poniedziałek, 24 lipca 2006

Rolnik uwiązany jak krowa

Rodzina Zielińskich w Lubichowie ma drugą co do wielkości hodowlę mlecznych krów w powiecie (pierwszą ma pan Gibas w Pinczynie). Rozmawiamy z nimi o ich problemach, polityce rolnej i szansach, jakie widzą w wejściu do Unii Europejskiej
Zasadniczo gospodarstwo rozwijali Kazimierz i Renata Zielińscy. Dzisiaj pałeczkę przejął ich syn Robert, to on jest gospodarzem, co nie znaczy, że rodzice nie pomagają. To największa hodowla krów w gminie, a druga w powiecie. Ile jest tych krów i ile dają mleka?
Kazimierz: Czterdzieści krów dojnych dwóch ras - "holsztyno-fryzy" i 12 sztuk rasy La Montbeliarde, pochodzących z Opolszczyzny. Jest też i młodzież. Te krowy z Opolszczyzny są kosiarki. Wszystko zjadają, nie są wybredne. Przeciętna wydajność - 7 tysięcy litrów na rok od krowy... Czy ktoś tu ma lepsze krowy? Podobno mają i 12 tysięcy litrów, ale ja w to nie wierzę. Musiałaby dawać 60 litrów na dzień, a to jest mało prawdopodobne. Nasza rekordzistka, Burza, dawała 8 tys. litrów. Mleko w klasie ekstra odstawiamy co drugi dzień. Prawie 1000 litrów. Mamy 50 hektarów ziemi.
Jakie były początki?
Renata: Pracowałam od małego na ojcowiźnie w Lubichowie, za nadleśnictwem. Zdarzało się, że nocowałam w oborze. Nocowałam... pracowałam. Prosiła się jakaś maciora, to mówili: "dziecko, masz małą rękę, to musisz sprawdzić, czy jeszcze coś nie zostało". Potem przyszliśmy tu drugi raz w 1970 roku z Kwidzyna. Wujek nas ściągnął z myślą o prowadzeniu gospodarstwa. Na tej ojcowiźnie mieszkaliśmy trzy lata. Mąż chodził do pracy...
Gdzie?
Kazimierz: Z niejednego pieca chleb jadłem.
Renata: Z tamtego gospodarstwa nic nie wyszło. Ja miałam kwalifikacje rolnicze i mogłam kupić ziemię. Kupiliśmy tutaj. W 1976 roku przyszliśmy tu z jedną krową. Jak miała na imię, nie pamiętam, tyle tych imion było. Ale ciągle jest ta sama krew, od tej pierwszej krowy.
Kazimierz: Tu był mały chlewek, kupiliśmy jednego konia. W 1983 roku kupiliśmy traktor. Rozbudowę gospodarstwa zaczęliśmy od budowy obory i stodoły. Powstały w 1981roku. W 1983 roku zaczęliśmy budować dom.
Renata: Tak to jest - najpierw zabudowania gospodarcze, potem dom. Wykończony jest, ale jeszcze przydałoby się otynkować. Pewnie, że szybko to znaczy tanio, ale było jak było. Z trójką dzieci tu przyszłam, a w trakcie budowy domu jeszcze troje przybyło.
Dorobiliście się państwo na tej gospodarce mercedesa?
Renata: Mamy 25-letnią ładę.
(głośny protest rodziny)
Robert: Dorabia się kosztem rodziny. Wszystko się ładuje w to gospodarstwo. W maszyny i paszę, żeby wyżywić tego zwierzaka. Wymogi są ostre. Każdy dzisiaj musi mieć schałdzarkę (mleko musi być schłodzone do 8 stopni) i odpowiednie urządzenia. Mleko płynie do zbiornika, skąd odbiera samochód Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej. Mniej jest roboty z tymi zbiornikami. U nas jest na 1200 litrów.

Przejdźmy teraz do ekonomii. Na wsi podobno nic się nie opłaca. Czy państwu się opłaca? Ile kosztuje litr mleka?
Kazmierz: - 70 groszy. Jedna Polska, a różne ceny. Od 53 groszy do 1,2 złotego. Na przykład w Opolskiem było po złotówce, jak u nas po 60 groszy. A krowy trzeba jednakowo futrować.
Liczymy. 1000 litrów na dwa dni, czyli 500 litrów na dzień razy 70 groszy. To 350 złotych dziennie. Nieźle. A ile kosztuje litra takiego mleka w sklepie?
Robert: Nie ma takiego mleka, jak prosto od krowy. Jest takie, które ma 0,5, 1,5 i 3,2 procent tłuszczu. A nasze mleko ma 3,8 procent tłuszczu. Średnio z naszego jednego litra mleka zrobiłby 1,5 litra do sklepu. Ten litr w sklepie kosztuje od 1,80 do 2 złotych. W hipermarketach mają i po 1,40.
Pozostańmy przy tych 350 złotych dziennie. To przychód, a jakie są koszty? Czy państwo robicie jakieś kalkulacje? Jakie są koszty produkcji tego mleka?
Robert: Koszty produkcji to ja mam w kieszeni.
Kazimierz: Nigdy nie robiłem kalkulacji. Kto dużo liczy, to mało ma. Za dużo inżynierów tutaj się zna. A każdy inżynier na rolnictwie to jest bankrut. A na początku to mercedesami w pole jeżdżą. Oni liczą, że to musi tyle a tyle dać jak w książce, a wychodzi zupełnie co innego. Co to za rolnicy? Nasz rząd powinien zmienić definicję rolnika. Jak można robić jakieś kalkulacje, kiedy wszystko jest zmienne? Porównują rolnika do szewca. To bzdura. Panie, szewc powie, że jego robota kosztuje tyle a tyle, materiał tyle i tyle, i jeszcze do tego musi mieć zysk, który wynosi tyle a tyle. Weterynarz to samo - ma stała stawkę. A rolnik nie może nikomu dyktować ceny, rolnikowi wszystko dyktują z góry. Nieraz te ceny są absurdalne. Jak to może być, że świnie są po 2,80, a cielaków nie ma komu sprzedać?
Czyli jest źle. Jakie nadzieje wiążecie państwo z wstąpieniem do Unii Europejskiej?
Robert: Żadnych. Liczę na siebie. "Ajax" nie wypali i od początku nie będzie od dotacji. Albo SAPARD. Nie jest do rolników.
Dlaczego?
Robert: Przykładowo. Chcemy zbudować nową oborę. Żeby otrzymać potem częściowy zwrot pieniędzy, trzeba urządzić przetarg na te budowę, wszystko musi być na rachunek watowski, nawet żwiru nie można przywieźć samemu. Sto procent pieniędzy musi pan zaangażować (a taka obora kosztuje 200 tys. złotych), ale pięćdziesiąt procent zwrócą i to w dodatku tylko na bydło. Jeżeli w ogóle zwrócą. My tam wcale o tym nie myśleliśmy. W banku w Lubaniu konkretnie na powiedzieli, że SAPARD nie jest dla rolnika. A jak powinno być? Normalnie. Powinni dołożyć w trakcie budowy, jak się inwestycję zrobi, a nie potem. Po potem to pan źle okno zrobi i już nic pan nie dostanie.

To może jakiś kredyt preferencyjny?
Robert: Nie można wziąć na SAPARD kredytu preferencyjnego. Jest tak zwany pomostowy - od 8 do 10 procent. Żadna łaska. W powiecie nie znam takiego, który by skorzystał z SAPARDU.
A w telewizji mówili, że to będzie dla rolników. Nie ma żadnych zmian? Nie będzie zmian?
Kazimierz: 7 groszy do litra mleka dołożył rząd. Coś tam na pewno będzie, ale co, to my ni wiemy. Skąd mamy wiedzieć, jak oni w rządzie nie wiedzą? Ile będzie do hektara - miało być 400 złotych do ha. W telewizji, mówi pan... W telewizji to się tylko przekomarzają, klepią byle co przez całe godziny, a co jest dla rolnika? 15 minut w niedzielę, a potem od poniedziałku do piątku Agrobiznes po 10 minut. W sumie godzina i 5 minut na tydzień! Tyle jest rolniczego.
Rozumiemy, że tutaj jest niezbędna nowa obora?
Robert: Tak, na 60 sztuk. Pewne rzeczy trzeba usprawnić, ulepszyć, żeby było lżej. Żeby nie dźwigać wszystkiego na rękach. Mleko z dojarek rurami będzie lecieć do chłodziarki. W nowej oborze musi być też wentylacja i odpowiednia wysokość.
Czyli żadnych nadziei?
Kazimierz: Obiecywać obiecują. Ale my nie wierzymy w żadne dopłaty. Nie ma takiego wujka, żeby za darmo dawał. Jednocześnie grożą że jeżeli Polska się nie przystosuje się do wymogów unijnych, to będzie wszystko zamknięte. A jakie wymogi?! Na przykład woda. Wodę mamy z gminy. Sanepid bada ją dwa razy w miesiącu na ujęciu, ale pomimo tego my mamy jeszcze płacić 60 zł raz do roku za badania wody na mikrobiologię przy ujęcia kranu dostarczającej wodę do bydła. Ludzie mogą, bydło nie. To jest pewne. Na Budach czy w Bietowie woda ma za dużo żelaza i na razie to jest warunkowo wszystko. Do czego to się ma? To jest wyciąganie pieniędzy od rolnika. Dużo chcą, nic nie dają.
Wstępujemy jutro do UE. Czy państwa gospodarstwo jest już całkowicie przystosowane?
Robert: Nie, oborę trzeba zbudować, o czym mówiliśmy. Trzeba też zbudować płyty obornikowe, gnojowe. To wielka inwestycja. Za co zrobić? Zrobi pan tę płytę, ale trzeba by krowy sprzedać, żeby mieć pieniądze. Jak sprzedać krowy, to po co budować? To ma być duża płyta. Na każda krowę przypada 3,5 m2, do tego wielkie szambo i obora. Razem z 300 tys. złotych.
Ile kosztuje krowa?
Robert: My za 1500 nie sprzedamy.
Kazimierz: Oni wymagają od nas więcej, niż mają od siebie. Unia naprodukowała za dużo samochodów dostawczych, to teraz okazuje się, że nasze samochody, które wożą mleko czy wędliny, są już przestarzałe. W rzeźniach okrągłe rogi półek muszą być. Pięćdziesiąt lat były dobre.

Trzeba równać do najlepszych.
Kazimierz: Byliśmy we Francji. Niby Francja, elegancja, a tam brud. Tam sanepidu nie znajdą.
Renata: A nas zaliczają do "rusków". Mówili "doswidania", no "auwiderzejn".
Kazimierz: Tam nie przejmują się, jak to jest robione. Byle był zbyt. Widziałem krowy popuchłe po kolana. Taka wyściółkowa obora, krowa stoi na rusztach i to przerabia, co ma pod sobą. A u nas? Same wchodza do obory na swoje miejsca, wiedzą gdzie stoją. Mają imiona, na przykład Lejdy, Wisła, Wrona, Basia, Burza. Oczywiście musza mieć, bo każda ma paszport. Zresztą ewidencja była od dawna. Już jak mieliśmy 4 sztuki, w 1979 roku, to byliśmy pod kontrolą. Były już kartoteki zwierząt, oceny pod względem wydajności, ile tłuszczu, białek w mleku i ile litrów daje. Taki bank informacji genetycznej.
Wracając do tych koniecznych inwestycji: obory, płyty gnojowej i szamba. Będziecie państwo robić?
Robert: Będziemy bez pomocy. Pracować będziemy za darmo i spłacać 10 lat kredyt. Unia nam nie pomoże.
Kazimierz: To nie te czasy, kiedy polskie bekony szły do Anglii. Dzisiaj w Hypernowej są niemieckie sery i francuskie musy jabłkowe, zupełnie jakby w Polsce nie było jabłek. Nawet grzejniki produkowane w Starogardzie maja metkę "made in Germany"... Absurdy. Co obserwuję tu, w Lubichowie. Nasi jeżdżą po węgiel na Śląsk, tam tydzień czekają, żeby kupić węgiel, a w telewizji mówią, że się nie opłaca.
Dobrze przynajmniej, że produkują.
Kazimierz: Ja się z tym zgadzam. Niech przyjdą spółki, obcy kapitał, ale niech nie zamykają zakładów, niech dają pracę.
Czy prowadzilibyście państwo jeszcze raz gospodarstwo, gdybyście byli teraz młodzi?
Renata: W życiu nie. Dzieci też uciekają ze wsi. Pomijając te sprawy rolnik jest uwiązany do gospodarstwa jak krowa. A dzieci? Henryk jest elektrykiem samochodowym, Grzegorz ślusarzem, Małgorzata i Marta mieszkają we Władysławowie. Marlena się uczy. Gospodarzy Robert.
Robert: A co mam robić? Poddać się?

Na podstawie Tygodnika Kociewiak - dodatek do Dziennika Bałtyckiego
Wysłany przez Admin opublikowano wtorek, 17 luty, 2004 - 23:39 Rolnik uwiązany jak krowa Artykuły Rodzina Zielińskich w Lubichowie ma drugą co do wielkości hodowlę mlecznych krów w powiecie (pierwszą ma pan Gibas w Pinczynie). Rozmawiamy z nimi o ich problemach, polityce rolnej i szansach, jakie widzą w wejściu do Unii Europejskiej
Zasadniczo gospodarstwo rozwijali Kazimierz i Renata Zielińscy. Dzisiaj pałeczkę przejął ich syn Robert, to on jest gospodarzem, co nie znaczy, że rodzice nie pomagają. To największa hodowla krów w gminie, a druga w powiecie. Ile jest tych krów i ile dają mleka?
Kazimierz: Czterdzieści krów dojnych dwóch ras - "holsztyno-fryzy" i 12 sztuk rasy La Montbeliarde, pochodzących z Opolszczyzny. Jest też i młodzież. Te krowy z Opolszczyzny są kosiarki. Wszystko zjadają, nie są wybredne. Przeciętna wydajność - 7 tysięcy litrów na rok od krowy... Czy ktoś tu ma lepsze krowy? Podobno mają i 12 tysięcy litrów, ale ja w to nie wierzę. Musiałaby dawać 60 litrów na dzień, a to jest mało prawdopodobne. Nasza rekordzistka, Burza, dawała 8 tys. litrów. Mleko w klasie ekstra odstawiamy co drugi dzień. Prawie 1000 litrów. Mamy 50 hektarów ziemi.
Jakie były początki?
Renata: Pracowałam od małego na ojcowiźnie w Lubichowie, za nadleśnictwem. Zdarzało się, że nocowałam w oborze. Nocowałam... pracowałam. Prosiła się jakaś maciora, to mówili: "dziecko, masz małą rękę, to musisz sprawdzić, czy jeszcze coś nie zostało". Potem przyszliśmy tu drugi raz w 1970 roku z Kwidzyna. Wujek nas ściągnął z myślą o prowadzeniu gospodarstwa. Na tej ojcowiźnie mieszkaliśmy trzy lata. Mąż chodził do pracy...
Gdzie?
Kazimierz: Z niejednego pieca chleb jadłem.
Renata: Z tamtego gospodarstwa nic nie wyszło. Ja miałam kwalifikacje rolnicze i mogłam kupić ziemię. Kupiliśmy tutaj. W 1976 roku przyszliśmy tu z jedną krową. Jak miała na imię, nie pamiętam, tyle tych imion było. Ale ciągle jest ta sama krew, od tej pierwszej krowy.
Kazimierz: Tu był mały chlewek, kupiliśmy jednego konia. W 1983 roku kupiliśmy traktor. Rozbudowę gospodarstwa zaczęliśmy od budowy obory i stodoły. Powstały w 1981roku. W 1983 roku zaczęliśmy budować dom.
Renata: Tak to jest - najpierw zabudowania gospodarcze, potem dom. Wykończony jest, ale jeszcze przydałoby się otynkować. Pewnie, że szybko to znaczy tanio, ale było jak było. Z trójką dzieci tu przyszłam, a w trakcie budowy domu jeszcze troje przybyło.
Dorobiliście się państwo na tej gospodarce mercedesa?
Renata: Mamy 25-letnią ładę.
(głośny protest rodziny)
Robert: Dorabia się kosztem rodziny. Wszystko się ładuje w to gospodarstwo. W maszyny i paszę, żeby wyżywić tego zwierzaka. Wymogi są ostre. Każdy dzisiaj musi mieć schałdzarkę (mleko musi być schłodzone do 8 stopni) i odpowiednie urządzenia. Mleko płynie do zbiornika, skąd odbiera samochód Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej. Mniej jest roboty z tymi zbiornikami. U nas jest na 1200 litrów.

Przejdźmy teraz do ekonomii. Na wsi podobno nic się nie opłaca. Czy państwu się opłaca? Ile kosztuje litr mleka?
Kazmierz: - 70 groszy. Jedna Polska, a różne ceny. Od 53 groszy do 1,2 złotego. Na przykład w Opolskiem było po złotówce, jak u nas po 60 groszy. A krowy trzeba jednakowo futrować.
Liczymy. 1000 litrów na dwa dni, czyli 500 litrów na dzień razy 70 groszy. To 350 złotych dziennie. Nieźle. A ile kosztuje litra takiego mleka w sklepie?
Robert: Nie ma takiego mleka, jak prosto od krowy. Jest takie, które ma 0,5, 1,5 i 3,2 procent tłuszczu. A nasze mleko ma 3,8 procent tłuszczu. Średnio z naszego jednego litra mleka zrobiłby 1,5 litra do sklepu. Ten litr w sklepie kosztuje od 1,80 do 2 złotych. W hipermarketach mają i po 1,40.
Pozostańmy przy tych 350 złotych dziennie. To przychód, a jakie są koszty? Czy państwo robicie jakieś kalkulacje? Jakie są koszty produkcji tego mleka?
Robert: Koszty produkcji to ja mam w kieszeni.
Kazimierz: Nigdy nie robiłem kalkulacji. Kto dużo liczy, to mało ma. Za dużo inżynierów tutaj się zna. A każdy inżynier na rolnictwie to jest bankrut. A na początku to mercedesami w pole jeżdżą. Oni liczą, że to musi tyle a tyle dać jak w książce, a wychodzi zupełnie co innego. Co to za rolnicy? Nasz rząd powinien zmienić definicję rolnika. Jak można robić jakieś kalkulacje, kiedy wszystko jest zmienne? Porównują rolnika do szewca. To bzdura. Panie, szewc powie, że jego robota kosztuje tyle a tyle, materiał tyle i tyle, i jeszcze do tego musi mieć zysk, który wynosi tyle a tyle. Weterynarz to samo - ma stała stawkę. A rolnik nie może nikomu dyktować ceny, rolnikowi wszystko dyktują z góry. Nieraz te ceny są absurdalne. Jak to może być, że świnie są po 2,80, a cielaków nie ma komu sprzedać?
Czyli jest źle. Jakie nadzieje wiążecie państwo z wstąpieniem do Unii Europejskiej?
Robert: Żadnych. Liczę na siebie. "Ajax" nie wypali i od początku nie będzie od dotacji. Albo SAPARD. Nie jest do rolników.
Dlaczego?
Robert: Przykładowo. Chcemy zbudować nową oborę. Żeby otrzymać potem częściowy zwrot pieniędzy, trzeba urządzić przetarg na te budowę, wszystko musi być na rachunek watowski, nawet żwiru nie można przywieźć samemu. Sto procent pieniędzy musi pan zaangażować (a taka obora kosztuje 200 tys. złotych), ale pięćdziesiąt procent zwrócą i to w dodatku tylko na bydło. Jeżeli w ogóle zwrócą. My tam wcale o tym nie myśleliśmy. W banku w Lubaniu konkretnie na powiedzieli, że SAPARD nie jest dla rolnika. A jak powinno być? Normalnie. Powinni dołożyć w trakcie budowy, jak się inwestycję zrobi, a nie potem. Po potem to pan źle okno zrobi i już nic pan nie dostanie.

To może jakiś kredyt preferencyjny?
Robert: Nie można wziąć na SAPARD kredytu preferencyjnego. Jest tak zwany pomostowy - od 8 do 10 procent. Żadna łaska. W powiecie nie znam takiego, który by skorzystał z SAPARDU.
A w telewizji mówili, że to będzie dla rolników. Nie ma żadnych zmian? Nie będzie zmian?
Kazimierz: 7 groszy do litra mleka dołożył rząd. Coś tam na pewno będzie, ale co, to my ni wiemy. Skąd mamy wiedzieć, jak oni w rządzie nie wiedzą? Ile będzie do hektara - miało być 400 złotych do ha. W telewizji, mówi pan... W telewizji to się tylko przekomarzają, klepią byle co przez całe godziny, a co jest dla rolnika? 15 minut w niedzielę, a potem od poniedziałku do piątku Agrobiznes po 10 minut. W sumie godzina i 5 minut na tydzień! Tyle jest rolniczego.
Rozumiemy, że tutaj jest niezbędna nowa obora?
Robert: Tak, na 60 sztuk. Pewne rzeczy trzeba usprawnić, ulepszyć, żeby było lżej. Żeby nie dźwigać wszystkiego na rękach. Mleko z dojarek rurami będzie lecieć do chłodziarki. W nowej oborze musi być też wentylacja i odpowiednia wysokość.
Czyli żadnych nadziei?
Kazimierz: Obiecywać obiecują. Ale my nie wierzymy w żadne dopłaty. Nie ma takiego wujka, żeby za darmo dawał. Jednocześnie grożą że jeżeli Polska się nie przystosuje się do wymogów unijnych, to będzie wszystko zamknięte. A jakie wymogi?! Na przykład woda. Wodę mamy z gminy. Sanepid bada ją dwa razy w miesiącu na ujęciu, ale pomimo tego my mamy jeszcze płacić 60 zł raz do roku za badania wody na mikrobiologię przy ujęcia kranu dostarczającej wodę do bydła. Ludzie mogą, bydło nie. To jest pewne. Na Budach czy w Bietowie woda ma za dużo żelaza i na razie to jest warunkowo wszystko. Do czego to się ma? To jest wyciąganie pieniędzy od rolnika. Dużo chcą, nic nie dają.
Wstępujemy jutro do UE. Czy państwa gospodarstwo jest już całkowicie przystosowane?
Robert: Nie, oborę trzeba zbudować, o czym mówiliśmy. Trzeba też zbudować płyty obornikowe, gnojowe. To wielka inwestycja. Za co zrobić? Zrobi pan tę płytę, ale trzeba by krowy sprzedać, żeby mieć pieniądze. Jak sprzedać krowy, to po co budować? To ma być duża płyta. Na każda krowę przypada 3,5 m2, do tego wielkie szambo i obora. Razem z 300 tys. złotych.
Ile kosztuje krowa?
Robert: My za 1500 nie sprzedamy.
Kazimierz: Oni wymagają od nas więcej, niż mają od siebie. Unia naprodukowała za dużo samochodów dostawczych, to teraz okazuje się, że nasze samochody, które wożą mleko czy wędliny, są już przestarzałe. W rzeźniach okrągłe rogi półek muszą być. Pięćdziesiąt lat były dobre.

Trzeba równać do najlepszych.
Kazimierz: Byliśmy we Francji. Niby Francja, elegancja, a tam brud. Tam sanepidu nie znajdą.
Renata: A nas zaliczają do "rusków". Mówili "doswidania", no "auwiderzejn".
Kazimierz: Tam nie przejmują się, jak to jest robione. Byle był zbyt. Widziałem krowy popuchłe po kolana. Taka wyściółkowa obora, krowa stoi na rusztach i to przerabia, co ma pod sobą. A u nas? Same wchodza do obory na swoje miejsca, wiedzą gdzie stoją. Mają imiona, na przykład Lejdy, Wisła, Wrona, Basia, Burza. Oczywiście musza mieć, bo każda ma paszport. Zresztą ewidencja była od dawna. Już jak mieliśmy 4 sztuki, w 1979 roku, to byliśmy pod kontrolą. Były już kartoteki zwierząt, oceny pod względem wydajności, ile tłuszczu, białek w mleku i ile litrów daje. Taki bank informacji genetycznej.
Wracając do tych koniecznych inwestycji: obory, płyty gnojowej i szamba. Będziecie państwo robić?
Robert: Będziemy bez pomocy. Pracować będziemy za darmo i spłacać 10 lat kredyt. Unia nam nie pomoże.
Kazimierz: To nie te czasy, kiedy polskie bekony szły do Anglii. Dzisiaj w Hypernowej są niemieckie sery i francuskie musy jabłkowe, zupełnie jakby w Polsce nie było jabłek. Nawet grzejniki produkowane w Starogardzie maja metkę "made in Germany"... Absurdy. Co obserwuję tu, w Lubichowie. Nasi jeżdżą po węgiel na Śląsk, tam tydzień czekają, żeby kupić węgiel, a w telewizji mówią, że się nie opłaca.
Dobrze przynajmniej, że produkują.
Kazimierz: Ja się z tym zgadzam. Niech przyjdą spółki, obcy kapitał, ale niech nie zamykają zakładów, niech dają pracę.
Czy prowadzilibyście państwo jeszcze raz gospodarstwo, gdybyście byli teraz młodzi?
Renata: W życiu nie. Dzieci też uciekają ze wsi. Pomijając te sprawy rolnik jest uwiązany do gospodarstwa jak krowa. A dzieci? Henryk jest elektrykiem samochodowym, Grzegorz ślusarzem, Małgorzata i Marta mieszkają we Władysławowie. Marlena się uczy. Gospodarzy Robert.
Robert: A co mam robić? Poddać się?

Na podstawie Tygodnika Kociewiak - dodatek do Dziennika Bałtyckiego
Wysłany przez Admin opublikowano wtorek, 17 luty, 2004 - 23:39

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz