wtorek, 21 lutego 2006

Zblewo z czasów wojny

Irena i Zygfryd Chrzanowscy mieszkają w domku stojącym przy ulicy Kociewskiej w Smętowie Granicznym. Jest już po południu. Miejscowość po 13.00 jakby wymarła (w sensie czasownikowym i przymiotnikowym). Przeglądamy setki zdjęć rodzinnych. Większość ze strony rodziny pani Ireny. Może dlatego pani Irena wiedzie prym w rozmowie. Rozmawiamy długo. O odległej historii, o Maksymilianie Ubowskim, o smętowskim teatrze i teraźniejszości.



Dziadek

Pani Irena pochodzi z rodziny Ubowskich. Niezwykła była to rodzina. Weźmy choćby dziadka.
- Mój dziadek był taki - mówi pani Irena. - Po pierwszej wojnie światowej miał młyn koło Prabut. A co to był wtedy mieć młyn? Wiadomo. Za mąkę "dało" wszystko. Ale dziadek młyn sprzedał, "bo - mówił - muszę wrócić do Polski".
Za młyn dostał masę pieniędzy, ale zaraz po transakcji mógł je nosić w koszach jak makulaturę. Taki był czas - hiperinflacja, rzeklibyśmy dzisiaj. Na szczęście przedtem jeszcze dziadek zdążył kupić dom przy ul. Świeckiej w Tucholi. Więc wrócił do Polski. W tym domu urodziła się pani Irena.



Virtuti Militari

Virtuti Military (z łac. za męstwo wojenne) - najwyższy order wojskowy, nadawany za wybitne usługi bojowe osobom wojskowym, cywilnym, odziałom wojskowym, miastom korporacjom itp., ustanowiony przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego 22.06.1792 r. dla upamiętnienia bitwy pod Zieleńcami. Pierwotnymi odznakami VM były złote i srebrne medale z uwiecznionym koroną monogramem króla (SAR - Stanisław August Rex) i napisem na odwrotnej stronie Wirtuti Militari. Order został zniesiony w 1792r. przez konfederacje targowicką, a przywrócony w 1807r. Wówczas też ustalił się istniejący do dnia dzisiejszego podział na pięć klas: Krzyż Wielki, Krzyż Komandorski, Krzyż Kawalerski, Krzyż Złoty i Srebrny. Od 1815 r. order istniał pod nazwą Orderu Wojskowego Polskiego. W 1832 r. zniesiony przez cara Rosji Mikołaja I. Ostatecznie został przywrócony uchwałą sejmową z dnia 1.08.1919 r. jako najwyższe odznaczenie bojowe. Wirtuti Militari w każdej klasie może być nadany tej samej osobie tylko jeden raz. Order w odczuciu Polaków posiada niezwykle wysoką wymowę i znaczenie. Stanowi bowiem świadectwo bohaterstwa odwagi i poświęcenia polskiego żołnierza.























Kolejarskie życie

- W Zblewie mieszkałam od 1946 roku. Wie pan, jak to jest - kolejarskie życie. Zblewo... Piękne mam wspomnienia - wzdycha pani Irena.
Kolejarskie życie, bo ojciec pani Ireny, Maksymilian Ubowski, w Zblewie był zawiadowcą stacji. Przed wojną i tuż po wojnie. Oprócz tego był też przez jakiś czas zawiadowcą stacji w Liniewie koło Skarszew. Żeby ukonkretnić, odtwórzmy kolejowy szlak ojca pani Ireny: Tuchola, Subkowy, Liniewo, Zblewo, Smętwo, Zajączkowo (?).
Tuż po wojnie Mkasymilian został przeniesiony do Smętowa Granicznego.
Maksymilian Ubowski był postacią nieprzecietną. Zanim "osiadł" na kolei, był ułanem. Uczestniczył w wojnie w 1920 roku i brał udział w bitwie o Warszawę - w "cudzie nad Wisłą" Otrzymał srebrny krzyż Virtuti Militarii. "Wiadomo nam tylko - czytamy w pismach rodziny Ubowskiego - że tak wysokie odznaczenie wojskowe otrzymał na froncie bolszewickim, wyprowadzając duże ilości wojska polskiego z okrążenia..."
- Przed wojną za Virtuti Militari otrzymywało się 300 zł rocznie - ciągnie pani Irena. - Była to niebagatelna kwota. Pamiętam, że pieniądze odbierało się w styczniu w Tczewie. Po wojnie tego odznaczenia nie uznano.

Blisko Piłsudskiego

Pan Maksymilian był bardzo blisko Piłusdskiego - w Belwederze, w Szwadronie Przybocznym Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Chciał się przeprowadzić do Warszawy, ale mama pani Ireny Leokadia, wyraziła stanowczy sprzeciw. Nie da się dziś odpowiedzieć na pytanie, czy nie odpowiadał jej zgiełk stolicy, czy nie wyobrażała sobie życia z dala od Borów Tucholskich. W każdym razie na skutek stanowczego veto Leokadii "Max" Ubowski pożegnał się z karierą przy boku Pana Prezydenta, zaopatrzył się na drogę w przepiękną szablę i dwa rapiery, pamiątkową fotkę i wrócił na rodzinne łono, na Pomorze. Pani Leokadia zwyciężyła.

Jako ostatni

Wrzesień 1939 roku. "Max" Ubowski musi opuścić stację w Zblewie jako ostatni. Z zawiadowcą stacji to tak jak z kapitanem na okręcie. Paskudna sytuacja - ordery, ojczyźniane papiery, a na dodatek działalność w Związku Zachodnim. Uciekł jako ostatni. Zdążył dojechać do Jeżewa pod Grudziądzem. Już wiedział - jak go złapią z takim obciążeniem, z taaaakimi papierami, od razu pod ścianę. Na stacji w Jeżewie, konkretnie w ubikacji, położył na desce wszystkie dokumenty.



Przeleżały sześć lat!

Po wrześniowej gorączce w Zblewie w ustępie utopił szablę i rapiery. Poszedł na na dworzec. Tam dowiedział się, że go szukają. Na szczęście przyjaciele byli pierwsi.
- Do dworca w Zblewie wiodą dwie drogi - wyjaśnia to zdarzenie pani Irena. - Dwóch jechało z obu stron, żeby go ostrzec. Jednym z nich był ksiądz Rudnik. Tata wsiadł na rower, wjechał w las, ostro pedałował. Ścigali go na motocyklu. Jakaś kobieta rozmyślnie pokazała im drugą stronę, zmyliła. Potem siedział w kopce siana i "na żywo" widział egzekucję kilku ludzi. Pytał o nas, rodzinę, ale myśmy jeszcze nie przyjechali z Chełmna. Ukrywał się tu i tam. Nikt specjalnie nie chciał ukrywać, bo z tym ukrywaniem zupełnie tak, jak mówi powiedzenie. "Wszy sobie za kołnierzem nie będę przetrzymywać, bo zjedzą". W końcu, zrozpaczony, zrezygnowany i skrajnie wycieńczony, postanowił się zgłosić. Szedł z lasu do Zblewa. "Pani Ubowski, gdzie pan idzie?! Co pan robi?! Przed chwilą rozstrzelali mojego wuja" - kręcił z przerażeniem głową napotkany zblewiak.

Schowała go w stodole

Znowu w naszej opowieści pojawiła się jakaś kobieta. Schowała go w stodole. A potem różnie - też u Fischerów w piwnicy. Kiedy "szpręgowali" drogę do młyna (dziś droga nr 22 - przyp. red.), inżynier Hering pracował w Zarządzie Budowy Dróg. Zarząd urządził biura w domu Fischerów. Nawiasem mówiąc, za tym budynkiem były wielkie wyrwiska żwiru. Hering wiedział, że Ubowski był Polisch verdachitg (politycznie podejrzany) i początkowo kiedy do Fiszerów, przychodzili Niemcy, mówił: "Max masz uciekać". Ubowski zbiegł do piwnicy. W Zblewie inni też się ukrywali, jeden nawet przez 6 lat. Wyuczył się angielskiego.

W firmie Todt

W 1941 roku Niemcy nieco się "ucywilizowali" - już nie było samosądów i "Max" mógł się ujawnić. Zatrudniono go w firmie Todt. Ta wysłała go daleko na wchód, za niemiecką armią, żeby budował drogi. Wysłano go w czas.
- Ojciec miał powiązanie z partyzantami z Czarnej Wody (pani Irena ma zdjęcie grupy czarnowodzkich partyzantów!). Po wysadzeniu pociągu Niemcy przyszli do Ubowskich, żywotnie zainteresowani głową rodziny. Tymczasem Maksymilian był już od pewnego czasu na podbitych terenach ZSRR. Jak widać niemiecki porządek nie zawsze był taki "ordnung". W 1945 roku "Max" porzucił Todta, uciekł.

Nie zaliczyli

- Po wojnie z orderem Virtuti Militari ojciec nie mógł się pokazać - ciągnie pani Irena. - Ośmiu lat służby w wojsku również mu nie zaliczyli. Nie miał też żadnych szans na awans.
Z innych, pozarodzinnych źródeł dowiedzieliśmy się, że "zesłano" go na stację Zajączkowo koło Tczewa.
- Jeżeli szukacie panowie podobnych historii, to zapytajcie o rodzinę Dończyków. Tam były same dziewczyny. Miały bardzo dużo polskich książek. Rodzina z tradycjami. Mieszkały w domu przy drodze Zblewo - Pinczyn.

Czarna dziura historii

Odwiedziliśmy wskazany dom (patrz str. 2 "Objazdów"), by ze smutkiem skonstatować, że przez kilkadziesiąt socjalistycznych lat powstała czarna dziura w lokalnej historii. Smutek prawie tak duży, jaki daje się "wyczytać" z szeregu pism rodziny, adresowanego do wydawcy Słownika Biograficznego "Kawalerowie Virtuti Militari 1914-1921", redagowanego w latach 90.
Maksymilian Ubowski zmarł 20 października 1973 roku.
Tadeusz Majewski
Na podstawie Gazety Kociewskiej 1995 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz