piątek, 12 listopada 2004

U Kaliszewskich

Jak to kiedyś z tymi ożonkami było? - Nie tak na mnie, jak na te krowy chłopaki lecieli - żartuje seniorka rodu Barbara Kaliszewska.Teresa i Bogusław Kaliszewscy prowadzą 15-hektarowe gospodarstwo w Leśnej Jani. "Na polach", jak mówią miejscowi.

Dojeżdżamy utwardzoną drogą. Obejście? Zaskoczenie. Taki porządeczek. Budynki pobielone, wszystko poustawiane na swoim miejscu, maszyny lśnią od czystości, wszystko pod dachem.
Ile na taki porządek potrzeba czasu? - pytamy gospodynię.

- Nie ma specjalnego sprzątania. Każdy wie, w jakim stanie i gdzie należy pozostawić sprzęt, który się używało, gdzie magazynować płody itd. Tu jedynie każdy się pilnuje. Nikt po nikim niczego nie poprawia i tyle. Dba się na bieżąco.

Dorabiali się stopniowo

Bogusław Kaliszewski w 1979 roku przejął po rodzicach 9-hektarowe gospodarstwo, a od 1981 gospodaruje z żoną Teresą. Na początku młodzi dokupili 6 ha ziemi i utwardzili drogę prowadzącą od szosy do ich posesji.
- Inwestycja kosztowała dużo pieniędzy i dużo nerwów. To kiedyś była "topiel". Do szosy szło się jedynie w gumaczach. Teraz każda dziurka jest łatana na bieżąco.

Potem Kaliszewscy wybudowali budynki gospodarcze - chlewnię, stajnię i garaże. Przeprowadzili generalny remont domu, w tym c.o. i łazienki.
Ale sprzęt po rodzicach dostaliście? - prowokujemy.
- Tylko konny. Snopowiązałki, maszyna do młócenia. Był przestarzały, nam już się nie przydał. Musieliśmy go wymienić na zmechanizowany. Najpierw kupiliśmy ciągnik 330. Potem stopniowo wzbogacaliśmy park maszynowy. Z synami remontujemy sprzęt na bieżąco, a wiele z niego jest własnoręcznie zrobione. To obniża koszty.

Gospodarstwo ogólnokierunkowe

Gospodarstwo Kaliszewskich jest ogólnokierunkowe. 11 sztuk bydła, ponad 70 sztuk trzody chlewnej i około 100 sztuk drobiu. To przynosi pieniądze, ale marzeniem Teresy i Bogusława jest wykształcić troje dzieci. Obecnie córka i jeden z synów studiują, młodszy uczy się w liceum. To są koszty. I oni, jak wszyscy rolnicy, czekają na pieniądze unijne.
- Na razie jest cisza. Te pieniądze potrzebne byłyby na środki produkcji. Wiedzie się nam średnio. Niby mamy większe zyski, bo żywiec podrożał, ale wydatki również wzrosły, paliwo zdrożało i środki do produkcji, więc wychodzi na to samo.

Trochę było żal
Pytamy seniorkę rodu o jej życie.
- Mam już 80 lat, ale jeszcze wciąż robię, bo do roboty jestem przyzwyczajona. W 1946 roku wyszłam za mąż za Franciszka Kaliszewskiego. Zamieszkaliśmy tu, kiedy Kaliszewscy odzyskali gospodarstwo, z którego zostali wysiedleni podczas okupacji. Ja wniosłam w posagu 2 krowy i prośną maciorę. Siostra dała mi 4 młode kury, matka dwie indyczki i jeszcze 4 kury. Nie tak na mnie, jak na te krowy chłopaki lecieli - żartuje pani Barbara.
Mąż pani Barbary zaraz kupił konia. I gospodarzyli. Wybudowali nowy dom, bowiem poprzedni był mieszkalno-inwentarski. Wychowali pięcioro dzieci.
- Ja tu miałam bardzo ciężko i nie chciałam, żeby któreś zostało. Ale trochę żal było. Najmłodszy Boguś miał wykształcenie rolnicze i zgodził się zostać. Tamte dzieci, jak tylko skończyły podstawówkę, poszły się uczyć i już nie wróciły. Boguś zawsze wykazywał największe zainteresowanie gospodarstwem.
Tak więc i wtedy, i teraz chodzi o jedno - żeby dzieci poszły ze wsi.

Dobrze tu pani?
- Czasem goni mnie Boguś za nieporządek - śmieje się pani Barbara.
Choćby ktoś chciał go znaleźć, nie znajdzie. Pola też już uprzątnięte, obrobione, zaorane i obsiane.
Teresa Wódkowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz