środa, 26 lipca 2006

U Dagmary

Wieczorem ta turystyczna wieś przypomina wielki, cygański obóz. Odwiedzamy kwaterę agroturystyczną Dagmary Mazurek "Pokoje u Dagmary". Goście ze Śląska dzielą się swoimi spostrzeżeniami na temat tych stron.
-



Dom jest w kolorze róż i stoi - jak powie nieco później pani Dagmara - przy ryneczku Mermetu. W ogródku chwila paniki - rotwailer! Spięty do skoku. Na szczęście sztuczny. W środku domu stare meble, oryginalny, wiekowy piec stąd, na ścianie oprawiona mapa Mermetu sprzed 137 lat.
- Pierwsza wzmianka o Mermecie pochodzi z 1710 r. - mówi Dagmara Mazurek. - Mieszkam tu, mam gości, to muszę się orientować w historii miejscowości. Nazwa powstała od nazwiska Prusaka, który się tu osiedlił.
Oglądamy mapę. August (sierpień) 1867. Rarytas dla historyków. Z przyjemnością odnotowujemy, że większość nazwisk wypisanych na mapie kończy się na "ski".
- W 1906 r. Mermet się spalił - ciągnie dalej Dagmara. - Było wtedy lato, dzień odpustu. Ludzie pojechali w konie do kościoła do Czarnegolasu. Teraz Mermet należy do parafii Wda. Ogień zaprószyły dzieci. Po pożarze na kamiennych fundamentach spalonych domów z drewna postawiono domy murowane, między innymi nasz.
Tu zginął mój dziadek
Dagmara: To moje rodzinne strony. Tutaj zginął mój dziadek. W okupacji zabrano go z Gdyni do Stuthofu. W Ocyplu partyzanci zabili Niemca i z obozu przywieźli go z innymi tutaj i rozstrzelali. Sami musieli sobie wykopać doły. Na tym miejscu jest mogiła. A Józef Radtke, dziadek ze strony matki, urodził się w Skórczu.
Teraz przedstawia się jej mąż Wojciech. - Jeden dziadek przyjechał z centralnej Polski i budował Gdynię, drugi to typowy Kaszub.
Wojciech jest marynarzem. Po rejsach ma dość wody. - Dla mnie brzeg jeziora musi być blisko - żartuje.
Mazurkowie są zameldowani w Gdyni, ale częściej przebywają w Mermecie niż tam.
Wróciliśmy w swoje strony
- Moi rodzice przyjeżdżali z nami do Wdeckiego Młyna - wyjaśnia Dagmara. - Mieszkaliśmy tam w wozie. I nadarzyła się propozycja kupna domu w centrum Mermetu od Grochowskiego. Żeby było ciekawiej, urodził się w nim wujek z Wdeckiego Młyna. Dom kupiliśmy 1 kwietnia 1989 r. Wtedy - można powiedzieć - dosłownie wróciliśmy w swoje strony. Dom jest do całorocznego zamieszkania. Przebywamy tu większą część wolnego czasu, nawet zimą.

Kiedy zrodził się pomysł, żeby przekształcić dom na kwaterę?
- Planowałam od dawna, ale najpierw musieliśmy go spłacić. W 2000 r. mieli do nas przyjechać Niemcy. Jakoś nie dojechali, ale wszystko już było odpowiednio przygotowane. Na dobre jako kwatera agroturystyczna jest otwarty od zeszłego roku, ale reklamować zaczęliśmy dopiero w maju tego roku. Budynek jest przerobiony od podstaw. Wymieniliśmy wszystko co z drewna, zbudowaliśmy kuchnię. Obok kupiliśmy 4 ha ziemi jako lokatę kapitału.
Ma zarabiać na swoje utrzymanie
Pewnie za prędko mówić o zyskach?
- Kwatera ma przede wszystkim zarabiać na utrzymanie domu.
Co mówią goście o waszej kwaterze i o tym terenie?
- Mówią, że spełniamy oczekiwania jako gospodarze. Wpisują na ten temat nawet wiersze w księdze gości. Są trochę zawiedzeni jeziorami. Zaskakuje ich też widok kilku zdewastowanych budynków w centrum wsi, z którymi nic się nie robi. Co jeszcze... Może to, że jest tu za mało kontenerów.
A ile kosztuje wynajem domu czy pokoi?
- To zależy. W sezonie, jak ktoś wynajmie na dwa miesiące, od 150 do 200 zł. Może mieszkać od 8 do 10 osób. Są trzy łazienki, cztery sypialnie, kuchnia i salon. Kiedy wszystko jest zajęte, to my mieszkamy w przyczepie. Jak nie ma kompletu, obniżamy cenę. Kuchnia? Na życzenie.
A co oni tu chcą obejrzeć? Jak wypoczywają?
- Jedni nastawiają się na zwiedzanie, inni cały dzień leżą. Kino domowe też mamy, to siedzą. Propozycje z mojej strony są różne. Ze starostwa dostałam kalendarz imprez, posiadam materiały o regionie.
Każdy robi swoje
- Na naszej posesji wybudujemy basen albo wykopiemy staw - mówi o dalszej przyszłości Wojciech. - Dostęp do wody to tutaj problem. W lesie są dwa jeziorka, ale nie ma plaż. W Mermecie zaczyna się jezioro Długie, ale jest płytkie i zamulone. Tu jest ze 300 domków, czyli latem mieszka z 1000 osób.
A są jakieś wspólne przedsięwzięcia? W sklepie powiedzieli, że można by przy tych oczkach urządzić plaże wysypując żwir z budowy. Jest jakieś boisko? Wspólne mecze, spotkania?
- Nie ma takich inicjatyw. Nie ma boiska, chyba że prywatne. Każdy tutaj sobie robi swoje. My o tej potrzebie wiemy, ale raczej zbudujemy prywatnie kort tenisowy albo boisko do siatkówki. Wszystko zależy od funduszów.
A czy mieszkańcy tych domków mają głos w sprawach wsi? Czy mogą uczestniczyć w spotkaniach rady sołeckiej?
Tu Wieczorkowie wpadają w zakłopotanie. Nie wiedzą.
Wieczorem
Siedzimy przy ognisku. Trzy rodziny ze Śląska, Wieczorkowie i my. Już po posiłku, ale jeszcze lekko palą w gardle śląskie prażonki, przygotowane przez Dagmarę.
II gdzie państwo byliście? - pytamy.
Ślązacy odpowiadają: Wirty, Odry, Wdzydze, Malbork, Fojutowo i... Pinczyn i Karolewo.
A Pinczyn i Karolewo po co?
- No bo tam jest Diabelski Kamień. A w Karolewie miały być groby skrzynkowe z urnami. Nic nie było, żadnych śladów. A do tego kamienia dojść nie można. Jakąś kładkę by położyli. Tutaj mogliby zbudować na sezon pomost na beczkach dla wędkarzy na jeziorze Długie. Taki składany na zimę, bo tu ta dziewiczość i spokój są najważniejsze.
Ślązacy są zaskoczeni, kiedy mówimy, że za jeziorem Długie, które zaczyna się w Mermecie, leży cud Kociewia - wieś Długie. A dalej Kasparus, a jeszcze dalej rezerwat Krzywe Koło w Błędnie. Szkoda, że się dowiedzieli teraz, bo już wyjeżdżają.
I wierz tu przewodnikom.
.

Oprac. na podstawie artykułu w Tygodniku "Kociewiak" - środowe wydanie "Dziennika Bałtyckiego"
Szczegóły o kwaterze:http://lubichowo.kociewiacy.pl/Artykul68.html

Wysłany przez kociewiak opublikowano wtorek, 24 sierpień, 2004 - 11:58

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz