niedziela, 28 lutego 2010

Młodzi-STG. Codzienny wyścig szczurów, w jakim uczestniczymy, skończył się

Po pierwszym tekście Agatki Borowiak pt. "Pięć dni milczenia" poczułem niedosyt. Zabrakło mi szczegółu - opisu miejsc, przybliżeń sytuacji, o jakich mi mówiła, kilku choćby zdań o reakcjach i odczuciach uczestników tego specyficznego spotkania. Poprosiłem o rozwinięcie i jest.
tm

Szkoła kontaktu z Bogiem


Szary budynek. W środku zakon Jezuitów, kaplica, oratorium, sala konferencyjna, dom pielgrzyma i wiele innych pomieszczeń. Wielkie drzwi, a za nimi korytarz z zamkniętym przejściem.

- A pani do kogo? - pyta recepcjonistka.

- Ja na rekolekcje

- A... bardzo proszę.

Na początku nic nadzwyczajnego. Po prawej stronie klauzura, a po lewej, pokoje dla gości.

Serce powoli zaczyna bić mocniej. Coraz bliżej do celu. Jeszcze raz plecak na plecy, śpiwór w rękę i marsz na drugie piętro do pokoju.

Otwieram drzwi i z półmroku dostaję się w promienie słońca. Wpada przez okno z widokiem na miasto i morze. Pokój pierwsza klasa. Dwa łóżka, dwa biurka, szafa i łazienka z prysznicem. Rozpakowuję się. Teraz już niczego nie da się cofnąć.

Idę dokładniej obejrzeć wnętrze budynku i poznać sąsiadów.

Wszędzie ktoś się kręci i wprowadza. Czuje się, że to będą niezwykłe dni.

W sąsiednich pokojach poznaję Amelię z Warszawy i Monikę z Białegostoku. Dziewczyny są podekscytowane i niecierpliwe. Jeszcze możemy rozmawiać. Mówimy o sobie - jak się nazywamy, ile mamy lat, skąd jesteśmy i jakie mamy oczekiwania, jeżeli chodzi o pobyt na tych rekolekcjach...

Idziemy zwiedzać. Wchodzimy do sali konferencyjnej. To miejsce, gdzie odbywają się spotkania całej grupy. Duże pomieszczenie z oknami po prawej stronie i całe zastawione drewnianymi biurkami. Wygląda jak sala wykładowa. W tym poważnym miejscu na tle zgaszonych barw ślicznie wyglądają wiszące paprotki. Na podwyższeniu, w centralnym miejscu, stoi biurko wykładowcy. Nad nim wisi krzyż. Przypomina, że Zbawiciel cały czas jest przy nas i się nam przygląda. Ma być podporą, dawać siłę. To dla Niego - Zbawiciela znaleźliśmy się w tym miejscu, żeby w milczeniu wytrwać całe pięć dni. To w tym miejscu będziemy słuchali wykładów o wielu sprawach, między innymi o uczuciach. To tu nauczymy się podstaw medytacji.

Pierwsze spotkanie. Przedstawiamy się i poznajemy zasady zachowania na rekolekcjach. Rozglądam się dookoła. Młodzież przyjechała tu z całej Polski. Jedni są uśmiechnięci, inni przestraszeni. I to są jedyne chwili, kiedy poznajemy głos swoich nowych kolegów i koleżanek. Imion nie trzeba zapamiętywać, przecież i tak ani razu się ich nie użyje. Zostajemy poinformowani, że mamy być przykładem dla innych i że przez czas trwania rekolekcji jest zakaz używania telefonów komórkowych. Nie można dzwonić, wysyłać smsów ani używać komórki jako budzika. Kto uważa, że nie jest w stanie się obejść bez tego przedmiotu, może go oddać prowadzącym w depozyt. Dreszczyk po plecach przechodzi w momencie, kiedy słyszymy, że za niewytrzymanie w milczeniu, odezwanie się, zostaje się wyrzuconym. Od teraz nastaje cisza. Pozostaje już tylko zmysł wzroku i słuchu.

Codzienny wyścig szczurów, w jakim uczestniczymy, skończył się. Nie ma już innych. Jesteś tylko ty, cisza i Bóg. Nie trzeba myśleć o tym, jak się wypadnie, co zrobić, żeby inni nas polubili, co zrobić, żeby się wybić. To jest inny świat. Trzeba stać się małym egoistą. Na nikogo nie patrzeć, chodzić tylko tam, gdzie trzeba i się modlić. Nie każdemu się to podoba. Wszyscy wiedzieli, gdzie jadą, ale chyba nie wszyscy do końca zdawali sobie sprawę, że to aż tak będzie. Niektórzy - co zdążyłam jeszcze usłyszeć - myśleli, że to będzie wyglądać trochę jak rozrywka, a trochę jak przygoda. A tu nic z tego. Tu jest, owszem przygoda, ale bardzo trudna - odnaleźć to, co najcenniejsze. Agnieszka (jeszcze nie ma milczenia) mówi mi, że nie jest za bardzo wierząca, więc to jej nie pomoże. Po pięciu dniach powie, że zamiast przybliżyć się do Boga, się nudziła. Nie modliła się. Codziennie lepiła figurki z papieru i czytała gazety. Patrzyła z utęsknieniem za okno albo kręciła się w kółko po pokoju. Na jej twarzy ani razu nie zagościł uśmiech. Widocznie nie była przygotowana na tego typu wyrzeczenia. - Jak ty to wytrzymałaś? Zapytała mnie na koniec. - Bo ja myślałam, że tam zwariuje. Podziwiam cię, że dałaś radę.

Codziennie rano o 6.30 idziemy się na modlitwę. Wszyscy jakby na trzy - cztery wychodzimy na korytarz i równo zmierzamy w jej kierunku. Oczywiście nikt na nikogo nie zwraca uwagi. No, może czasami dyskretnie obserwuje się znajomych. Codziennie ta sama droga - schodzimy na pierwsze piętro, mijamy herbaciarnię, drzwi do sali konferencyjnej i wchodzimy do kaplicy. Mimo dość sporych rozmiarów ma atmosferę ciepłego, przytulnego pokoiku. To przez ten wielki złoty krzyż i ołtarz. Przez okna widać morze. Kaplica to miejsce, gdzie można siedzieć godzinami. Co niektórzy przychodzą w kapciach, a nawet - zdarza się - w skarpetach. Wszędzie są dywany. Każdy siada w wolnym miejscu i w absolutnej ciszy czeka się na przyjście księdza. W tym miejscu codziennie odbywała się też Msza, Adoracja oraz Jutrznia.

Msze odprawia jeden z Jezuitów. Od razu widać w nim coś niezwykłego. Bije od niego tak ogromne ciepło i dobro, że nie da się tego opisać. Widać, że to człowiek z powołaniem. Takich ludzi rzadko się spotyka. Można patrzeć w jego oczy, słuchać, jak mówi i myśleć, że przemawia przez niego Bóg. Każdego dnia czekam na ten głos.

Rano, po południu i wieczorem każdy idzie do swojego kącika. Wygodnie siada i zaczyna medytacje. To jest najważniejszy punkt programu rekolekcji. Do każdej przygotowuje nas któryś z Jezuitów, podając fragment z Pisma Świętego i tematy, przy których możemy się zatrzymać. Swoje rozmyślenia zapisuje się w zeszycie. Rano każdy ma wyznaczone 5-10- minutowe spotkanie ze swoim prowadzącym Jezuitą. Podczas nich mówi o swoich przeżyciach, problemach, a on pomaga wszystko poukładać w głowie.

W ciągu każdego dnia są trzy posiłki. Stołówka mieści się na najniższym poziomie, właściwie w piwnicy. Duże pomieszczenie z sześcioma długimi stołami. Nie ma wyznaczonych miejsc. Które "upolujesz", jest twoje. Najpierw modlitwa, a potem rzucamy się na jedzenie porozstawiane po całym stole. Jeżeli ktoś chce czegoś z drugiego końca, musi wstać i sam sobie to przynieść. Nie zawsze się ma na to ochotę. Ja cierpliwie czekam, aż wstanie ktoś inny po to, czego potrzebuję i przyniesie to blisko mnie. W tym czasie jem to, co znajduje się pod ręką, obserwuję i słucham muzyki, która stanowi podczas posiłków specyficzne tło. Obserwuję, jak ktoś poluje na ostatnie kawałki chleba, które znalazły się blisko niego, ktoś inny idzie po dolewkę herbaty, a jeszcze dalej ktoś smaruje chleb serem i dżemem, i zupełnie jakby miał do czynienia ze smakołykiem, łapczywie wkłada go do ust. Kołysze się przy tym w takt muzyki. Jeżeli komuś jedzenie ze stołówki nie wystarcza, idzie do herbaciarni - małego pomieszczenia ze stoliczkiem i dwoma krzesłami, gdzie codziennie są dostarczane słodycze, jabłka i gdzie można zrobić sobie kawę albo herbatę. W herbaciarni, oprócz skromnych mebli i zlewu oraz słodyczy na stole, nie ma nic innego, nawet kwiatów. Po prostu nic by się tu dodatkowo nie zmieściło. Zdarzają się sytuacje, że w tym malutkim pomieszczeniu nagle robi się tłok - dziesięć głodnych i spragnionych osób. Wygląda to komicznie. Wszyscy stają obok siebie, jedzą razem i po kolei z jednego dzbanka nalewają sobie wodę do kubków, nie patrząc na siebie i oczywiście nie rozmawiając. Każdy robi swoje i wychodzi na zewnątrz. Ostatni gasi światło i już po nas, po jedzeniu nie ma śladu.


Ostatni dzień. Chwile, gdy pokujesz plecak, zawsze są dziwnie smutne. Coś się przecież kończy. Pożegnanie - łzy w oczach. Nareszcie albo niestety możemy mówić. Trzeba wracać - mówiąc metaforycznie - na ziemię. Ostatnią godzinę spędzamy razem w kaplicy siedząc obok siebie. Chętni mówią o swoich przeżyciach i doznaniach. Prawie każdy płacze ze wzruszenia i radości.

Agatka Borowiak


Zdjęcia














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz