niedziela, 21 lutego 2010

W jednym z anonimów było zdanie: "Jesteś tylko Mazurowska"

Oni tak pamiętają
Jesteś tylko Mazurowska

- Jestem z dziada pradziada ze Zblewa - mówi Zdzisława Wróblewska. - Urodziłam się w 1954 roku. Tu chodziłam do szkoły podstawowej, potem do Liceum Ekonomicznego w Starogardzie. Mam troje dzieci: Joannę - przebywa już od 4 lata w Anglii, skończyła Akademię Ekonomiczną w Poznaniu i anglistykę na Uniwersytecie Gdańskim, Urszulę - ukończyła Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu - Wydział Kulturoznawstwo, Michała - jest na piątym roku Politechniki Gdańskiej - Wydział Okrętownictwa. Mój mąż Jerzy jest długoletnim pracownikiem FAMOSU.







Geny dziadków

- Po Liceum Ekonomicznym od 1973 roku pracowałam w FAMOSIE - w super zakładzie. Tam poznałam męża, który pracuje w tym zakładzie do dzisiaj. Po 5 latach wróciłam do Zblewa i w 1978 roku zaczęłam pracować w Spółdzielni Kółek Rolniczych. W FAMOSIE pracowałam w dziale księgowości, a w SKR w Dziale Kadr i Spraw Socjalnych. W SKR przepracowałam 11 lat. W 1989 roku założyłam kwiaciarnię w budynku po dziadkach, Franciszku i Juliannie Mazurowskich. Budynek o ciekawej fasadzie, właściwie miejska kamienica, stoi przy ulicy Głównej. Dziadkowie byli rolnikami, wielkimi patriotami, a dziadek społecznikiem - założył np. w 1919 r. Kółko Rolnicze w Zblewie i prowadził je do 1957. Gdy wybuchła woja, ukrył sztandar kółka. Po wojnie ten sztandar został przekazany wójtowi Ossowskiemu. Dziadkowie nie podpisali listy i Niemcy ich wysiedlili do Potulic. Chyba po dziadkach mam w genach odwagę, by mówić głośno o sprawach dotyczących państwa i naszej lokalnej społeczności.


Franciszek i Julianna Mazurowscy - rolnicy, wielcy patrioci... Repr. T. Majewski



Budynek Franciszka i Julianny Mazurowskich, właściwie miejska kamienica, sporo mówi o ambicjach przedwojennych rolników w Zblewie. Fot. Tadeusz Majewski


Zorganizowałem Solidarność

Kiedy pracowałam w SKR, od razu, jakby z marszu, po Porozumieniach Gdańskich w 1981 zaczęłam organizować w zakładzie Wolne Związki Zawodowe Solidarność. Ludzie tego pragnęli, to się czuło... Czym był wtedy SKR? Dużym zakładem pracy. Zatrudniał przeszło 200 osób. Rozwijał się, czasami w dziwacznym kierunku. Na przykład zbudował krównię w Borzechowie - nowoczesne gospodarstwo rolne, bazę dla docelowo 1200 krów. Po wybudowaniu tej bazy krowy nie miały co jeść, bo powstała w miejscu, gdzie brakowało zaplecza do ich wykarmienia. Nie było łąk, kiszonkę zwożono ze Sławna i Słupska. Dziwna to była logika. Ktoś był odpowiedzialny za powstanie i bankructwo tego dziwactwa. W skład SKR oprócz krówni wchodził też Państwowy Ośrodek Maszynowy w Zblewie (szefem był Jerzy Piłat), Pinczyn - baza: kierowcy ciągnikowi - 15 ludzi (kierował nimi Jerzy Dąbrowski), baza w Semlinie, Tartak w Osiecznej, Grupa Budowlana w Zblewie (prowadził ją Wacław Stopa), Wylęgarnia Kurcząt (kierowała nią Grażyna Czarnowska). Bazy były dobrze zarządzane, a wszyscy kierowcy w Pinczynie mieli średnie wykształcenie.


Zazdrościli wolności

- Zakładałam w SKR Solidarność. Pomagał mi w tym Tadeusz Osowski i Kazimierz Miller, był jeszcze Tadeusz Tybuś. Prowadziłam kadry. Byłam "zarażona" Solidarnością przez FAMOS. Dzięki mężowi miałam dobre kontakty i źródła informacji. Kiedy dokonaliśmy wyboru, zostałam członkiem. Przewodniczącym został chyba Kazimierz Miller, a jego zastępcą Tadeusz Ossowski. Ja byłam sekretarzem. Miller i Osowski tworzyli zarząd w SKR. Jaka była w tym procesie powstawania związku moja rola? Ano trzeba było pozbierać członków, pozapisywać, doprowadzić do walnego zebrania i do rejestracji. Wszyscy, cała załoga SKR, się zapisała. Nie było rozłamu. Pamiętam, że jak tylko powstała ta nasza Solidarność, w bazie przy ul. Młyńskiej (gdzie dzisiaj istnieje stacja diagnostyczna) odbyło się w zebranie. Tam wówczas była największa hala. Pracownicy się bardzo otworzyli. Wyszły wszelkie żale i pretensje do władzy tej gminy. Inni bardzo zazdrościli nam tej wolności, ale - na przykład GS - nie mieli odwagi założyć związku u siebie. Natomiast gdy indywidualni rolnicy zobaczyli, że u nas zostało to tak sprawnie przeprowadzone, zgłosili się do nas. Konkretnie zgłosili się Stanisław i Mieczysław Kośnikowie. Poprosili o pomoc... Skąd u mnie ta chęć działania? Wyżej wspomniane geny dziadków i wielka ciekawość świata, Polski, zmian. Wszyscy w mojej rodzinie słuchali Radia Wolna Europa i Głosu Ameryki. Przeskakiwaliśmy z kanału na kanał, nawet pamiętam godziny nadawania na falach. Czekałam, aż będzie mówił Jeziorański. Bardzo lubiłam go słuchać.


W głowie się nie mieściło

- Moje problemy, które do dziś tkwią we mnie jak zadra, zaczęły się od radia. Po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku wzięłam radio i poszłam z nim do SKR. Ustawiłam je na moim biurku i słuchałam RWE i Głosu Ameryki. Musiałam wiedzieć, co się dzieje... Byłam taka naiwna. Miałam wtedy 27 lat. W głowie mi się nie mieściło, że to może mi zaszkodzić. Rozprowadzałam też w SKR ulotki. Nie sądziłam, że ludzie mogą być tacy różni. Nie sądziłam, że jak przyniosę radio albo napiszę ulotkę, to ktoś doniesie. Przecież jeszcze niedawno wszyscy byliśmy tacy solidarni. Ulotkę z tekstem Juliana Tuwima zrobiłam sama: "Niech prawo zawsze prawo znaczy, a sprawiedliwość - sprawiedliwość". To napisałam na kartce na maszynie i powiesiłam na zakładowej tablicy. Myślę, że zerwał dyrektor i zaniósł do komisarzy. Musiał się widocznie przypodobać władzy. Zostałam wezwana na rozmowę do komisarzy do Urzędu Gminy. Pytali, czy to ja napisałam. Mówiłam, że nie. Ale i tak podpadłam. Potem, po przesłuchaniu, zawieźli mnie do Starogardu na Milicję Obywatelską. Byłam ja, był Tadeusz Osowski, Mieczysław Zieliński. Nie wiem, za co oni. Na komendzie czekało mnóstwo takich "nawiezionych", chyba z okolic. Staliśmy jeden przy drugim. Szłam po schodach do góry. Milicjant - nie przedstawił się - rzekł, że działam na szkodę państwa, że chcę zmienić ustrój. Ja jedna osoba! Mówił też, że jak nie przestanę, to internują. Dotknęli tych najwyższych uczuć, które łączą matkę i dziecko: - Ma pani 4-letnią córeczkę? - Tak, mam. - Łatwo was rozdzielić.

I wtedy się rozsypałam. Zaczęłam płakać. Dziś jeszcze płaczę, jak o tym mówię. Podsunął pismo z dwoma zdaniami, że nie będziemy działać na szkodę państwa. Podpisałam... Przywieźli nas z powrotem po wielogodzinnych przesłuchaniach do Zblewa. I to się rozniosło. Co się w takim Zblewie ukryje?


Na stanowisko dozorcy

- Wróciłam do SKR-u do pracy. Po kilku dniach przed południem wezwał mnie i jeszcze jedną osobę dyrektor, i poinformował o przekazaniu moich obowiązków. Wręczył pismo informujące, że mnie zwalnia i przenosi na stanowisko dozorcy. Wzięłam. Mówił, że nigdzie nie będę dzwonić, że wszelki kontakt zabroniony. Zadzwoniłam do gminy. Naczelnik Damaszk powiedział, że na chwilę obecną nie może mi pomóc... Załamałam się. I wtedy przyszedł do mnie do domu sam dr Bogusław Wrycza. Rzekł: Pani nie pójdzie do pracy, pani dostanie zwolnienie lekarskie. Dał zwolnienie i potem je przedłużał. Kiedy wyczerpał się jego limit zwolnień, musiałam się stawić przed komisją lekarską w Kocborowie. Tam lekarze też mi pomogli. Dostawałam zwolnienie. Po dziesięciu latach wyszło, że ktoś ma moje dokumenty i chcieli zrobić ze mnie psychicznie chorą. Nikt nie znał genezy tej sprawy, tego, że ludzie w stanie wojennym różnie sobie pomagali. Przecież dr Wrycza i lekarze w Kocborowie bardzo się narażali. Dlaczego nikt o tym nie pisze? …Dzięki nim nie przepracowałam ani jednego dnia jako dozorca. "Chorowałam" kilka miesięcy, a potem wróciłam do SKR. Przyjęto mnie do działu mechanizacji. I tam pracowałem do 1989 roku.



Zdzisława Wróblewska w swojej kwiaciarni, która prowadzi już 21 lat. Fot. Tadeusz Majewski


Czas Komitetów Obywatelskich

- Nie pamiętam jak się konkretnie zaczęło. Może się skrzyknęli: ś.p. Joanna Lubińska - wielkie ukłony tej kobiecie. Proszę pana, jej nikt nie podziękował, jak mnie nikt nie przeprosił. I Rajmund Mokwa, i położna Irena Piotrzkowska, i ja. Mieliśmy zebrania w "białej sali" w GOK-u i u pani Lubińskiej w domu. Tam zbierał się cały sztab. Lubińska była pracownikiem UG w Zblewie, ale już w tym czasie na pewno przebywała na rencie chorobowej. To ona wbiła w ziemię przed ówczesną władzą dwa miecze. Te władze widzieliśmy bardzo ostro. Lubińska była świetnym mówcą. W "białej sali" ciągle się ktoś przewijał. W ogólne w Zblewie panował ruch, ożywienie. Powstawały prywatne sklepy. W 1986 roku przecieraliśmy z Wiesławem Sikorą i Henrykiem Lubińskim pierwsze szlaki prywatnej działalności gospodarczej. Później to już była lawina.

Program KO? Obalić tę władzę! Nikt z nas nawet sobie nie zdawał sprawy, że będziemy taką siłą. Wiedzieliśmy tylko, że ludzie pragnęli zmian. Wyszło z tego totalne zwycięstwo w wyborach do Rady Gminy I kadencji. Lubińska nie kandydowała. Ona chciała tylko doprowadzić do zwycięstwa.


Jak dziś na to patrzę

- Jak teraz na to wszystko patrzę? Mając 55 lat zupełnie inaczej. Jestem kompletnie zawiedziona. Co do przeszłości - układam puzzelki z tamtego czasu, kiedy mnie tak upodlili, i pytam, kto za tym stał. Jestem jedyną osobą w gminie Zblewo, która była prześladowana za działalność w Solidarności, zwolniona ze stanowiska. I nikogo to nie obchodzi. Dla mnie osobiście Solidarność przegrała. Przegrała, bo to nie było rozliczone. Mazowiecki zrobił grubą krechę i wszyscy czują się, jakby dostali rozgrzeszenie jak w konfesjonale. Tak to widzę. U mnie nie ma po środku - albo jest tak, albo nie. Jest mi się dziś trudno odnaleźć. Ludzie idą owczym pędem, widzę wyścig szczurów we wszystkim - i w handlu, i w nauce. Ludzie nie są wyraziści w swoich poglądach. Nie można wierzyć w Państwo. Jedyne, co dla mnie jest sukcesem, to otwarcie granic, możliwość wyjazdów. Ja, dzięki córce, mogę zobaczyć kawałek świata. Natomiast nie dziwię się młodym, że wyjeżdżają, co zrobiła moja córka. Musiała. Pół roku składała podania po różnych instytucjach. Wprost jej mówiono, że ma za dobre CV.

Tadeusz Majewski

PS. Tytuł pochodzi z jednego z kilku anonimów, jakie otrzymała w czasach swojej działalności bohaterka tekstu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz