakikolwiek sposób wycenić... W tym czasie inni zbijali fortuny na robotach ziemnych, a tu? Tam stoi zdezelowany spych, tu koparka. To pozostałość po budowie.

Temat małych elektrowni niby był na topie. Ja też myślałem, że w tej wolnej Polsce wreszcie teraz możemy coś zrobić. Ale takich ludzi traktowali jak nawiedzonych. Tamten hoduje świnie, ma masarnię, a ten buduje elektrownię.

Raz przyjechał Oleksy

- Kiedyś robiliśmy roboty zimne. Przyjeżdża nadleśniczy. "Adam, rób tam, bo tu będzie premier" - mówi. - "Jaki premier?" - pytam. - "No, Oleksy (mieszkał wtedy w Czarnem)". - "Kiedy?" - "Za dwie godziny". I przyjechał. Zawsze myślałem, że on jest kurdupel, a on o pół głowy wyższy ode mnie. A ja jestem kawał chłopa. "Chciałby pan się premier przebrać w takie buty, w jakich ja tu siedzę?" - zapytałem. A on był ciekawy, skąd dostałem kredyty. "Może od papieża?". I faktycznie, kredyt dostałem z papieskiej fundacji, której siedziba mieści się w Warszawie na Skwerze Wyszyńskiego. Banki się na to "wybździły". Premier, jak to usłyszał, zrobił wielkie oczy. Zaraz go obstawili. Klapę wypiął, załadowali się w gazik, pojechał.

Wreszcie turbina ruszyła

Po trzech latach, dokładnie 7 października 1997 r. elektrownia wodna ruszyła. Budowa trwała 3 lata. Trzy lata wyrzeczeń i ciężkiej harówy.

W grudniu tego samego roku odpalno turbinę. Maksymalna moc 200 kW, moc czynna, oddana do sieci, w granicach 140 - 160, w zależności, jak rzeka wodę niesie. A niesie dobrze. Wda, jak Wierzyca, podciągana jest pod rzeki górskie. Spadki na kilometrze są w granicach metra. Kredyt Okroj spłacił w 2001 roku, po 5 latach od rozruchu. - Cały zysk z wyprodukowanej energii szedł na jego spłatę. Kogo to interesowało, że przez ten czas nie miałem co do gęby włożyć? Ulgi w podatkach? Państwo nie daje żadnych w tym temacie. Daje na 10 lat facetowi z Francji, który otwiera hipermarket.

Nawet kosa nie chciała łyknąć

Elektrownia podniosła wodę. Cofka jest na około 700 metrów w górę rzeki. Zmiany w biologii zaszły ogromne. - Jak pan spojrzy przez tę gardynę (po kociewsku zasłona od namiotu, w którym rozmawiamy), to co pan myśli? Że tu kartofel urósł? Tu było łyso. Trawa rosła jak takie źdźbła elastyczne, że nawet kosa nie chciała tego łyknąć. Wody gruntowe bezwzględnie poszły w górę, nawet w jeziorze Kochanka. Każdy jeden to potwierdzi. Jest pełno ptactwa. Co rano budzi nas krzyk żurawi. Rośnie porządna trawa, a nawet owies. Pojawiła się nowa roślinność.

A kiedy popada

Jest problem - deszcze popadają i zaleje łąki. I wtedy wszystkiemu jest winna mała elektrownia wodna. Nie było elektrowni, nie było problemu. A tego, że kiedyś podmokłe łąki kosiło się kosami, a nie ciężkim sprzętem, nie bierze się pod uwagę. Albo tego, że dwadzieścia parę lat temu były ostatnia regulacja koryta. Jeżeli nie ponawia się prac odmulających, jeżeli średnia głębokość wody wynosi 1,5 m, to koryto będzie się zamulało i będzie powódź. - Ale czy właściciel rzeki zrobił wszystko, żeby to koryto było dobre? My tutaj chcemy sami dolną i górną rzekę odmulić, od 30 do 40 cm. Na to nie trzeba jakichś specjalnych zezwoleń - mówi pan Adam.

Chce zadbać jak o swoje, choć przecież rzeka nie jest prywatną własnością.

Zrobimy przystań

Obserwujemy przenosiny kajaków dookoła jazu spiętrzającego wodę. Okroj szacuje, że płynie ich w granicach 100 dziennie, a może i więcej. Płynie wielu Niemców. Są zafascynowani dziewiczym terenem. Dla nich czaple to coś niezwykłego. Z drugiej strony chcieliby mieć pralkę, suszarkę, ful wypas. Dlatego, mając kawał własnej ziemi dookoła elektrowni, Okroj myśli, jak to wykorzystać. - Chcemy tu zrobić przystań z prawdziwego zdarzenia, z minibarem, noclegiem. Ja nie mówię, że to ma być hotel. Po prostu są takie dni, deszcz, zimno, że ci, którzy płyną, mają dość. Tu będą mogli wypić gorącą herbatę, kawę.

Coś pozostawić

Okroj nie żałuje tych lat wyrzeczeń. - Ludzie potracili potworne majątki i na dzisiaj mają mieszkanko w bloku - mówi. - Życie ma się jedno. Nie ja będę panem tej ziemi, i tylko ja i ja. Przyjdą moi następcy, jeżeli będą chcieli. Mam syna, mam córkę, mam wspólnika. Zresztą to mnie wypełnia moje życie, sama robota. Ja lubię się utytłać, uwalać w tym błocie, w tych niedostatkach, w tej robocie, żeby coś po sobie pozostawić.

Oprac. na podstawie artykułu w Tygodniku "Kociewiak" - środowe wydanie "Dziennika Bałtyckiego"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz