niedziela, 27 kwietnia 2014

ANTONI CHYŁA. Spadochron na Śmierduchu w 1945 roku

Kompleks łąk na terenie gminy Lubichowo przy drodze Wda - Smolniki nosi nazwę Śmierduch. Być może nazwa związana jest z okresem, gdy jezioro, które tam się miało mieścić, zaczęło zarastać i na bagnie wydzielał się gaz błotny. Nie można wykluczyć, że mógł to być siarkowodór, który ma nieprzyjemny zapach i dlatego ta nazwa.














Na dzień 5.04.2014 roku te łąki to obszar 56,25 ha - tak obliczył mi Artur Alfut z Zajączka. W rozmowie z Zenkiem Alfutem - leśniczym leśnictwa Zajączek - stwierdzamy, że ta powierzchnia była większa, lecz część jest po prostu zalesiona. Z mych ustaleń wynika, że Śmierduch obszarowo mieścił się w 100 hektarach. Swe spostrzeżenia opieram na relacji pana Kostka, który pokazywał mi, gdzie orał pola pod las po wojnie z synem leśniczego Talaśki. W sumie pola od Śmierducha dochodziły do samego Wdeckiego Młyna. Ten teren opisuję w gawędzie o wieńcu i wtedy mamy do czynienia z jeleniami.
Dziś chciałbym zatrzymać się chwilę nad faktem, że właśnie na tych łąkach na początku kwietnia 1945 roku, gdy Gdańsk był już wyzwolony, miał miejsce zrzut spadochroniarza niemieckiego z Werwolf. Werwolf miał na celu szerzenie dywersji oraz prowadzenie walki podziemnej. Szkolono sabotażystów, szpiegów i dywersantów. Starannie dobierano ochotników, którzy przechodzili szkolenie w ośrodkach przygotowawczych w Wrocławiu, Nysie, Cieszynie, Hanowerze i Altbecku. Często nazywano ich wilkołakami. Z relacji naocznego świadka tego zdarzenia - pana Bolesława Markowskiego wynika, że nad Śmierduchem zaczął krążyć samolot i z niego wyskoczył spadochroniarz. Świadkiem tego zdarzenia był jego kolega Konrad Rompa. Ja próbowałem zasugerować, że to wyskoczył pilot z uszkodzonego samolotu, lecz pan Bolesław skwitował, że ten samolot odleciał. Na to miejsce pobiegł z kolegą i inni mieszkańcy wsi Wdy, w tym byli również milicjanci. Na łąkach leżał spadochron wraz z uprzężą i nie było śladu po spadochroniarzu. W międzyczasie przybyli młodzi mieszkańcy Smolnik z Nastkiem Urmaninem, który miał karabin. Na polecenie milicjantów zaczęto sprawdzać przyległe części lasu, lecz te poszukiwania nie dały rezultatu. Spadochron zabrali milicjanci i z niego były uszyte sukienki do I komunii świętej (był to prawdziwy jedwab). Pan Wacław Jabłoński potwierdza ten fakt w rozmowie i kwituje, że Niemiec nie miał na co czekać i musiał wiać z tego miejsca. Zrzucenie w biały dzień spadochroniarza wiązało się na pewno z wykonaniem określonego zadania przez członków werwolfu na terenie powiatu starogardzkiego. Ciekawe, z jakiego lotniska wystartował samolot i czy powrócił na nie. Na pewno był rozkaz wykonania zrzutu na Smerrduch, bo taka była niemiecka nazwa, i ten rozkaz wykonał niemiecki pilot. Było to dosłownie jajko kukułcze i ciekawe, czy milicja jak i UB odnotowały ten fakt?... Ale to sprawa historyków.
Ja z młodości pamiętam, że wokół tych łąk były pola uprawne - tak zwane deputaty robotników leśnych. Na tej ziemi uprawiali najczęściej ziemniaki i zboże. Opowiadała mi pani Małgorzata z d. Engler ze Smolnik, że podczas okupacji, gdy z matką i siostrą kopały jesienią ziemniaki, to podczas pracy rozmawiały po polsku, a policjanci z Wdy w krzakach podsłuchiwali i rodzice musieli zapłacić mandat.





Śmierduch zna też dobrze pan Roman Pawłowski, który w latach 80. wykonywał meliorację tych łąk. Pamięta, że sam Śmierduch był cały zalany wodą i tę wodę spuszczali do rzeki Wdy rurami o przekroju 60 cm i spuszczenie wody trwało cały tydzień. W tym czasie łąki te należały do Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej Czarnylas. Rekultywacja ich była pełna włącznie z siewem trawy. Tam spotkał się pierwszy raz z łosiami na wolności. W tym to okresie pracował na spychaczu marki Staliniec. Na moje pytanie, czy przy orce łąk na trafili na bursztyn, zaprzeczył, a pamiętam, jak wspominali starzy ludzie ze Smolnik, że przy orce łąk często można było napotkać bursztyn.
Na Śmierduchu było również polowe lotnisko dla samolotów wykonujących opryski lasów przed szkodnikami. Jedyny ślad po lotnisku to uchwyt do masztu.
Antoni Chyła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz