U mieszkających kilkaset metrów dalej Matuszewskich nie widać ani cielaków, ani innego inwentarza. Może się pochowało, a może nie ma.
Czarnylas, wybudowania, czyli wolno stojące gospodarstwa. Szukamy Matuszewskich. Na łąkach jednego z gospodarstw pasie się kilkanaście cielaczków. Zajeżdżamy na podwórze. To nie tu, a obok. Przy okazji pytamy o te cielaczki. Gospodarz mówi o nich z wesołym błyskiem w oku. Nareszcie mają jakąś wartość. Uściślając cielęcina. Pogardzana przez - powiedziemy metaforycznie - Balcerowicza kosztowała ok. 3 zł za kilogram, teraz, po uniowstąpieniu III RP, poszła znacznie powyżej 5 zł. I na dodatek pojawił się spowodowany przez naszą politykę rolną i wskazania UE już nie cielęcy dołek, a wielki dół. Radość rolnika z Czarnegolasu jest więc w pełni uzasadniona. To pewne, że cena nie spadnie, raczej pójdzie w górę.
Jesteśmy w innym świecie
U mieszkających kilkaset metrów dalej Matuszewskich nie widać ani cielaków, ani innego inwentarza. Może się pochowało, a może nie ma.
Pani Regina i pan Stanisław zapraszają do pokoju. Jesteśmy nagle jakby w innym świecie. Czeczotową meblościankę zdobią pomalowane i "gołe" rzeźby, na ścianach wiszą obrazki i płaskorzeźby. Nawet stojący w rogu pokoju przy oknie pień, po którym pnie się jakieś kwiecie, obsiadły drewniane ptaszki.
Do tworzenia trzeba radości
Kilka zdań z życiorysu artystki. Pani Regina urodziła się w 1929 roku na Kurpiach. Dwa lata po wojnie wyszła za mąż za pana Stanisława, mieszkającego w sąsiedniej wiosce. Tuż po wojnie nie mogła tworzyć.
- Bo do tworzenia trzeba radości - wyjaśnia to Matuszewska - a ani radości, ani nawet papieru wtedy nie było.
Pracę nad swoimi dziełami, najpierw wycinankami, haftami i obrazami, rozpoczęła dopiero w Czarnymlesie, i to też nie od razu. Najpierw musiała wychować i posłać do szkół sześcioro dzieci.
Zaczęło się od scyzoryka
Nas dzisiaj interesuje rzeźba, bo od kilku lat właśnie taka twórczość dynamicznie rozwija się w powiecie starogardzkim.
Pani Regina zaczęła rzeźbić niedawno, w 1996 roku. Nieco wcześniej na spotkaniach twórców ludowych zauważyła, że większość z nich przede wszystkim rzeźbi. Jest też inna wersja, którą artystka tu przypomina. - Chciałam zabawić wnuków. Wzięłam scyzoryk, kawałki lipy i zaczęłam im pokazywać, co można z tym robić. Potem jedno z nich się zacięło. Wszystkie dzieciaki na widok krwi się przestraszyły i uciekły, no i zostałam z tym drewnem i scyzorykiem sama. Tak to się zaczęło.
Od śmiertelników do świętych
Na początku były postacie wzięte z życia. Wędrowiec, pastuszek itp. Oczywiście też ptaszki, jako że każdy artysta ludowy je rzeźbi i każdy ma je w swoim rodzaju. Rzec można drewniany ptak to jakby wizytówka ludowego rzeźbiarza. Inny jest ptaszek Pomorskiego ze Swarożyna, inny Michała Ostoja-Lniskiego z Czarnej Wody, Jana Kamińskiego z Barłożna, a jeszcze inny pani Reginy.
A potem przyszła pora na wszystkich świętych.
- Żeby tworzyć postacie aniołów, świętych, trzeba dorosnąć duchowo - zauważa artystka. - Kiedy je rzeźbię, wyzwala się we mnie radość. Czuję wewnętrzne szczęście. A rzeźbię w drewnie, gdyż ono jakby żyje i wciąga. Drewno ma wielką siłę przyciągania.
Święty Antoni i inni
Najbardziej polubiła pani Regina świętego Antoniego.
- No bo jeśli coś się zgubi i się ktoś do niego pomodli, to zaraz się znajdzie. No i w rodzinie naszej jest wielu Antków. Zresztą my też jesteśmy "Antki", czyli ludzie z zewnątrz. A tutejsi z dziada pradziada to "śledzie" - śmieje się artystka.
Wyrzeźbiła wielu świętych - Alberta, Franciszka, Łukasza... - A świętą rodzinę to ma ode mnie każdy wnuk. Jezuska - Dobrego Pasterza też każda córka ode mnie otrzymała.
Są też i piękne anioły. - Widzę je tyle razy, ile razy spotkało mnie szczęście w nieszczęściu.
Domowa galeria
Po chwili pani Regina prowadzi nas do sąsiedniego pokoju. Tu ma dopiero galerię! Starannie pokatalogowane wycinanki, hafty, obrazy tzw. naiwne (niedługo weźmie udział w konkursie im. Teofila Ociepki) i rzeźby. Aż szkoda, że to wszystko nie jest na stałe wyeksponowane gdzieś w dużej galerii w Starogardzie. Większe rzeźby świętych stoją w przedsionku. Próbujemy zrobić Matuszewskim zdjęcie, ale trudno pod światło. Może coś wyjdzie po rozjaśnieniu. Dlaczego miało być takie zdjęcie? Bo pokazuje, jak blisko jest nam do owego świętego, pozaziemskiego świata, który jeszcze żyje w wyobraźni artystów. Przecież by nie rzeźbili anioła, gdyby nie czuli jego obecności czy nie widzieli oczyma swojej duszy. Już na podwórzu pan Stanisław daje nam wielki drewniany widelec i równie wielką łychę. - To moje - mówi nieśmiało.
Pani Regina i pan Stanisław zapraszają do pokoju. Jesteśmy nagle jakby w innym świecie. Czeczotową meblościankę zdobią pomalowane i "gołe" rzeźby, na ścianach wiszą obrazki i płaskorzeźby. Nawet stojący w rogu pokoju przy oknie pień, po którym pnie się jakieś kwiecie, obsiadły drewniane ptaszki.
Na podstawie tygodnika Kociewiak - dodetek do Dziennika Bałtyckiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz