wtorek, 25 lipca 2006

Nic nadzwyczajnego

Tu w dwóch gospodarstwach przebywają w dużej liczbie psy. W jednym kilkadziesiąt (niektórzy mówią, że około 60), w drugim dwanaście. - Ja wiem, co o takich jak ja mówią ludzie - mówi Ryszarda Proszowska z Gdańska.
Najpierw ta większa psiarnia
Denerwuje mieszkańców Leśnej Jani, bo w centrum i kiedy je coś wkurzy, hałasują. Podchodzimy do furtki. My z jednej strony, cała sfora (z piętnaście) z drugiej. Z górki, na której stoi domostwo, też dochodzi ujadanie. Napis przy furtce UWAGA ZŁY PIES czy coś w tym rodzaju i brak dzwonka nie daje nam złudzeń - wywiadu nie będzie. Może to i dobrze, przy pozyskiwaniu materiałów prasowych też trzeba zachować ostrożność. Ale wychodzi pani i przynajmniej rozmawiamy przez furtkę. Piszemy krótko i z pamięci.
- Chcielibyśmy porozmawiać na temat tego, co pani tutaj robi. Ma pani dużo psów. To schronisko?
- Mam po prostu psy. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
- A chciałaby pani prowadzić tutaj schronisko, gdyby otrzymała pani dotację?
Ku naszemu zdumieniu pani nie odpowiada, że nie.

Na uboczu Leśnej Jani
w niedawno kupionym siedlisku 12 psami opiekuje się Ryszarda Proszowska z Gdańska. Na początku odnosi się do nas nieufnie. Tyle spotkało ją już przykrości przez tę opiekę, że ta nieufność jest uzasadniona. - Ludzie nie lubią zwierząt. Niejeden, zamiast zahamować, wolałby przejechać. Ludzie uważają, że lepiej oddać głodnym dzieciom.
- Ja wszystkie te smutne psiaki zabrałabym ze schroniska - nagle mówi pani Ryszarda, wyprzedzając pytanie.
Może o tym myśli? Po kupnie posiadłości, choć dom potrzebuje generalnego remontu, najpierw wykonała szczelne ogrodzenie, aby psy nie uciekały do wsi, oraz trzy boksy. - Finanse się skończyły i dalsze plany muszą poczekać.
Zadajemy pani Ryszardzie podobne pytanie, jak jej poprzedniczkom: czy poprowadziłaby prywatne schronisko.
- Prywatne schroniska byłyby w stanie zapewnić dużo lepszą opiekę psom. Sama bym takie stworzyła, tylko musiałabym mieć jakieś środki i kogoś do pomocy. Lubię zwierzaki i na te 20, 30 piesków wystarczyłoby mi 3 tysiące złotych. Tutaj psy są łagodne, bo mają kontakt z człowiekiem. Tam, w schronisku, psy proszą, żeby je wziąć. Są w głębokiej depresji. Jak ja to sobie wyremontuję, to kontynuacja tego tematu będzie możliwa. W państwowym schronisku te pieniądze są przede wszystkim dla ludzi, nie dla psów. Trzy lata temu w schronisku na Oruni na jednego psa przeznaczało się 1 złotego. To wystarczało jedynie na kaszę z burakami... Zresztą gdyby nawet dostały lepsze jedzenie, to i tak nie będą szczęśliwe, bo tam nikt nie daje im odrobiny serca, na którym im tak bardzo zależy.

Na podstawie Tygodnika Kociewiak - środowe wydanie Dziennika Bałtyckiego Wysłany przez kociewiak opublikowano wtorek, 24 sierpień, 2004 - 14:42

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz