To trzyzdaniowa, prawie że identyczna historia wielu wsi w Polsce. Po tym wszystkim co zostało? Chaotyczny obraz. Jakieś opuszczone magazyny, czworaki zaadaptowane na mieszkania, stojące w innej części wsi obejścia indywidualnych rolników.
I świetlice.
Miejsce wspólne
"Kuroń" zwieńczył dzieło
Podobnie jak los takich wsi układał się też los zamieszkujących w nich ludzi.
Barbara Wróbel z Wielbrandowa niegdyś pracowała w firmie "Las" w Skórczu. Robiła tam - jak to określa - wszystko, co dawał las i uprawy. Między innymi zaprawiała ogórki, robiła dżemy, suszyła grzyby. Praca w tym zakładzie miała jeden bardzo istotny dla niej plus. Nie było stresów, że ktoś zwolni.
Po transformacji ustrojowej pani Barbara, jakby siłą rozpędu, przeszła do pracy do prywatnej "Eryksy", która, też jakby siłą rozpędu, usadowiła się w miejscu zakładu "Las". Zmieniła tylko profil produkcji. Tam Barbara zamykała puszki mięsne.
Potem na firmę przyszła kryska, a do Barbary "kuroń".
Oto los setek tysięcy w gruncie rzeczy bezradnych ludzi wsi. Barbara zaczęła z ufnością, że państwo jej coś gwarantuje, w kapitalizmie tę ufność diabli wzięli, "kuroń" zwieńczył dzieło "balcerowcza".
Miejsce spotkań
Z 6 lat temu Barbara Wróbel zajęła się dziećmi w świetlicy w Wielbrandowie. Prowadzi ją do dzisiaj. Ta świetlica to jedyne miejsce wspólne we wsi, gdzie społeczność wiejska może się spotkać, porozmawiać o swoich problemach. Ale przede wszystkim to miejsce spotkań dzieci i młodzieży.
- Kiedyś, dawno temu, była tu szkoła - mówi Barbara, z którą rozmawiamy w domu. - Oprócz świetlicy w budynku znajduje się jeszcze jedno duże pomieszczenie, mieszkanie po emerytowanej nauczycielce. Mieszka tam jej córka.
O szkole dotąd nie wiedzieliśmy. Szkoła była zapewne przed wojną dla Wielbrandowa prawie że pałacem kultury.
Nad ping pongiem krzyż
Idziemy do świetlicy. Pomieszczenie ma ze 40 metrów kwadratowych. Widok dość zaskakujący. Stół do ping ponga, za nim ołtarzyk. Jest też miejsce na "atlas" i sporą pancerną szafę z książkami - wiejską biblioteczkę.
- Zajęcia są rozmaite. Dziećmi (najwięcej przychodzi tu ich z rodzin popegeerowskich) grają w tenisa, ćwiczą na "atlasie", grają w karty, rysują, malują, słuchają muzyki. Latem chodzimy na wycieczki do lasu, gdzie się szukają i gonią.
Co zastanawiające, coraz mniej przychodzi 17-latków i starszych. Mają inne sprawy na głowie. Albo szukają pracy, albo chodzą "na dziewczyny", czyli na randki.
- Biblioteka służy również i starszym. Sołtys organizuje tu też zebrania wiejskie i zabawy. A w każdą sobotę o godzinie 19 odbywają się msze święte.
Oferta typowa
Pani Barbara pracuje na umowę zlecenie 8 godzin tygodniowo. Od poniedziałku do czwartku w godzinach od 16 do 18. Jak jest zimno, również rano. Wtedy świetlica służy za poczekalnię dla dzieci dojeżdżających do szkoły.
Za jakie pieniądze? Powiedzmy delikatnie, nie w złotych. Powiedzmy porównawczo - za ekwiwalent półtora baku etyliny 95.
Ta świetlica to jedyne miejsce kultury we wsi. Oferta zajęć jak oferta, typowa dla innych świetlic. A gdyby pani dali cały etat, poszerzyłaby pani tę ofertę? - prowokujemy dyskusję. - Nie ma na przykład telewizora, komputera, można by urządzić kawiarenkę internetową, a koło świetlicy, na prowizorycznym boisku, międzywiejskie turnieje piłki nożnej.
- Myślę, że dzieci w świetlicy powinne odpocząć od telewizora - zauważa Barbara. - Przecież w domu napatrzą się dosyć. Na piłce się nie znam. Komputery? A kto to zabezpieczy? Ale owszem, gdyby były środki, organizowałabym coś dodatkowego, na przykład wycieczki rowerowe czy inne. Już to robiłam.
I tak to wygląda. W sumie dość smutnie. I nie ma co tu zgłaszać do kogokolwiek pretensji. Tak to się po tych dziejowych zawieruchach w Wielbrandowie ułożyło. Czy mogło się ułożyć inaczej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz