czwartek, 2 lutego 2006

A jak była krowa, to było życie

Nieprawdaż, jaki uroczy dom? Poniemieckiej konstrukcji, ma ponad 100 lat, z tym że to "ponad" może Oznaczać 10, jak i następne sto. Mieszka w nim 76-letnia Michalina Sokołowska ż synem Rajmundem. Przed wejściem stoją dwa sędziwe kasztanowce. Akurat jest ich pora. Brązowe kasztany z hukiem spadają na ziemię. Bombardowanie jesieni. Przed wejściowymi drzwiami... bruk. Ładniewygląda, zupełnie jak w skansenie we Wdzydzach.

Podobnie też stary - jak dom, jak kasztanowce. Pani Michalina nas rozczarowuje. Okazuje się, że kostkę położył syn.
Pani Michalina urodziła się w sąsiednim Wałdówku.
Według niektórych ten dom został wybudowany za "Welusia". Mieszkali w nim Niemcy. Przed wojną zamieszkała w nim rodzina jej przyszłego męża.

Przed wojną... Michalina skończyła wtedy cztery klasy i musiała iść do pracy. Szkoda, bo uczyła się bardzo dobrze. Zwyczajnie, nie było pieniędzy na dalszą edukację. Ojciec zarabiał tylko 7 złotych.

W 1946 roku z Kongresówki wrócił i z powrotem zamieszkał w domu jej przyszły wybranek. Sam wrócił. Reszta rodziny wymarła na tyfus.
- Na początku, po zamążpójściu w 1947 roku, było ciężko - mówi pani Michalina. - Niemcy wszystko pokradli. Nie było nawet pługa. Najpierw obsialiśmy pole.

Pani Michalina, oparta o prosty płot z drewnianych sztachet, zatapia się we wspomnieniach, choć nie do końca - jednym okiem obserwuje, czy aby jej nie fotografujemy.

W 1947-8 pierwsza krowa. A jak jest krowa, to znaczy jest życie. Swoje masło, mleko, śmietana. Koń był później. I traktor. Wszyscy dookoła korzystali z niemieckiego zetora pana Grudzińskiego. Swojego ciągnika nie mieli nigdy.

- Z synem jakoś dajemy sobie radę - mówi Michalina. - Nie mamy gazu, ot, kuchenka na drewno. Piece kaflowe, bo i po co inne. Teraz to wszystko jedno, czym się pali, wszystko drogie - dodaje całkiem przytomnie.
Jedyne co dali ostatnio "przemienić", to światło. Czasy są nienajlepsze, choć i nie złe. Dobre były 70. i 80. - Jeszcze do lat 80. wystawialiśmy mleko w kankach na ławeczkach - wspomina. - To były czasy. Co by miało być licho? Mimo, że teraz nie jest za dobrze, to i tak nie wyprowadziłabym się z tego domu. Takie przysłowie jest: "Gdzie się urodzi, teraz chodzi".

Mam 540 zł emerytury, poza tym syn z zagranicy pomaga. Kiedyś mieliśmy 10 ha, ale to poszło do państwa. Wtedy w polu było roboty. Teraz, żeby żyć, musimy rozbierać stare stodoły, bo chleba nie dają, a trzeba za nie płacić podatki.

Najstarszy syn pani Michaliny, Henryk, jest projektantem okrętów. Teraz mieszka w Finlandii, a kiedyś był nawet w Chinach. Córka Bożena mieszka koło Pelplina.

Pani Michalina na bieżąco śledzi kampanie wyborczą. Na pewno pójdzie głosować, ale jeszcze nie wie na kogo. Krzaklewski według niej zachowuje się dziecinnie. "Postawił się, by strzelać byle co". Zastanawia się między Kalinowskim, Olechowskim a Kwaśniewskim. Co do obecnego prezydenta - nie przeszkadza jej incydent z Charkowa.

- Każdemu się może zdarzyć. A Wałęsa co wyprawiał? A tak w ogóle mogliby się przestać wyzywać, to wtedy da zgodę. Olimpiadę też oglądam. Lubię piłkę nożną i wyścigi. Nawet wczoraj kibicowałam Wiśle Kraków... A co panowie tak pytają? Na kogo zagłosuję, moja prywatna sprawa.

Na kogo wypadnie, na tego bęc. Rozłupany kasztan spada na głowę redaktora.

Maciej Buławski, Tadeusz Majewski

Na podstawie Tygodnika Kociewskiego 2000 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz