wtorek, 2 listopada 2004

Zaczynali od ciężarówki

KOPYTKOWO. Tu w PRL-u było centrum Kombinatu "Kociewie". Można rzec - kociewskie centrum PGR-u. Pobudowano sporo bloków. Ludzie je wykupili, dbają o nie. Ale co mają tu robić młodzi? Szukamy takich, którzy coś wymyślili i pracują na swoim. I znajdujemy. Rynkiewiczów

Rozmawiamy w jednym z bloków w Kopytkowie, w mieszkaniu seniorów - Ryszarda i Barbary Rynkiewiczów. Wraz z synami Rafałem i Jerzym założyli firmę rodzinną.
- Jak to się zaczęło? - mówi Ryszard Rynkiewicz. - Pracowałem w PGR-ach, potem pływałem w Dalmorze. Syn Rafał akurat był bez pracy. Powiedziałem, że jest już dorosły i nie będę go utrzymywał. Niech coś wymyśli. I wymyślił. Przyszedł pewnego dnia i mówi, że robota byłaby, ale potrzebny duży samochód. Po Gierku, kiedy nie było co narzekać, zawsze marzyłem o swoim transporcie, więc pomysł mi się spodobał. Syn wykazał się inicjatywą i też ciągnęło go do kierownicy. W 1999 roku kupiliśmy mercedesa o ładowności 20 ton z naczepą o długości 13,60 m. Za 150 tysięcy złotych.
Tyle zarobił pan na Dalmorze?
- Skądże. Miałem niewiele pieniędzy. Wzięliśmy kredyt z banku. Jako zabezpieczenie bank miał cały nasz majątek. Ryzyko było wielkie, ale pomyślałem, że albo teraz, albo wcale. Dzisiaj można powiedzieć, że się udało.
Czy to był jakiś kredyt preferencyjny, dla nowych firm? Zapewne są takie kredyty.
- Nie ma. Nie było żadnych ulg. Wzięliśmy zwykły kredyt, oprocentowanie - 23 rocznie.
23 procent! I jeden merecedes. To rzeczywiście była odwaga. Bez stałych zleceń?
- Byliśmy na 50-leciu pożycia małżeńskiego dziadków - mówi syn Ryszard. - Znajomy zwrócił się do mnie: "Rysiu, kup ciężarówkę, a ja ci załatwię robotę w Pakmecie". Pojechaliśmy z tatą na rozmowę i po dwóch tygodniach była. Tak więc to ryzyko było zminimalizowane. Potem nadarzyła się firma Tanviet, z którą podpisaliśmy umowę. Przywozili z Wietnamu do portu zupki chińskie, a my rozwoziliśmy je po całym kraju. Płacili nam za transport tylko w jedną stronę, więc zaczęliśmy z południa wozić węgiel. Wydzierżawiliśmy u Jana Kulczyńskiego plac i tam go składowaliśmy. Początkowo rozwoziliśmy go po kotłowniach w tym rejonie. Potem zrodziła się myśl - dlaczego nie kupować go samemu i sprzedawać? I tak zaczęliśmy handlować węglem.
A konkurencja?
- Na GS-ach było coraz gorzej, więc wszystko ciągnęło do nas. Prezes GS zaproponował, żebyśmy wydzierżawili geesowski teren. Nie było co się oglądać,
bo mogła to wziąć konkurencja.
Ewentualna konkurencja. Biorąc ten teren w dzierżawę zablokowaliście wejście ewentualnej konkurencji.
- Tak. Wzięliśmy w dzierżawę plac z wagą. Mięliśmy dobry węgiel. Na początku woziliśmy po 20 ton, teraz przywozimy... 470 ton. Po roku wydzierżawiliśmy jeszcze dwa sypiące się budynki - nawozowy i zbożowy. Ostatnio to wszystko kupiliśmy.
I tak woziliście sami, ojciec i syn?
- Początkowo jeździliśmy w dwóch, ale jak wyjechałem w morze, to zatrudniliśmy kuzyna. Później zachorowałem i poszedłem na rentę. Firmę przejęła żona. Ma jednego pracownika. Swoją firmę założył też syn Zbigniew. Ma trzech pracowników. Dwie firmy, ale faktycznie można mówić o jednej, rodzinnej. Mamy też plac w Nowem. Teraz otworzyliśmy jeszcze budowlankę i skup surowców wtórnych.
Zaczęło się i to niedawno od jednego samochodu. Ile teraz jest pojazdów?
- Na stanie mamy dziesięć jednostek. Trzy ciężarówki, multikary, wózek widłowy, dwa ciągniki.
I jak jest na swoim?
- Własna firma to dużo kłopotów i nerwów - mówi pani Barbara.
Pani jest szefem?
- Odpowiedzialność jest podzielona. Od ciężarówek jest Rafał, mąż od ciągników, Zbigniew zajmuje się nawozami, materiałami budowlanymi, skupem złomu, a ja koordynuję pracę.
Z tego co tu padło wynika, że zatrudniacie czterech pracowników. Do tego trzeba dodać was - też cztery osoby. Osiem osób ma pracę. Czy można się spodziewać wzrostu zatrudnienia?
- Dobrze, że zmieniły się na korzyść uchwały o podatkach od nieruchomości. Płaciliśmy za budynki pogeesowskie, które nadawały się jedynie do rozbiórki, jak za wszystkie inne. Nie powinno się płacić takich podatków za budynki, które nie pracują na dochody. Teraz już się to bierze pod uwagę. Szkoda, że ta uchwała nie objęła nas. Rocznie płacimy od nieruchomości 29 tys. zł. Zatrudnialibyśmy następnych pracowników, ale przy takich podatkach nie ma mowy. Można by zmniejszać kwotę podatku w zależności od liczby przyjętych osób do pracy.
Tak zrobiono z gminie Lubichowo. To jest dylemat - mniejsze podatki jako premia za zmniejszanie bezrobocia, ale i mniej pieniędzy do budżetu, na zadania publiczne... Firma się rozwija, ale to przede wszystkim handel węglem, czymś niezbędnym jak chleb. Czy gdybyście mieli ze 200 tys. złotych, znaleźlibyście pomysł na inny biznes w Kopytkowie?
- O tak - mówią wszyscy. - Mamy wiele pomysłów!

Na podstawie tygodnbika Kociewiak środowe wydanie Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz