wtorek, 2 listopada 2004

Zblewski cypel

Na łamach prasy przepytano tysiące mniej i więcej ważnych osób, jak odczuły trzęsienie ziemi. Jednym trzęsły się szklanki na stole, inni czuli, że kołysze się pod nimi fotel. Niestety, nie przepytano Brandtów i Pecków. Wobec tego uzupełniamy tę lukę. Dlaczego właśnie ich? Bo mieszkają oni w miejscu najbardziej niezwykłym w naszym powiecie. Ich domki stoją na wysokim cyplu pomiędzy żwirownią a oczyszczalnią ścieków. Tu jakieś 6 Richterów mogłoby ich wszystkich pogrzebać wraz z licznymi dziećmi. Wiemy, że samorządy nie mają pieniędzy, ale przez 15 lat można było jednak wybudować jakieś zasoby mieszkaniowe. Dla takich właśnie ludzi.

Od strony ścieków

Zachodzimy krętą, stromą ścieżynką od szczytu góry. Nie do wiary, że ktoś tu może mieszkać. Ale mieszkają. Zza krzaków widać już dwa ścieśnione domki. Podchodzimy bliżej. Furteczka z napisem "ostry pies", który potem okaże się łagodnym burkiem (fakt, że drugi, nieco większy, jest na łańcuchu). W zaułku między skarpą a jednym z domków z wielką ciekawością wyciągają szyje gęsi. Na podwóreczku między domkami schnie pranie. Jest też miejsce na parasol z napisem IGLOTEX.

My z wizytacją - mówimy. - Sprawdzamy, jakie szkody w tym niezwykłym miejscu zrobiło trzęsienie ziemi.

Wiesława Brandt przyjmuje chętnie. Zaprasza do środka jednego z domków, choć akurat odbywa się tutaj remont. Dwie córki mają poważne twarze. Zmykają przed obiektywem, jakby było czego się wstydzić. Nie ma czego. Biedy dzisiaj nie. Raczej nadmiernego bogactwa.

Z pokoiku, bodajże największego w tym domku, przez nowe okno z PCV rozciąga się ładny widok. Tuż za oknem krzaki bzu, róż, dalej w dole wierzby rosnące w ściekowisku, za nimi wznosi się wzgórze porośnięte lasem. Tylko ten smród.

- Tak, panorama jest tu ciekawa, ale zapach nieprzyjemny - mówi Wiesława Brandt. - Czasami jak się wietrzy, okno otworzy...

Brandtowie mają dziewięcioro dzieci i jedną wnuczkę. Wszyscy mieszkają na 60 metrach kwadratowych w tych dwóch chatynkach. Jedna z nich to przerobiony chlewik. 60 metrów minus łazieneczki, korytarzyki, metry zajmowane przez meble i wychodzi 30 metrów kwadratowych. Liczymy. 30 przez 12 osób. Na jedną przypada 2,5 metra kwadratowego. Tutaj w jednym pokoju mieszkają dwie córki i wnuczka, no i oni. W drugim domku mieszka dwóch synów i cztery córki.

;@ A ktoś z rodziny pracuje?

- Mąż. W Stoczni Gdańskiej. Ale w tej chwili znajduje się na trzymiesięcznym wypowiedzeniu.

;@ I jak państwo tutaj "wpadli"? Na zdrowy rozum tu się nie da mieszkać.

Ano wpadli. Pani Halina pochodzi ze Starogardu. Wyszła za mąż. Pomieszkała z mężem u teściów na stancji. Potem kupili tę chałupkę razem z gruntem. Było pięknie. Wspaniałe otoczenie, grzyby, las, rzeczka.

- Wtedy nie było planów, że akurat tutaj będzie oczyszczalnia ścieków i żwirownia - wyjaśnia pani Brandt.

Oglądamy domeczek, pokoiki (wszystko tu należy nazywać rzeczownikami zdrobniałymi), łazieneczkę, ścianki. Coś tak się wydaje, że domeczek nie trzyma pionu.

A trzęsienie ziemi dało się tutaj odczuć?

Pani Wiesława pokazuje na starannie zatynkowane szramy w ścianach i na szczeliny w podłodze. Tu i bez trzęsienia ziemi pęka. A skutki trzęsienia mają podobno wyjść dopiero po kilku miesiącach.

Brandtowie akurat remontują domek. Robią centralne. Będzie taniej.

No i jak to tak mieszkać. Dzieci skończyły szkoły?

- Wszystkie córki są po szkole zawodowej, ale nie mają pracy. Jedna ukończyła szkołę kucharską i sezonowo pracowała w Jastrzębiej Górze.

- Ale za kucharzy chcą tylko mężczyzn - dopowiada bezrobotna kucharka. Siedzi w foteliku i głaszcze "ostrego psa". Aresa albo coś w tym rodzaju.

A w wielu miejscach szukałaś?

Dziewczyna kiwa głową. Oczywiście.

- Dzieci gdzie mogą, łapią każdą pracę - ciągnie pani Wiesława. - Tym bardziej, że zapomogę się dostaje wtedy, kiedy ma się dużo pieczątek z zakładów pracy. Pieczątek z informacją, że nie chcą przyjąć. To świadczy o tym, że ktoś nie uchyla się od pracy.

Na szczęście państwo daje zapomogi. Ile pani dostaje?

- Mieszkaniówkę. 12 zł miesięcznie. A za wodę płacę 50 złotych. Jak nie zapłacę, to wstrzymają mieszkaniówkę.

stara się pani o jakieś inne mieszkanie?

- Złożę podanie, przyjdą, pogadają i sobie idą. Biedny człowiek, taki jak my, to nic nie zrobi.

W Starogardzie przeprowadzili ludzi, którzy mieszkali przy oczyszczalni. Ze względu na skażenie powietrza. Czy tutaj ktoś był, badał to powietrze?

- Nikogo nie było. Leczyłam się w szpitalu. Mam chorą wątrobę. Lekarz po badaniu stwierdził, że muszę mieszkać gdzieś w skażonym miejscu. Kiedyś przyjechał jakiś inny lekarz z pogotowiem i powiedział, że powinniśmy dostać odszkodowanie za takie warunki.

co dalej? Patrząc na inwestycje wychodzi na to, że chcecie jednak tutaj mieszkać.

Tak. Mam nadzieję, że kiedyś zbudują ekologiczną oczyszczalnię i powietrze będzie czyste.

Na podstawie tygodnika Kociewiak środowe wydanie Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz