środa, 22 lutego 2006

Włodzimierz Jeleniewski

Właściwie łatwiej byłoby powiedzieć, kim nie był Włodzimierz Jeleniewski, prezes koła PZW Kaliska, niż kim był.

Z prezesem koła PZW Kaliska Włodzimierzem Jeleniewskim
rozmawiamy w biurze jego firmy zajmującej się ubezpieczeniami majątkowymi w Kaliskach.
"Byłem agronomem na terenie Trąbek Wielkich" - stwierdza w pewnym momencie prezes... albo - "dzierżawiłem lokalom stoły bilardowe, sam dobrze gram w bilard...", albo "dzierżawiłem jezioro Okoniny"... "zajmowałem się handlem, sprzedawałem jaja, ryby...", "prowadziłem w Kaliskach lokal Pawie Oczko"... "prowadziłem agencję ratalną".

Dodajmy do tego to, że prezes Jeleniewski ma obecnie jedyną taksówkę na obszarze Zblewo - Kaliska — Czarna Woda (był ktoś przed nim, ale splajtował).

Z tych wszystkich biznesów to szkoda Pawiego Oczka. W Kaliskach nie ma lokalu, dobrej gastronomii...

- Nie chciałem całe życie przestać za ladą. Poza tym koncesja, ubezpieczenie, prąd, utrzymanie lokalu... To się w końcu przestało opłacać. Gdy w Kaliskach powstanie zakład z 200-300 miejscami pracy, to komuś będzie się opłacać. Ludzie będą pracować, to znajdą i pieniądze na piwko. A tak jest bieda. W rolnictwie bieda. Jak zając leci przez zboże w polu, to go widać. Przekwalifikowałem się całkowicie na ubezpieczenia. Prowadzę multiagencję. Mam z 500 klientów.

Podobno ma pan jedyną taksówkę w Kaliskach.

- Taksówka jest faktycznie jedyna; nie tylko w Kaliskach. Jedyna na terenie Zblewo — Kaliska - Czarna Woda. Numer 58 89 113. Mam stałych klientów. Teraz to może osobliwość, ale za trzy lata będzie zapotrzebowanie. Te trzy miejscowości to jedna strefa. Tak, jakby pan jeździł po mieście. Coraz więcej osób uważa, że się opłaca jeździć taksówką. 20 złotych z Czarnej Wody do Kalisk, po 21.00 - 25 złotych. Pociąg do Łęga 4 osoby kosztuje 38 złotych. Taksówka - 55 złotych, tam i z powrotem. Są też sytuacje szczególne. Jeżeli ktoś do mnie przychodzi z dzieckiem do lekarza, to ja w ogóle nie kasuję.

Jedną ścianę pana biura zajmuje biblioteczka o rybach. Też je pan ubezpiecza?

- To biblioteczka, a zarazem wypożyczalnia książek o rybach. Kolorowe, nowe wydania. Od razu widać. Ludzie przychodzą, wypożyczają. Wiadomo, książki są drogie, wielu nie stać... Kaliskie koło PZW nie jest duże. Podobne do tego w Pinczynie. Zrzesza 80 członków. Średnia wieku około 50 lat. Koło nieliczne, gdyż karty są drogie — 124 złotych dla dorosłego, 40 dla młodego. Zarybiamy jeziora Kazub i dwa Płociczna.

Czym dla pana jest wędkarstwo?

- Dzięki sportowi wędkarskiemu mogę się wyłączyć... Chociaż nie, obecnie nie mogę się wyłączyć przez te telefony komórkowe. A jak nie weźmiesz telefonu, to klamkę urwą. Bo to tak - jesteś w biurze, nie ma klientów; idziesz nad jezioro, to nagle ich pełno.

Największy sukces?

- 10,5-kilogramowy karp... W tym sporcie to jest tak: dla sieroty to jest i problem płotkę wyciągnąć.

Co pan sądzi na temat dzierżawy i prywatyzacji jezior?

- Dzierżawiłem jezioro Okoniny przez 10 lat. Zarybiałem i miałem w dobrej kondycji. Rok przed końcem dzierżawy wpuściłem 2000 szczupaków, 400 kilogramów karpia, 200 kilogramów lina... Ale jeżeli dzierżawi to rybak od gospodarstw rybackich, na ogół prowadzi gospodarkę rabunkową. Jest wybijanie prądem, ściąganie ryb w trakcie tarła, kiedy ryba jest ogłupiała. Skutki "łowienia" prądem są opłakane. Prąd owszem, ogłusza duże ryby na obszarze 4-5 metrów kwadratowych, ale wszystko mniejsze zabija. Rybie pęka pęcherz pławny i tonie.

Być może sposobem na bałagan jest prywatyzacja zbiorników wodnych. Osoba prywatna, właściciel, dba o to co ma, żeby w tym zbiorniku była ryba. A jak właścicielem jest Skarb Państwa, to kto jest właścicielem?

Czy to prawda, że nad jeziorem Kazub, jeziorem dzierżawionym przez koło PZW Kaliska, doszło do konfliktu z właścicielem ziemi leżącej nad jeziorem?

- Tak. Tam pewien obywatel ogrodził swoja ziemię, w dodatku tam, gdzie jest tama, i ma gdzieś jakieś Prawo wodne. Tymczasem jezioro Kazub od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa do 2010 dzierżawi Polski Związek Wędkarski. Do tego jeziora praktycznie tracimy dostęp. Prawo wodne mówi, że nie można pozbawiać dostępu do urządzeń wodnych typu tamy, a także nabrzeża. A on sobie tamę zagrodził i nie przejmuje się sprawa swobodnego dostępu do wody. Straż była, my byliśmy. Po rozmowach jeszcze gorzej - zaczął siatkę stawiać. Chce sobie plażę robić. Twierdzi, że jest właścicielem ziemi.

Otrzymaliśmy pismo wójta Z. Partyki adresowane do tego pana. Wójt pisze w nim -cytujemy - "W związku z planowanym przez Pana ogrodzeniem swojej działki, położonej w miejscowości Kazub, przylegającej do jeziora Kazub, informuję Pana, że zgodnie z art. 10 i 11 ustawy Prawo wodne z dn. 24.10.1974 właściciel gruntu obowiązany jest umożliwić dostęp do wody, pozostawić przejście lub przejazd dla swobodnego ruchu wzdłuż wód, pozwolić na wykonywanie rybactwa i wędkarstwa, przybijanie i przymocowywanie do brzegów statków i tratew oraz wykonywanie robót konserwujących. W związku z powyższym proszę o wykonanie ogrodzenia w ten sposób, aby umożliwić przysługujący dostęp osobom korzystającym z jeziora". Co ten pan na to?

- Z pisma się wyśmiał. Napisał wójt, bo bezpośrednim zarządcą ziemi jest wójt. Ośrodki też zaczęły "podskakiwać", ale to się skończyło. Te pomosty nie są ich pomostami — my dzierżawimy jezioro wraz z brzegiem.

Czyli, pomijając problemy gospodarki wodami, mamy narastający konflikt między właścicielami ziemi nad jeziorami i dzierżawcami tych wód i również zwykłymi obywatelami, którzy po prostu będą chcieli się wykapać czy sobie powędkować. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Tadeusz Majewski
Na podstawie Tygodnika Kociewiak 2000 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz