niedziela, 20 lutego 2005

140 kilo żywej reklamy

Dwa domy. Jeden malutki, już urządzony. Drugi - wielki, z fantazyjnie załamanym dachem przed głównym wejściem - w trakcie budowy. W tym pierwszym mieszka Leszek Hallmann z rodzicami i wielki pies Frajda. Pan Leszek, srebrny medalista w podnoszeniu ciężarów na paraolimpiadzie w Atlancie, sprowadził się tutaj z Sopotu.Cis to rozległa miejscowość w lasach, gdzie jak grzyby po deszczu powstają domy umownie rzecz biorąc wczasowe. Umownie, bo w rzeczywistości - podobnie jak w każdej innej miejscowości borowiackiej - są to budynki do całorocznego zamieszkania. Inwestorów nie odstrasza nawet brak utwardzonych dróg, po których jedzie się o tej porze beznadziejnie.

Wszyscy uciekają z metropolii
Tego wieczoru dobrze przynajmniej, że jest mróz, bo kałuże są zamarznięte, a błoto zrobiło się twarde jak skała. Po drodze mijamy kilka samochodów. Pomimo ciemności ruch tu spory, bo - jak po chwili opowiada Leszek Hallmann - wszyscy uciekają z trójmiejskiej metropolii. Nawet do Cisa, czyli na koniec świata. On sam sprowadził się tutaj z rodzicami z Sopotu i mieszka już dwa lata. Miejsce poznał dzięki koleżance. Przyjechał do niej, do znajomych, spodobało mu się. Okazało się też, że jest ziemia na sprzedaż. Nie wahał się z podjęciem decyzji. A że mieszczuch? A kto z nas tak do końca jest mieszczuchem? Kto nie marzy o własnym kawałku ziemi i o koniach? Poza tym tego cisowego spokoju i powietrza potrzebowali rodzice.


Tors mistrza
Hallmann opowiada o sobie i o życiu żywo i barwnie. Siedzimy w ciepłym domku i smętnie spoglądamy na tors mistrza. Trochę nas, cherlaków, zawstydza tymi swoimi mięśniami. W swojej dyscyplinie - wyciskanie ciężarów na ławce - ma rekord 238 kilogramów. Startuje w najwyższej kategorii - plus sto. Nie zbija wagi, bo był zapaśnikiem. Aktualnie wśród niepełnosprawnych jest najlepszy w Polsce. Regularnie ćwiczy. Wielokrotnie, kiedy pojawia się na zawodach, inni jak go widzą, już wiedzą w jakiej jest formie i na co go stać.

Najczęściej srebro
Atlanta to nie jedyna jego olimpiada dla niepełnosprawnych. Przed Sydney
za bardzo się popisał do telewizji, przez co poszedł mu mięsień i w Australii zajął "dopiero" czwarte miejsce. Na olimpiadzie w Atlancie w 1996 roku w kategorii plus sto było już znacznie lepiej - zdobył srebro. To drugie miejsce się do niego przyczepiło. Tak było ma mistrzostwach Europy w 1997 i na mistrzostwach świata w Dubaju w 1998 roku. Gorzej poszło ostatnio w Atenach. Miał szansę na trzecią pozycję, ale w sumie był siódmy.

Te same fajery
Owszem, to paraolimiady, ale niepełnosprawni mają te same fajery (fajery - ciężary - red.) jak pełnosprawni - opowiada Hallmann. Rekord pełnosprawnych wynosi 300 kilogramów, ale w dużej mierze to dzięki specjalnym koszulkom, dzięki którym wyciska się więcej. Taka koszulka specjalnie obciska dane mięśnie, żeby były większe efekty wyciskania. Dla przykładu - porównuje Leszek - bez koszulki wyciśnie się 205 kilo, a z koszulką 245. Więc jest różnica. I jeszcze jedno - koksy. Ale ci nabuzowani to nie ludzie, a już zwierzaki.

Przerzuca 30 ton przez 2 godziny
Liczba 235 (kilogramów) w rozmowie to jest zupełna abstrakcja. Przestaje być nią na ławeczce, kiedy trzeba tę abstrakcję podnieść. Według siłacza, przeciętny śmiertelnik, powiedzmy 25-latek ważący 80 kilogramów, bez jakiegoś długiego treningu powinien wycisnąć "na klatkę" 120 - 130 kilogramów. A on wyciska prawie dwa razy więcej. Mamy więc jakąś skalę porównawczą. Chociaż z tym 120 - 130 kilo to też bywa różnie. Pewnego razu na siłownię, gdzie ćwiczył Hallmann. Przyszedł jakiś karateka i zaczął się nieładnie popisywać, co Leszka nieco wkurzyło. Założył mu więc 100 kilo i karateka nie podniósł. On sam, by trzymać formę, przerzuca czasami na treningach przez dwie godziny 30 ton ciężaru. Przed Sydney tyle przerzucił, że na 4 tygodnie przed wyjazdem nie mógł utrzymać miotły.

Dom - mistrzostwo świata
Hallmann skończył już 40 lat i potrzebuje troszeczkę spokoju. Cis to piękne miejsce, które taki spokój daje. Startował w barwach Wrocławia, teraz zapisuje się do Gdańska. Jakaś kasa z tego podnoszenia jest, a więc jest pieniądz na taką budowę. Sprzedali też mieszkanie w Sopocie. A dlaczego akurat taki fantazyjny dom? Bo ten mu się spodobał. Poszedł do biura projektów, tam pokazywali mu różne, w końcu do wyboru pozostały dwa - Gniewko i Mieszko. Wziął Gniewko. Facet śmiał się. Stu ludziom oferował i nikt nie wziął. Sam był ciekawy, jak wyjdzie i chciał go zobaczyć. Niektórzy mówili, że za sam komin postawiłby cztery domki. Dla niego ten dom to mistrzostwo świata. A co do tego boomu budowlanego w Cisie? Nie chwaląc się - on to wprowadził. Dyskutujemy o dachu. Owszem, pasowałaby strzecha, ale za drogo by wyszło. Jedna wiązka trzciny kosztuje 5 zł, na metr wchodzi ich 10, a dach ma 300 metrów kwadratowych. Łatwo policzyć. Stwierdzenie, że trzcinę można kupić taniej Halmann kwituje zdaniem - "dopóki czegoś nie ma, to jest po 2 złote, a jak potem jest, to już po 12 złotych". Ten mały domek, w którym siedzimy i rozmawiamy, domek - takie niby nic, też nie był tani. Kominek, ocieplenie, elektryczna kuchenka, kafelki, wszystkie materiały ze średniej półki, a jednak koszt był. Wracając do tamtego domu... Co oni się tu nasłuchali na temat tego dachu. Cieśle tutejsi nie chcieli robić. Bali się. Już chciał ściągać górali. W końcu jednak znalazł na Pomorzu, chociaż później przez tego cieślę to o mało co by nie został alkoholikiem. Kiedy tamten dom będzie skończony, ten mały zostanie wynajęty.

Zlekceważono darowiznę
Hallmann przekazał sporo bardzo dobrego sprzętu do ćwiczeń siłowych gminie. Chciał i chce stworzyć tutaj stowarzyszenie dla młodzieży, żeby miała jakąś rozrywkę. Sam by tez potrenował. Przekazał sprzęt konkretnie Gminnemu Ośrodkowi Kultury. Leżał tam trzy lata i się marnował. Wobec tego, kiedy pojawił się Łukasz Menczykowski z Kleszczewa, który zaczął urządzać siłownię w budynku po byłej kotłowni, mu go dał. I wtedy inni się obudzili. Ale trudno - trzy lata leżał, mieli czas.

Ściągnąłby Zegana
Leszek chętnie by się włączył w jakieś obrady komisji sportu w gminie. Przyjechał tu i to jego miejsce. Miałby coś do powiedzenia, w końcu na niejednej sali trenował, wielu młodym pokazywał, jak się trenuje. Jego uczyli, wiec on też może uczyć innych. Ma ciekawe spostrzeżenia. Na przykład. Sala w Kleszczewie jest piękna, ale co z tego, jak nie jest praktyczna? Nie ma trybun do siedzenia. Mecze ogląda się z drzwi. A można by zrobić rozkładane trybuny. Wówczas Hallmann mógłby zorganizować jakieś pokazy mistrzów, bo ma dojścia. Na przykład ściągnąłby Zegana. Teraz ta sala jest dla snobów. Przestrzega przed budową takiej samej w Bytoni. Przecież gdyby do takiej sali dobudować trybuny, to można by nawet, po dodaniu sceny, organizować festyny. Oj, nie myślą tutaj ludzie. Mówi się:
"Jak nie weźmiesz od razu, to później ciężko wyrwać".
To tutaj pasuje. A z tym sprzętem? On sponsorów może raz dwa znaleźć. Ma 140 kilo żywej wagi i jest chodzącą reklamą. Śmieje się. Lubi się pośmiać, pożartować, bo śmiech to zdrowie. Poza tym - co widać - taki ma charakter.
Niebo jest niesamowicie rozgwieżdżone (takie gwiazdy - twierdzi Hallmann - widać tylko w Cisie). Idziemy z małego domku zwiedzać ten duży. Przy latarce. Widać, że siłacz żyje tą budową. Do końca jeszcze daleko, ale to się da. Nie takie ciężary się przerzucało. Nawet jak się w głupi sposób straciło nogę.
Tekst i foto M.K.

1. Jest mróz. Leszek Hallmann oprowadza nas po domu z arcyciekawym dachem.
2. A oto dom

Tekst opublikowany w tygodniku Kociewiak w piątkowym dodatku do Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz