środa, 22 lutego 2006

Pinczyn. Gawędziarz - Alfons Połom

Miny mam wrodzone. Ruchy też. Nie mogę stać w jednym miejscu. Jak trzeba tupnąć, to tupnę, jak trzeba gwizdnąć, gwizdnie.
Miny mam wrodzone
Ulica Pałubińska 13. Domostwo w daleko polu, a raczej w śniegu. Kilkadziesiąt kroków do Pałubinka, daleko do centrum Pinczyna. Tu mieszaka Alfons Połom - najlepszy najlepszy gawędziarz w powiecie, a w 2000 roku - na Kaszubach i Kociewiu.
A to pan!


A to pan! Taka znajoma facjata (w myślach gorączkowe - skąd?).
- To ja - mówi pan Alfons - a to mój przybraniec... Żona... Śmierć i żona od Boga przeznaczona.

Przybrańcem jest pani Zofia. Gawędziarz ma 74 lata. Z czarnymi, gęstymi włosami nie wygląda na tyle.
- W pierwszą niedzielę po Wielkanocy mąż ma grać diabełka w zespole pani Ani Juraszewskiej - mówi pani Zofia.


I teraz wszystko już jasne. Dwa lata temu pan Alfons świetnie grał diabła w misterium wystawionym w kościele w Pinczynie przez zespół "Relaks".
- Cały zespół liczy 17 osób - mówi gawędziarz - a chłopów zaledwie trzech. Dlaczego? Są leniwe. Nie chce im się chodzić na próby.
Oni chodzą oboje, choć do centrum wioski jest 2,5 kilometra. Próby mają raz w tygodniu w odremontowanym Wiejskim Domu Kultury.

Wcześniej mieli w plebanii. Sala teraz jest bardzo ładna, ale niestety w miejscu sceny zrobiono kuchnię z pokojem.
Chodzą oboje, bo ona tez występuje w zespole Relax, w chórze. Od półtora roku.

- Mąż chodził, a ja zostawałam sama w domu. Wreszcie z nim poszłam, bo miał urodziny. I zostałam, i się wciągnęłam. To dla nas rozrywka.
Latoś pojedzie po raz dziewiąty
Rozmawiamy o sukcesach pana Alfonsa we Wielu. W 2000 r. na turnieju gawędziarzy Kaszub i Kociewia zajął pierwsze miejsce z wyróżnieniem. Dostał 900 złotych.
- Nawet po odciągnięciu podatku wtedy to było dużo - zauważa pani Zofia. - Występuje tam co roku, w tym latoś pojedzie po raz dziewiąty. Za rok będzie 30. konkurs, jubileuszowy.

- Pierwszy raz? Wysłali zaproszenie do pani Anny Juraszewskiej. Pojechałem. Jak tam jest? Są trzy kategorie - teksty zmyślone samemu (takie oceniają najwyżej), teksty drukowane i teksty napisane gdzieś w zeszycie, ale jeszcze nieopublikowane. Tak mówi regulamin. Kto sam napisze, tego liczą najwyżej - opowiada pan Alfons.

Rozmawiamy o życiu

Pani Zofia pracowała do pierwszego dziecka w szpitalu powiatowym, później w w Kocborowie. W kuchni. Pan Alfons - w "Kociewiaku" przy Paderewskiego, potem na PKP w Starogardzie. Tu mają trochę ziemi, ale z niej nie żyli. A sięgając głębiej w czas? Ona przyszła tu z Osówka (gm. Osieczna), on mieszka tu od urodzenia i chodził do V klasy do szkoły w Pałubinku.

Rozmawiamy o ich życiu, by się dowiedzieć, skąd mają takie zainteresowania. A zwłaszcza on. Przecież gawędziarz musi mieć i talent aktorski, i tematy, o których gawędzi.
- Czy mam talent? Chyba tak. Gdy byłem ministrantem, ksiądz wciągnął nas do sztuki o króle Herodzie. Grałem rolę pasterza. Grałem też w szkole w Pałubinku przed jej zamknięciem. Uczyła tu pani Ania. Graliśmy "Gwałtu, co się dzieje".

































Grał, kto miał zamiłowanie w tym kierunku. Mąż grał za kobietę. Trzymał kółko do przędzenia i śpiewał...
- Li li laj laj maciulu - śpiewa pan Alfons. Głos ma mocny i dźwięczny.
Swoich gadek nie mówi

To aktorskie zacięcie bardzo się przydaje panu Alfonosowi we Wielu.
- Pierwszy raz pojechałem tam w 1998 roku. Gawędziarzy przyjeżdża sporo, najwięcej ze trzydziestu pięciu. Kobiet i mężczyzn po równo, po równo też Kociewiaków i Kaszubów. Gawędzić trzeba 15 minut. My po kociewsku, Kaszubi po kaszubsku. Tak na marginesie - ich nie da się zrozumieć. Prosimy ich, żeby mówili po polsku. Ja występuję w stroju kociewskim. Mam zieloną kamizelkę i zieloną muszkę... Swoich gadek nie mówię. Wymyśla je pani Juraszewska. Podobnie sztuki, jakie wystawiamy w kościele. Co roku coś jest zmienione i konsultowane. Ta kobietka ma talent...

Pan Alfons uważa, że to się tak nie da, z głowy. Nawet ksiądz na kazaniu też musi się przygotować. Zresztą we Wielu wszyscy mają teksty przygotowane wcześniej. Muszą, bo przed konkursem trzeba je wysłać. A podczas konkursu jury siedzi i ma to przed sobą.

A o czym mógłby mówić

Dalej rozmawiamy o Alfonsowym życiu. O czym by - gdyby sam miał ułożyć gadkę -opowiadał.
- Może o tym... Jak miałem 7 lat, poszedłem tu, do Pałubinka, do szkoły. Niemieckiej, bo już było po wrześniu 1939. Pracowały dwie nauczycielki - Niemka Szmidt i niby Polka z Gdańska Apelhagen. Gadały z sobą po niemiecku. Niemka nic nie rozumiała z polskiej mowy, ta Polska z Gdańska tak. Na przerwie skrycie rozmawialiśmy po polsku. Niemka nie rozumiała, ale była grzeczna.
A ta polska "cipa" była wredna. Usłyszała i krzyczy po niemiecku, żeby iść za nią. Wzięła do klasy i dalej po niemiecku: "Przełóż się chłopcze przez ławkę". Oj, dało trzcinką. A dziewczyny dostały po pazurach.

Później rączki im z tego tak napuchły, że nie mogły pisać. Zrobiła się sprawa. Do szkoły przyjechał inspektor i przeprowadził z nami wywiad. Pytał, czy my w domu rozmawiamy po polsku, czy po niemiecku. Odpowiadaliśmy, że w domu to się uczymy niemieckiego, a jak czegoś nie rozumiemy, to po polsku pytamy, jak mamy to mówić... Zaraz po wojnie, za panowania PRL-u, na egzaminach wyszło, że my lepiej mówimy po niemiecku niż po polsku.

To, jak wielu z jego pokolenia, panu Alfonsowi utkwiło najbardziej w pamięci okupacja. Czy takie zdarzenia nadają się na gawędę? Na smutną tak.

Gawędy typowo wiejskie

Gawędy raczej nie powinny być o historii.
- Ale do radia mąż raz mówił o księdzu Stanisławie Hoffmanie, wielkim społeczniku - zauważa pani Zofia. - Oprócz kościoła zbudował tu przystanek kolejowy, reperował drogi, wybudował szosę do Piesienicy.
- Gawędy, jakie pisze pani Ania, są typowo wiejskie. Na przykład o osie, która pogryzła, o maszkach.

- A w tym roku będę mówił o tym, jak idziemy na pachta.
Co ciekawe, pomimo tego pierwszego miejsca nikt jakoś pana Alfonsa nie zaprosił na występ - ani ze Starogardu, ani z jakiejś gminy. Czasami tyko daje popis, gdy "Relaks" jedzie na przykład na spotkanie emerytów i rencistów. Wtedy - zdarza się - zamiast piosenki pokazuje skecz.

Mąż będzie kusicielem

W tym roku w pierwszy tydzień po Wielkanocy w kościele w Pinczynie "Relaks" znowu wystawi spektakl.
- Będzie od Adama do Ewy do czasów dzisiejszych - mówi pani Zofia. - Ja będę jednym z ludu. Mąż będzie kusicielem - diabłem, wężem. On ma dużo do mówienia. Sztuka, jak to u pani Ani, zacznie się od biblijnej historii, ale duży nacisk kładzie na czasy dzisiejsze. Będzie o pijakach, narkomanach, o głównych nieszczęściach współczesności. My jako lud będziemy mówić: "Boże odpuść im, bo nie wiedzą, co co czynią".
Tremę zostawia w domu

- Tremę zostawiam w domu - mówi pan Alfons. - Gorzej mnie martwi, jak się dobrze nie nauczę na pamięć roli. Jeżeli ją dobrze znam, wtedy robię rozmaite miny i swobodnie się poruszam.
Pan Alfons ma zadane dużo na pamięć. Uczy się już dzisiaj, bo od razu nie da się wszystkiego pojąć. Przesłuchuje go żona.
-Teraz będę kusił. Takie role mi pasują. Żonka nauczyła mnie mimiki. Miny mam wrodzone. Ruchy też. Nie mogę stać w jednym miejscu. Jak trzeba tupnąć, to tupnę, jak trzeba gwizdnąć, gwizdnie. Czy ja wierzę w to, co gramy? Każdy ma swoją wyobraźnię.

Tadeusz Majewski, Dorota Skolimowska
Na podstawie magazynu Kociewiak piątkowe wydanie Dzienika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz