wtorek, 25 lipca 2006

Piękny ogród

Wieś kociewska zaskakuje pozytywnymi zmianami. Przydomowe ogródki, zadbane elewacje domów to coraz częstszy widok. Ale to, co zobaczyliśmy w Bobrowcu zaskoczyło nawet i nas - lokalnych obieżyświatów.


Gminni laureaci
Mirosława i Zenon Chrzanowscy są rolnikami w Bobrowcu. W tym roku zdobyli I miejsce w gminnym konkursie na najładniejszą zagrodę gospodarczą. Gmina zgłosiła swojego laureata do konkursu powiatowego. Chrzanowscy nie wygrali. Dla nas, wieloletnich obserwatorów zmian, to dobra wiadomość, bo oznacza, że takich zagród jak ta Chrzanowskich jest więcej. Inna sprawa - trudno nam sobie wyobrazić, jak można wybrać najładniejszą zagrodę w tak dużym powiecie. Gigantyczne zadanie: objechać, ocenić.

To się ma w sobie
- Gospodarzymy od 1980 r. - mówią Mirosława i Zenon. - Od tego roku do dzisiaj wszystko, co tutaj jest, zrobiliśmy od nowa.
Siedzimy w obszernym salonie, przy kominku. W kącie delikatna araukaria. Na ścianach obrazy. Olejne, nie jakieś tam reprodukcje. Trochę to zaskakujące, kiedy w sklepach reprodukcje wyglądają lepiej niż oryginały w muzeach czy galeriach.
No właśnie, dlaczego nie reprodukcje?
- Żona wybiera. To się ma w sobie, poczucie estetyki - wyjaśnia pan Zenon. - Ten ogród to też w dużej mierze jej dzieło.
Pan Zenon jest operatorem sprzętu ciężkiego, generalnie jednak rolnikiem, żona - rolnikiem.

20 lat pracy
Tak się mówi na wsi, że nie szło i nie idzie zarobić. A państwo tutaj przeczycie tym głosom. Może kilka słów o gospodarstwie.
- Najpierw kupiliśmy działkę o wielkości półtora hektara. Potem, w 1983 r., ojciec przepisał mi 8 hektarów. W sumie mieliśmy prawie 10 hektarów - mówi pan Zenon. A potem opowiada o tych 20 latach.
Na początku pobudowali chlewnię, 20 lat temu. Dom był w dalszych planach. Mieszkali w domu po drugiej strony szosy. Najpierw chcieli zarobić, potem się budować. Uruchomili produkcję zwierzęcą, trzody chlewnej i jałowizny.
Ale przecież na 10 hektarach niewiele można było zdziałać?
- Dlaczego? Tyle, ile możliwe na nasze areały. Mieliśmy z początku cztery dojne krowy, z osiem sztuk jałowego bydła i przy tym oczywiście trzodę chlewną - wylicza pani Mirosława. - Odprowadzaliśmy mleko, sprzedawaliśmy wołowinę, 600, 650 kg od sztuki. Jak to trzeba było pilnować te 18 miesięcy, kiedy miały mleczne zęby...
Pan Zenon wyjaśnia nam, laikom, że mięso z tych, co mają mleczne zęby, jest najdroższe.
- Mieliśmy cielaki od czterech krów i jeszcze dokupowaliśmy - kontynuuje żona pana Zenona. - Tuczników 70, maciory i bydło opasowe. Oczywiście sprzedawaliśmy prosięta. Jak na 10 ha sporo tego było.

Dom jeszcze peerelowski
Dom Chrzanowskich, choć okazały, z filarkami od frontu, jakoś nie przystaje do ogrodu. Jeszcze. Być może będzie od zewnątrz przebudowywany, bo w środku już jest nowocześnie. Dom - widać - powstawał w okresie peerelowskim. Dzisiaj byłby to zapewne jakiś rozłożysty bungalow w ciepłym kolorze, przykryty dachówką.
- Ten dom budowałem tymi rękoma przez dziesięć lat. W najgorszym czasie. Przez dwa lata dostałem jakąś rurkę i dwa arkusze blachy - oto jakże zwyczajna opowieść pana Mirosława, przedstawiciela pokolenia, które miało "szczęście" zdobywać materiały i budować w latach 70. czy 80., kiedy kredyty owszem, były, ale niewiele można było za nie kupić. - Mieszkamy w nim siódmy rok. Naprawdę wszystko budowałem swoimi rękoma. Jeszcze mleko woziłem 4 lata do zlewni... Nie było chętnego, żeby odwozić.

Oderwać się od tamtej szarości
Ogród ma pół hektara wraz z posesją.
- Był projektowany przez żonę, jak tylko zaczęliśmy budowę domu. Zaczynaliśmy od końca, od miejsca gdzie jest stawek.
No ale to pewnie był zupełnie inny ogród. Wtedy się nie strzygło trawy. Jeszcze na początku lat 90. się nie przycinało. Głośny w prasie był przypadek, jak to pewien Polonus przyjechał do Polski robić interesy. Wysiadł z samolotu, pojeździł tu i tam, i czym prędzej wsiadł do samolotu. Swoją ucieczkę uzasadniał tym, że nie ma co robić interesów w kraju, gdzie nie wiedzą, że należy kosić trawę.
- Byłem w tym rejonie pierwszym działaczem "Solidarności". Wysłano mnie na sympozjum do Szwecji. Zostałem wytypowany na szkolenie przez Europejski Fundusz Demokracji Lokalnej. Tam przeżyłem szok. Owszem, myślałem, że pokażą nam jakiś specjalnie wybrany ładny kawałek, tak jak to było u nas. Tymczasem gdzie pojechałem, było tak samo. Po powrocie popłakałem się. Zastanawiałem się, czy nie lepiej spalić to wszystko, zrównać i zacząć od nowa. Popłakałem się, widząc to wszystko.
Znamy to uczucie. Nagłe uświadomienie sobie, jaka dzieli nas od nich odległość. 50 lat, a może i więcej. To jest dopiero ból. I świadomość, że wszystko, co się w peerelu zbudowało, to jakaś tandeta.
- Od tamtego momentu postanowiliśmy robić to inaczej. Że trzeba jakby schować gospodarstwo od strony wjazdu na posesję, a od tej strony stworzyć ogród, ogród - raj. Oderwać się od tamtej szarości, popatrzeć na ten ogród i czuć radość, że o..., to moimi rękoma zostało stworzone. To jest ta cała przyjemność. I taki ogród zrobiliśmy. Ogród - raj. Musi taki być, dla rekreacji, bo na wczasy nie ma czasu pojechać i co tu gadać - nie ma na to pieniędzy. Wszystko się "ładowało" w dom i obejście.

A teraz, jak pan myśli? Czy czułby pan tamte "szwedzkie" kompleksy?
- Dzisiaj nie miałbym żadnych kompleksów. To co mamy, jest porównywalne. Teraz już bym nie płakał.
Ale żeby coś takiego zrobić, trzeba pieniędzy...
- Nie są potrzebne wielkie pieniądze, by zrobić taki ogród. Tylko trzeba chęci. Nawet takie wykopanie stawu nie jest zbyt kosztowne. Mam staw wykopany, można sobie rybki połapać. Jeszcze dom... Dach mamy eternitowy, ale "na DDR-ach" też ciągle jeszcze jest.
Dobrze, że pan tak to widzi, bo wielu ciągle narzeka. Nie zdają sobie sprawy, że przejście Polski - sporego w sumie kraju - z socjalizmu do kapitalizmu było doświadczeniem, jakiego nie przeżył żaden inny kraj na świecie. Doświadczeniem na każdym poziomie: przede wszystkim ekonomicznym, ale i społecznym, a także estetycznym. A tu chodzi właśnie o wygląd domów i ogrodów. Takich ogrodów może jeszcze nie ma dużo, ale stawów to tu dookoła mnóstwo. Dlaczego nie ma w ogrodzie żadnych starych maszyn rolniczych?
- Dla nas to nieco kiczowate. Owszem, gdzieś umiejętnie wyeksponowany stary wóz drewniany czy maszyna służąca jako kwietnik, ale żeby to stawiać wszędzie w ogrodzie, to nie.
Albo krasnoludek w centralnej części.
- No to już gust niemiecki.

Mówią: na wsi źle
Mówią, że na wsi jest źle, a tu macie państwo raj. Może na wsi powinno być inaczej? Właśnie tak, jak tu?
- Przy tej opłacalności produkcji nie da się kupić maszyn.
- Odciągam synów, Sylwestra i Bartłmieja, od myśli, by zostali na ziemi - dodaje pani Mirosława. - Przy tej opłacalności nigdy nie da się spłacić kredytu wziętego na maszyny. Rolnik nie ma możliwości sterowania ceną. Wszystko jest sterowane z góry. Młodzi na wsi nie mają żadnych szans.
Ale to już polityka. Idziemy zwiedzać ogród.

Tekst zamieszczony w Kociewiaku w 2003 r.

Wysłany przez kociewiak opublikowano środa, 23 czerwiec, 2004 - 20:32

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz