wtorek, 16 marca 2004

Mermet- siedlisko daczy

Mermet podobnie jak niedalekie Smolniki i Długie, to wieś, gdzie jak na dłoni widać zmiany, jakim ulegają i będą ulegać wioski położone w Borach Tucholskich. Otóż Mermet to ogromne osiedle daczy

O tej porze w tym letniskowym Mermecie ludzi jest jak na lekarstwo. Po dłuższym marszu pośród nieraz wspaniałych domków letniskowych (szkoda, że takie nie stoją w mieście) napotykamy wreszcie człowieka. Akurat przycina drewno przed weekendem. Informuje nas, że do sołtysa trzeba jeszcze jechać daleko, obok starej szkoły.
Faktycznie jest stara szkoła, oczywiście pełniąca już zupełnie inna funkcję. Znajduje się tutaj ośrodek Spółdzielni Inwalidów Pomorzanka. Nieco dalej, w niskim domu, mieszka sołtys Bronisław Słomiński. W przyzbie obrazek jak z filmu - sołtysowa, Maria Słomińska, siedzi przy kołowrocie. - Żebym wiedziała, że taka władza przyjedzie, to schowałabym to kółko - mówi sołtysowa, a my stanowczo odpowiadamy, nie, to kółko jest tutaj niezwykłe. Podczas naszych wieloletnich wojaży widzieliśmy je owszem, na strychu w Klonówce, ale żby w użyciu to nie.

Bronisław Słomiński mieszka tu dokładnie 45 lat. Natomiast pani Maria, sołtysowa, z dziada pradziada. Jej rodzice nazywali się Cherek. Trudno jej odpowiedzieć, czy ten czy tamten znany przez nas Cherek to jej krewny, Ot, "w Ocyplu jak okiem rzucić to był sam Cherek". Dokładnie pani Maria urodziła się w 1933 roku. W owym czasie jedynym właścicielem wsi był człek o nazwisku Mermet, a więc z etymologią nazwy wsi nie ma problemu. Żadne legendy, żadne domniemania - po prostu nazwa od właściciela. Kto jeszcze tutaj przed wojna i zaraz po wojnie mieszkał? Pani Maria zaskakuje nas znanym w Mermecie i okolicach powiedzeniem: "Kobieta z Mermeta, chłop ze Wdy i są krewni". No proszę, nawet się rymuje. Można to wytłumaczyć w ten sposób: mało było wyjazdów, tutejsze rodziny kontaktowały się przede wszystkim z bliską Wdą, stąd koligaciło się ze sobą właściwie kilka rodzin. Taka słaba wymiana krwi.

Jak tu było przed wojna i zaraz po
Mimo tego braku napływu świeżej krwi przed wojna i zaraz po mieszkało całkiem sporo ludzi. Pani Maria pamięta dobrze. Sama chodziła do we Wdzie, ale szkoła w Mermecie tez nie mogła narzekać na brak uczniów. W sumie dzieciaków przeciętnie w Mermecie były ze czterdzieścioro i dlatego tę szkołę wybudowano. Dla porównania teraz w wieku szkolnym jest tylko jedno dziecko. Przed wojną ze trzydzieści domów zamieszkiwało ze 200 dusz.

Zaczęło się ze dwadzieścia la temu

Trudno powiedzieć, dlaczego ludzie z miasta upatrzyli sobie właśnie Mermet. Jeziora owszem są - Długie z jednej strony, trzy Baganka z drugiej. Ale niespecjalnie nadają się one do kąpieli. Za to na pewno skusiła ich cisza Borwów Tucholskich, uroczy pejzaż i dogodne położenie - niedaleko do Ocypla, niedaleko do rzeki Wdy. - Cisza i świeże powietrze, to główne zalety wsi - podkreśla sołtys.


Wielki ruch budowlany rozpoczął się ze 20 lat temu. Budowali się tu różni ludzie, często własnym sumptem, dlatego między innymi i nauczyciele, którzy nigdy do szczególnie majętnych nie należeli. Budowali się mieszkańcy Starogardu, Tczewa, Elbląga i Trójmiasta. Jako pierwsi wybudowali się Szczurowski i Kłosy. Potem już poszła lawina. Kupowali niewielkie działki, po 300 i 400 metrów i budowali. Dzisiaj mocno domów letniskowych (to okreslenie jest umowne, bo co to za domy letniskowe) stoi ze trzysta! A będzie jeszcze więcej, bo w sumie podzielono i sprzedano 400 i prywatnych działek, czyli że 100 czeka jeszcze na budowę. Cena? Trudno sołtysowi powiedzieć, bo już właściwie nie ma czego sprzedawać. Ale przypuszcza, że od 8 do 10 złotych za metr kwadratowy.

Najstarszą mieszkanką jest Guzek Gertruda 84 lata. Numerów domów, w których mieszkają stali obywatele Mermetu, jest jakieś piętnaście. Porównajmy - 300 do 15. W tych domach mieszka 28 dusz, rodziny przeważnie, w jesieni życia. Najstarsza obywatelką wsi jest Gertruda Guzek (84 l.), najliczebniejsza rodzina Kędzierskich liczy sobie pięć osób. Co
A pan, panie sołtysie, zima to pewnie dozoruje? - pytamy pana Bronisława. - Powiedzieli nam, kiedyśmy pana szukali, że zatoczył pan przed nami po sołectwie koło sprawdzając tu i tam. Zarabia pan na tym pilnowaniu?
- Objeżdżać to objeżdżam. Pilnować nie pilnuje, bo kiedy przyjdą złodzieje, to strach. Tak więc prawdziwie to z tego nie ma zarobku. Opędzlowują kilka domów na raz. Raz nawet sam sędzia Lech Magnuszewski ich gonił, ale nie dostał. Teraz, w dzień powszedni, jak jadę, to widzę, kto jest po tym, jak się z komina kopci. Dzisiaj (czwartek - red.) prawie że się nie kopci, ale już jutro będzie się kopciło więcej. W weekendy przyjeżdżają także zimą. A już od maja to regularnie. Od pierwszego maja na dłużej, bo wtedy jest taki przedłużony weekend. Ale w tym roku będzie inaczej. Jak do Unii wejdziemy, to cały miesiąc będziemy się cieszyć.
Znaczy to, że przez cały miesiąc - według sołtysa - będzie trwało jedno wielkie święto z podświętami.

Iwona Sierwert do Mermetu przybyła z Wieżycy na Kaszubach. Ropoznaliśmy ją po wyrazie "kłedli". Jest tu jako jedna z młodszych obywatelek, zadomowiła się, ma plany. Zauważa, że tam, skąd pochodzi, zimą jest więcej turystów niż tutaj. Hoduje konie. Na razie ma sześć ciężkich i jednego pod siodło. Można więc organizować przejażdżki bryczką, kuligi. Ale w pierwszych wiadomo, żeby później były rezultaty, trzeba dokładać do interesu. Na razie to się wolno rozwija. Pani Iwona współpracuje z jedynym powstałym tu jakby hotelem. Piszemy jakby, bo ciągłego ruchu oczywiście nie ma. Po prostu ktoś chce przenocować, dzwoni do właścicielki w Gdyni i wtedy ta przyjeżdża. Taki hotel na telefon. Pomysł ciekawy. O tej porze nie ma też sensu dla tych niecałych trzydziestu dusz otwierać stałego sklepu. Jest więc objazdowy. Przyjeżdża dwa razy w tygodniu. - Wystarczająco - zauważa sołtysowa.

Co mają za uciechy
Letnicy mają to, o czym mówiliśmy wyżej - las, ciszę, spokój. Woda? Chcieliby, żeby przy jeziorze stanął solidny pomost (istnieje mały), ale nie wszyscy. Wiadomo, ci co maja domki bliżej wody, boja się hałasu. Poza tym kąpać się? Za dużo mułu, najpierw trzeba by odmulić.
- Przyjeżdża tu dużo ludzi, bo właściciele domków, ale też i ich krewni i znajomi. Ich nie ma widać, ale oni só - mówi sołtys.
Liczymy. 300 domków, przeciętnie niech latem korzysta z 6 osób z jednego, to mamy 1800 obywateli. Na 28 stałych. Czy ci stali na nich zarabiają?
- Mam 70 lat i po co mi to?... To fakt. W początkowe lata to letnicy chodzili do nas po mleko, ale teraz nie. We wiosce może ze cztery krowy są.
Pomimo tak małej liczby stałych mieszkańców na zebrania rady sołeckiej przychodzą prawie wszyscy, odliczając młódź i tych, którzy chodzić nie mogą. Przychodzą, bo mają jakieś oczekiwania.

Jakie, panie sołtysie?
- No przede wszystkim utwardzona droga. Dużo obiecują, a nie robią - odpowiada sołtys.
Tu wchodzimy w spór. Tydzień temu podobne słowa padały z ust pani sołtys w Cisie (gmina Zblewo). Przekonujemy, że jakby powstała utwardzona droga, to Memet by na tym stracił. Uściślając - straciliby ci z miast, zyskaliby ci stali. Zresztą czy zyskaliby? Czy pani Maria mogłaby wówczas spokojnie przędz wełnę na kołowrotku?
- No tak, z jednej strony to Mermet ma dobre położenie. bo nie można nigdzie dalej przejechać - zamyśla się pan Bronisław.
A na tych zebraniach rady sołeckiej czego jeszcze chcieliby ludzie?
- Przydałby się tu ewentualnie bar szybkiej obsługi - zauważa pani Iwona. - Do szkoły, ośrodka Pomorzanki, przyjeżdżają dzieci niepełnosprawne. - Chcielibyśmy jeszcze ze dwie lampy. Poza tym może świetlica w budynku poszkolnym?

Świetlica? Jak jest tu czworo dzieciaków? Chociaż może faktycznie spotykaliby się i starsi. Pogadać na przykład o polityce...
- Polityka nas nie interesuje.

To telewizji ludzie tu nie oglądają?
- Do północy siedzą.
- Lepper dobrze by rządził - nieśmiało wtrąca sołtysowa.
- Polityka nic nie pomaga. Po co nią sobie zawracać głowę. Lepiej wziąć koszyk i iść na grzyby. A z polityki nic.

W Mermecie jest jeden gospodarz Kedzierski. Ostatni, co obrabia ziemię. Słomińscy mają jeszcze jedną krówkę i konika pod siodło. Pod koniec lat 80. było zupełnie inaczej. Hodowali owce - 80 matek. Jak się rodziły młode, to jak to owce, w parkach. I wtedy na pastwisku było ich ponad 200.
- Interes wtedy był na owcach. Z owiec była wełna, a tryki skupowali do Włoch. Z tamtych owiec z lat 80. jeszcze została wełna, może z 50 kilogramów. Nie na sprzedaż, bo kilogram kosztuje 2 złote, mniej od piwa. Leży na strychu. I pani Marta robi z niej skarpety, swetry, szaliki i kamizelki. Na kołowrotku.
To co mają, zostało przepisane na córkę. Wychodzimy na dwór. Trudno ogarnąć Mermet okiem. Ten Mały tak, ale ten duży, z osiedlami (Parowa, Wiesełka, osiedle Lesne, osiedle Dolne, osiedle Górne) jest nie do objęcia.
- Kiedyś być może dużo ludzi będzie tu mieszkało na stałe. Jak ci właściciele przejdą na emerytury - zauważa sołtys. - Domy mają przystosowane do całorocznego zamieszkania.
Pan w to wierzy? Mieszczuch poza latem tu się znudzi po kilku dniach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz