piątek, 26 listopada 2004

Zostawić coś po sobie

Otacza nas świat komercji. Nawet kiedy chcemy coś powiesić na ścianie, idziemy do marketów po całkiem ładne reprodukcje. Jednak niektórych ludzi coś ciągle pcha do tworzenia. Między innymi Krzysztofa Grabana.





Krzysztof Graban wraz z żoną zajmuje piętro gierkowskiego "klocka". Czym się zajmuje? Zdradza to już klatka schodowa, gdzie wisi pełno obrazów o tematyce przeważnie sakralnej.

Rysował od dzieciństwa

Wchodzimy do jednego z pokojów. Typowa pracownia - sztalugi z rozpoczętym obrazem, blejtramy z naciągniętym płótnem, paleta farb i różnej wielkości pędzle. I wszędzie obrazy - wiszą i stoją. Jest ich ponad sześćdziesiąt.
Krzysztof, z zawodu zootechnik, obecnie rencista, od wczesnego dzieciństwa rysował konie i ludziki. Zapełniał nimi ogromną ilość zeszytów. Pierwszym jego nauczycielem był ojciec Jan.
- Jak mnie wzięło do rysowania i wycinania, to nic już innego mnie nie obchodziło. Byłem jakby w innym świecie. W szkole układałem sobie, co narysuję w domu.
Jego pierwszym nauczycielem plastyki był Antoni Synak, wrażliwy przyrodnik, bardzo wymagający. Zachęcał go do rysowania i malowania. Edward Łącki, drugi nauczyciel, ówczesny dyrektor szkoły, także prowadzący zajęcia plastyczne, dostrzegł jego talent. Organizował wystawy prac Krzysia w szkole i wysyłał go na konkursy do Starogardu. W szkole średniej Krzysztof miał propozycję wyjazdu na dwutygodniowy plener do Szklarskiej Poręby.

W wojsku malował chusty

- W wojsku też zauważono moje zdolności. Kiedyś rysowałem w świetlicy papieża Jana Pawła II. Zauważył to szef kompanii i spytał, dla kogo to maluję. Odpowiedziałem, że dla kolegi. On na to: "Graban, jutro będziesz malował dla mnie". Byłem tym mile zaskoczony. Pomyślałem, że w tym komunistycznym kraju nawet w wojsku są normalni ludzie. Miałem szansę dużo łatwiej przeżyć wojsko, ale byłoby to wbrew moim poglądom. Proponowano mi pracę w dekoratorni pułkowej, jednak warunkiem było wstąpienie do ZSMP, na co się nie zgodziłem. Po zajęciach w wojsku malowałem chusty dla odchodzących do cywila oraz ozdabiałem koperty kolegom wysyłającym listy do swoich najbliższych.

Nie idzie za modą

Pan Krzysztof czasami robił sobie przerwy, spowodowane pracą zawodową albo innymi zdarzeniami. Nie trwały one jednak nigdy długo. Namalował około 150 obrazów. Kilka znajduje się w szkole w Mirotkach, po kilka u rodziny i znajomych, a jeden pojechał nawet do Niemiec.

Czy próbuje pan malować jak inni? Obserwuje pan, co jest teraz modne?
- Nie idę za modą, bo ona przemija, a prawdziwa wartość zostaje. W tym roku podczas pleneru, w którym uczestniczyli malarze z Trójmiasta, opiekunka pani Kadzińska też mówiła, że mam trwać przy swoim. Uważam, że człowiek nie powinien zmieniać tego, co już dawno zostało ustalone. Jesteśmy zrodzeni do piękna i to staram się przekazać w moich obrazach. Jeśli Bóg dał mi dar tworzenia, to powinienem to przekazywać ludziom, którzy są wrażliwi na piękno. Człowiek przez całe życie dąży do doskonałości. To samo odnosi się do twórczości. Tak myślę i czuję. Przez cały czas dążę do doskonałości, ale jeszcze wiele mi brakuje. Malować, malować i jeszcze raz malować. To kształci...
Pan Krzysztof najpierw sporządza projekt, spisuje, wykonuje szkic, potem przystępuje dopiero do malowania. Jak ma natchnienie, to obraz powstaje w kilka godzin. Pracuje non stop, od początku do końca. W przeciwnym razie trwa to tygodniami.

Tworzy wbrew przeciwnościom

Jego pasja nie należy do najtańszych. Materiał sporo kosztuje - farby, pędzle...
- Moja skromna renta nie wystarcza. Gdyby nie rodzice, umarłbym z głodu, bo nad jedzenie przedkładam farby. A wiadomo, im lepsze, droższe farby, lepsza kolorystyka, lepsze nasycenie, tym lepszy i droższy obraz.
Marzeniem pan Krzysztofa, jak każdego artysty, jest zostawić coś po sobie.
- Żeby była to jakaś wartość dla potomnych. W obecnym świecie, gdzie rządzi pieniądz i komercja, takim jak ja jest ciężko. Jestem z reguły skromny, nie rozpycham się, bo wiem, że jeszcze wiele mi brakuje, ale tworzę wbrew przeciwnościom losu, z wiarą i nadzieją. Utrwalam na moich obrazach krajobraz kociewski, który jest nadzwyczaj piękny i mi najbliższy. On prowokuje mnie do malowania, kształtuje moją wyobraźnię. Tu są moje korzenie, tu się urodziłem i za żadne skarby nie chciałbym stąd wyjeżdżać.
TW

Na podstawie materiału z Kociewiaka - cotygodniowy dodatek do Dziennika Bałtyckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz