wtorek, 22 lutego 2005

Najstarsza w gminie?

Ostatnie zabudowanie przed Lipią Górą. Monika Siebner siedzi w kąciku pokoju i czyta świętą książeczkę. Czyta bez okularów. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ma 98 lat.





- Urodziłam się 30 marca 1907 r. Jestem z naszej wioski najstarsza - opowiada pani Monika. - Nie mam ani ojca ani matki. To jest mój syn Teodor (pokazuje na syna).
Monika Siebner 30 marca będzie miała urodziny i 99 lat. Jest najstarszą obywatelką nie tylko w sołectwie Kleszczewo, ale i zapewne w gminie? W każdym razie jest najstarszą pacjentką w przychodni "Medyk".
A skąd pochodzą pani rodzice?
- Rodzice - Andrzej Berendt i Marinna z domu Talaśka - pochodzą z Lubik, koło Czarnej Wody. Kupili tutaj gospodarstwo w 1917 roku. Około 26 hektarów. Mój mąż Maksymilan pochodził spod Gdańska. Ożenił się ze mną w 1933 roku.
Do pokoju wnoszą kawę. Dla pani Moniki w dużym kubku. Nie żadnego szatana, ale zawsze.

To pani pije kawę?
- Jak mnie zrobią... Wyszłam za mąż za mleczarza. Poznałam go w mleczarni, gdzie pracowałam.
A rodzeństwo pani miała?
- Miałam cztery siostry i ośmiu braci. Trzynaścioro nas dzieci było, bo jeszcze rodzice wzięli jeszcze wychowankę. Bracia już nie żyją.
To były rodziny! Dwanaścioro dzieci i jeszcze wychowanka.
- Bez radia i telewizji to była jedyna rozrywka - żartuje syn pani Moniki Teodor.
- Z czterech sióstr żyje Tekla Kaczmarek. Mieszka w Czarnej Wodzie. Ja byłam najstarsza.

Długo pani była przy rodzicach?
- Niż (aż) wyszłam za maż. Do szkoły chodziłam do Kleszczewa. Był nauczyciel Knitter, uczył i po polsku, i po niemiecku. Ja znam niemiecki.
A w czasie okupacji jak było?
- Nie wywieźli nas, bo mieliśmy porządnych sąsiadów Arnoldów - Niemców. Mieszkali na gospodarstwie obok. Potem, jak wojna się skończyła, to tym Arnoldom sąsiedzi i dziadkowie pomagali ładować dobytek do podstawionego składu pociągu. Potem raz po wojnie oni tu byli przyjechali i wszystko skamerowali. Prawie płakali, jak zobaczyli co się stało z ich obejściem.
Patrzymy przez okno. Faktycznie, nic z niego nie zostało.
- Mąż pracował jako mleczarz i prowadził mleczarnię w Semlinie, a ja mu pomagałam.

A miłość była?
- Razem byliśmy.
Dzieci też miała pani dużo?
- Pięcioro. Dwie córki żyją i syn żyje. Jedna córka mieszka w Kwidzynie, jedna w Kręgu - Żabińska.
- A ja się opiekuję matką - mówi syn Teodor.
A ile pan ma lat?
- 64 lata mam.
To dobrze pan wygląda. Skąd się bierze taka długowieczność?
- Może z ducha. Z usposobienia - wyjaśnia Teodor. - Nieraz takie usposobienie też wpływa na wiek. Weźmy mamę... Ona nie ma takich wymogów, że a to, a tamto. Cieszy się z tego co jest, co ma... Tak, raczej z usposobienia. Trzeba mieć luźny charakter. Wtedy nie przeżywa się tylu stresów. Teraz też mama żyje sobie swoim życiem - paciorki sobie odmówi. Nic nie chce. Niektórzy to w jej wieku myślą, że coś im się przysługuje. Nie ma stresów. A stresy dużo wpływają na długość życia. Stres jak ten kret w człowieku siedzi.
Pana mama ma 98 lat i dużo jeszcze pamięta.
- U starszych ludzi to jakby taśmę z przeszłości się odnawiało. A tego, co zachodzi teraz, to już się nie pamięta.
Tekst M.K.

Na zdjęciu Monika Siebert.
Stres jak ten kret w człowieku siedzi. U pani Moniki, pełnej pogody ducha, nie było stresów, więc sobie żyje i czyta bez okularów. Foto T. Majewski

Za tygodnikiem Kociewiak - piątkowy dodatek do Dziennika Bałtyckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz