wtorek, 6 lipca 2004

Świetnie

W 1999 r. na zaproszenie uniwersytetów byliśmy w USA. Wyjazd sfinansował Janusz Paturalski. Dzięki temu nasi koszykarze mogli zobaczyć kawałek Stanów, m.in. Chicago.

Pierwszy zespół, z którym graliśmy, był słaby. Wygraliśmy wysoko. Przed meczem była wspaniała oprawa, hymny. Widać, jacy oni są oddani krajowi. Wiem, jak to się przeżywa. Pierwszy raz słuchałem "Mazurka Dabrowskiego" w 1976. Grałem w reprezentacji Polski kadetów z Węgrami. Dla mnie, zawodnika z orzełkiem na piersi, to było wielkie przeżycie. Kiedy słuchasz hymnu, przechodzi cię jakieś mrowienie. Amerykanie kładą jeszcze rękę na pierś i patrzą na flagę. U nich to jest już od małego, przy każdej okazji. Zauważałem podobne wzruszenie u nas na hali, kiedy Polki grały z Amerykankami. Kibice czuli, że w Starogardzie dzieje się coś dużego.

Co mnie to tym meczu w Stanach zaskoczyło. Otóż pomimo porażki Amerykanie mówili, że mają świetny zespół, szkoleniowców, program szkolenia i wspaniałe obiekty. Zamówili pizzę (tam jest na luzie, nie szwedzkie stoły). Głos zabrał trener i któryś z działaczy. Mówili, jak u nich jest świetnie i ilu wyszkolili jakichś znanych zawodników, grających w drużynach uniwersyteckich. Strasznie mocno kultywują tradycję. W każdej szkole jest wyeksponowana cała sportowa historia sukcesów zespołów i imprez, w których brali udział. I robią to jeszcze w halach, gdzie wieszają flagi jak w NBA. Każda oznacza jakiś sukces i miejsce. Tam nie jest tak, że jak ktoś zajmie piąte miejsce, to nie ma sukcesu. Zawsze się chwalą. Na przykład sprzątaczka. Gruba, czarna sprzątaczka weszła do naszego pokoju w motelu i w pewnym momencie mówi, że ona jest - najlepsza na świecie. To mi dało wiele do myślenia.

Żyję w mieście, gdzie wszystko potępia się w czambuł, krytykuje, szuka wrogów. Cały czas, choć z różnym natężeniem. U nas, w mediach, rozmowach codziennych, w ogóle nie ma kultury mówienia o kimś czy o czymś dobrze. Cały czas mówi się, że jest nienajlepiej, źle, wręcz do d... A wcale tak nie jest. Ze starogardzkim sportem jestem związany 14 lat. Twierdzę, że ilość bardzo pozytywnych zjawisk, liczba ludzi bezinteresownie działających wokół tej dziedziny życia przeczy całkowicie temu, co sportowi towarzyszy, czyli niezgodzie, krytykanctwie, kociewskiemu piekłu, jak to niektórzy nazywają. Czyjaś zawiść, wrogość wobec innych, to jest zawsze problem tego kogoś. Jego ułomność. I oni to szerzą - nienawiść, wrogość.

Twierdzę, że z tego, co się w sporcie stało, powinniśmy być dumni. Absolutnie nie ujmując najlepszym sportowcom z poprzednich lat. Twierdzę, że tak dobrych wyników sportowych, nie tylko na arenie wojewódzkiej, jak to było kiedyś, ale na arenie ogólnopolskiej, jest coraz więcej i to w różnych dyscyplinach sportu.
Amerykanin będąc starogardzianinem w każdym miejscu podkreślałby, jaki to on ma świetny sport i świetnych sportowców. U nas natomiast u ludzi, którzy mają problemy z sobą, powstaje od razu i przede wszystkim myśl, jak komuś dokopać, kogo zniszczyć, a co najważniejsze, mówić, że to wcale nie jest prawda z tymi sukcesami. I negować pracę wielu. Przecież te sukcesy nie powstały w wyniku pracy jednego człowieka. To nie żadna zasługa jednej osoby, dwóch czy dziesięciu. To zasługa wielu istotnych czynników, które się na to złożyły. Jakie to czynniki? Na pewno najpierw są ludzie, którzy chcą coś zrobić. Później - w zależności od tego, czy to jest sport młodzieżowy, czy wyczynowy - jest to młodzież, trenerzy, a później także i pieniądze. Jasne jest, że nie byłoby ligi zawodowej w koszykówce, gdyby nie decyzja Polpharmy o finansowaniu tego przedsięwzięcia. Ale żeby to wszystko zaistniało, żeby do tych wyników doszło, to każdy element był istotny. Młodzież, działacze, trenerzy, obiekty, a potem kibice, którzy robią oprawę. Sportu na najwyższym poziomie, jeżeli jakiegoś z tych elementów nie ma, nie da się zrobić.

Dziś nie ma możliwości, żeby w pojedynkę zrobić coś w sporcie. Setki osób decydują o sukcesie. I w tym wszystkim udział mają też kibice. Spotkałem - jako sportowiec, działacz i dyrektor - przede wszystkim świetnych ludzi. I uważam, że to oni robią postęp, a nie ci chorzy na chorobę wściekłych Kociewiaków. U nas wstydliwą rzeczą jest mówić o innych dobrze, a to w końcu trzeba przełamać. Trzeba zmienić mentalność. Kiedy odnosi się sukces, gdy na widowisko przychodzi 2000 ludzi, to się robi show, i dziesiątki ludzi zasługują na to, żeby ich wymienić. Ale ja bałbym się wymieniać, bo mógłbym kogoś pominąć. Chodzi mi o to, żeby o ludziach mówić dobrze, że oni są, że pracują i nie każdy z nich myśli o pieniądzach. Może warto pomyśleć o innych i sobie tak jak myślą o sobie Amerykanie.
Jarosław Sarzało

Jarosław Sarzało - od 1991 r. dyr. OSiR-u, grał w reprezentacji Polski juniorów w latach 1975 - 77. W SKS-ie grał od 1991 do 1998. Wiceprezes SKS-u od 1994 r. do dzisiaj. Członek rady nadzorczej w Starogardzkim Klubie Sportowym Sportowa Spółka Akcyjna. Od niedawna członek Komisji Rewizyjnej Pomorskiego Związku Koszykówki, członek komisji odwoławczej PZKosz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz