czwartek, 4 listopada 2004

Pionierzy na emeryturze

SKÓRCZ. W PRL-u na obrzeżach miast i miasteczek powstawały osiedla tzw. domków jednorodzinnych. Na ogół nieformalnie nazywają się "osiedlami młodych" (jest takie w Lubichowie i Zblewie). W Skarszewach powstało duże Osiedle Kleszczewskie, w Starogardzie "osiedle cudów" - Łapiszewo, w Skórczu, z uwagi na położenie, nazwano je Osiedlem Leśnym. Prawie wszystkie te skupiska domów mają te same problemy - brak kanalizacji, utwardzonych uliczek, centrów kultury, sportu i handlu. Nie mówiąc już o kościołach

Osiedle Leśne w Skórczu powstawało stosunkowo późno, bo w połowie lat 80.
- Łącznie na podosiedlach numer 1 i 2 miało powstać 180 domków. Przedtem były tu lasy i pola uprawne, nieużytki, pasły się krowy. Niektórzy musieli czekać, aż rolnicy zbiorą plony - mówi Julian Krupow, jeden z budowniczych pionierów (pierwszy, superpionier, zamieszkał Egiert). - Działki liczyły 700 - 800 metrów kwadratowych. Typowe.
- Ale w Skórczu nie było innych terenów pod zabudowę. Jedne są zbyt bagniste, inne rolnicze. Tu się nam podobało. Pierwsza powstała ulica Myśliwska. Jest stosunkowo długa. Budowano z trudem. Niektórzy zostawiali same fundamenty, bo przez szalejącą wtedy inflację nie stać ich było na dalsze prace. Jeszcze teraz jest kilka niezagospodarowanych działek.
Panu udało się wybudować duży, ładny dom. Może dlatego, że należał pan, jak to się dzisiaj mówi o ludziach z PRL-u, do lokalnych prominentów?
- A gdzie tam! (śmiech). Owszem, byłem komendantem milicji. Ale tu budował się wszelki przekrój społeczny. Komendant, pracownik GS-ów, pracownik budowlany, murarz, fotograf, dyrektor, pracownik łączności i tak dalej.
Przy budowie tego typu osiedli na ogół rodzi się poczucie wspólnoty. Czy tu też tak było?
- Jak najbardziej. Była jedność. Jeden pomagał drugiemu. Pożyczaliśmy deski na szalunki, taśmociągi, betoniarki. Razem zalewaliśmy stropy. Najpierw zalewano u jednego, potem u drugiego. Metodą gospodarczą. Teść, krewni pomagali. Budowało się jak najtaniej, ale solidnie.
I największy mankament tamtych budów - brak wody, błotniste drogi...
- Najważniejsze, że był prąd. Woda? Niektórzy mieli studnie, inni dowozili, na przykład w plastikowych 50-litrowych butlach. Syrenką, kto czym mógł. Niektórzy brali nawet 200, 300-litrowe zbiorniki do pojenia krów. Przywoził rolnik.
Mówiło się "domki jednorodzinne", tymczasem - patrząc na ogólną powierzchnię - dzisiaj powiedzielibyśmy: duży dom.
- Ogólna kubatura mojego domu wynosi 102 metrów kwadratowych.
A piwnica?
- No tak, mam całość podpiwniczoną. I na samym szczycie poddasze. Zbyt niskie, żeby coś tam zrobić. Fachowcy radzili mi, żeby to podnieść, bo nie spełnia żadnej funkcji.
A widzi pan - piwnica, pierwszy strop, drugi, trzeci, na tym zbędny, zbyt niski strych. Po rozłożeniu tego w poziomie wyszedłby spory bungalow. I budowa byłaby tańsza.
- Fakt, teraz buduje się płasko i szeroko, ale jest duży koszt dachu. Większy niż koszt tych stropów.
Tu pan Julian ze znawstwem opowiada o różnych typach stropów. No tak, ci wszyscy budowniczy z tamtych czasów sporo się nauczyli z zakresu budowlanki. Niezależnie od zawodu.
- My, z tej ulicy, rzeczywiście byliśmy pionierami. Robiliśmy wszystko od początku. Pomagaliśmy geodecie, wkopywaliśmy kamienie. Ławy zalewaliśmy ze szwagrem. Potem produkowałem z nim bloczki ze szlaki. Później byłem handlagerem - jedynym pomocnikiem murarza. Sam robiłem wszystkie podłogi, sam lakierowałem. Ludzie się odwiedzali, przychodzili się radzić. Domy powstawały w różnym czasie, w zależności od posiadanych środków finansowych i zaplecza ludzi. Ja wziąłem milion złotych kredytu. W jednym roku miałem stan surowy otwarty. Cieszyłem się, że już tyle mam. Później okazało się, że stan surowy i to zamknięty to tylko 30 procent inwestycji. Najbardziej wzruszające chwile? Kiedy zaczęło działać centralne ogrzewanie i zaczęła płynąć woda. Pierwszy sezon grzewczy... Paliło się, a węgla cięgle mało i mało. Szło z 8 ton. Wiadomo, nowy dom i trzeba dogrzać. A pieniędzy coraz mniej. Teraz budowa domu to co innego. Całkiem inna technologia i łatwy dostęp do materiału.
Czy jest tu jakiś gospodarz osiedla?
- Nie ma. Są radni. Oni reprezentują osiedle.
To osiedle to właściwie takie miasteczko. Powinno być centrum rekreacyjne, sportowe, handlowe, być może nawet kościółek. Czy w projekcie coś takiego było?
- Tak, były tereny wydzielone na szkołę, przedszkole, plac zabaw, ale nic z tego nie wyszło. Ale działki na to są do dzisiaj.
O kanalizacji zapewne wtedy nikt nie myślał?
- Każdy budował szambo na podwórku. Nie ma tu też dróg utwardzonych. To główne bolączki osiedla.
Spółdzielnie mieszkaniowe dostawały środki na docieplenie z budżetu państwa. Czyli od wszystkich Polaków, również tych pionierów, którzy budowali swoje domki. Trochę to niesprawiedliwe. Jeżeli dostawały spółdzielnie, to powinny dostawać też takie osiedla.
- Ale nie dostaną, bo ciągle pokutuje mniemanie, że domki mają bogacze. Szwagier raz przyszedł i mówił: "O, bogacze się budują. Ty jesteś milioner". A co to za bogacze?
Dróg nie macie, szkoły, kościoła też nie. Za docieplenie musicie płacić sami. Nie ma boiska, świetlicy. Dwa sklepy. Połączenie z miastem kiepskie. Jedno droga z płyt jumbo. Mieszkacie tu jakby poza miastem. Czy żyjecie problemami Skórcza?
- Jak to nie żyjemy? Żyjemy. Należymy do miasta. Ale we własnym zakresie teraz kanalizy nie zrobimy. Musiałby zawiązać się jakiś komitet, by to zorganizować. My tego nie zrobimy, bo wszyscy jesteśmy już w starszym wieku i nie będziemy się angażować. To nam się już nie opłaca. Za pięć, dziesięć lat i tak umrzemy. Może młodzi? Ale teraz już nie ma takiej wspólnoty. Kiedyś sąsiedzi mówili do siebie: "Cześć Marian, Julian", a teraz to tylko jaka pogoda i "Na razie".

Na podstawie tygodnika Kociewiak środowe wydanie Dziennika Bałtyckiefgo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz