wtorek, 2 listopada 2004

Polonistki

. Stefania i Paulina Kreja, mama i córka - dwie nauczycielki. Jednak akurat skończyła uczyć j. polskiego w szkole w Wielkim Bukowcu, druga zaczyna - w podstawówce w Pączewie. O czym mówią w domu? Oczywiście - jak to nauczycielki - o szkole, lekcjach, reformie...

Być nauczycielką - marzenie
Stefania urodziła się i chodziła do szkoły w Pogódkach. Od dziecka chciała być nauczycielką. Podobnie jak jej koleżanka Elżbieta. W szkole uwielbiała występować. Obsadzano ją chętnie, bo miała talent. Zaczynała oczywiście od roli Czerwonego Kapturka.
Do Liceum Pedagogicznego w Kościerzynie poszły razem - ona i Elżbieta. Pamięta "ogromną" dyscyplinę. Gaszone o 22.00 światło. I jedną z nauczycielek - "postrach" (pani Stefania nie chce podać przezwiska). Dziś nazywa to liceum "niepedagogicznym". - Podejście było niesprawiedliwie - opowiada. - Młodzież została podzielona na "internat" i "Kościerzynę". Z terenu uczyły się przeważnie dzieci kierowników szkół. No i ona, i Elżbieta, obie z Pogódek.
Po tym liceum nauczyciel znał wszystko. To trzeba powiedzieć. Wielką wagę przykładano do muzyki. Uczyła się 5 lat na skrzypcach dwie godziny tygodniowo. Można było też na akordeonie, ale był drogi. Bardzo ważny był j. polski i wuef, no i cała reszta. Nauczyciel był przygotowany do wszystkiego, żeby mógł uczyć każdego przedmiotu.

Zelgoszcz - szkoła z przydziału
Pod koniec nauki do szkoły w Kościerzynie przyjeżdżali inspektorzy i przydzielali absolwentom rejony. One z koleżanką chciały do powiatu starogardzkiego. Jej inspektor przydzielił Zelgoszcz, Elżbiecie Reuschel (z domu Jędrys) Wysoką. Odwiedzają się do dzisiaj.
W 1970 r. kuzyn Józef Kamiński (to jej nazwisko panieńskie) zawiózł ją motorem do Zelgoszczy. Była w tej wsi pierwszy raz. Szkoła do VIII klasy, uczniowie - generalnie do 15 lat, ale jeden miał nawet i 17. Niewiele młodszy od niej. Było trochę tremy. Dyrektor Alojzy Grubba dał jej dwie klasy. Uczyła polskiego i biologii. Wkrótce doszła do wniosku, że biologia jej nie interesuje. Bardzo przydawały się umiejętności muzyczne. Na zajęciach, kółkach. Wiele tak zwanych praktycznych rad zawdzięcza Wicie Drozd - matematyczce. Między innymi sztukę traktowania ucznia jak człowieka, a nie maszynki do robienia wyników. - To, że jak ktoś jest zdolniejszy z polskiego czy matematyki, nie znaczy, że jest lepszy.

Jej cichy sukces
Rozmawiamy.
Nauczyciele, co ciekawe, nie potrafią opowiadać o jakichś ciekawych wydarzeniach ze swojego życia w szkole, co wyszło, jak "Głos Nauczycielski" ogłosił pamiętniki "belfrów". Jakie wydarzenie najbardziej utkwiło pani w pamięci z pracy w szkole?
- Osobiście wolałabym, żeby o mnie ktoś opowiedział... Nauczyciel to człowiek, który, jeśli naprawdę uczy, jest emocjonalnie związany z uczniami, szkołą. Nie są dla niego ważne widowiskowe sukcesy, a te nie dające się dostrzec gołym okiem. Miałam chłopaka z wielodzietnej rodziny. Rzucał długopis na ławkę. Dzieci mówiły, że nigdy nie będzie pisał, bo on po prostu nie pisze i już. Nauczyciele w takich wypadkach często zaczynają krzyczeć, karać, straszyć, ale to jest na pięć minut. Myślę sobie - musi być jakiś powód. Jaki? Jest w nim zapewne jakaś blokada, wstydzi się, że sobie nie radzi. To trzeba odblokować. Przekonać go, że umie pisać, że to jest ważne dla niego i że on nie jest najgorszy. Odblokowanie tego, co w środku, jest najważniejsze.
I udało się?
- Mieliśmy bajki Krasickiego i sam się zgłosił. Klasa zaczęła klaskać, tak wystąpił. Po rozmowach okazało się, że on kompletnie nie wierzył w siebie. Nie wychodzi pisanie, nie będzie pisał - tak sobie myślał. Zrozumiał, że nie musi się spieszyć, nie musi się wstydzić, może pisać mniej. Że każdy nie musi być dobrym we wszystkim. Ma inne wartości... Jestem ogromnym przeciwnikiem karania i ośmieszania. Mówi się - "O, ten to wymaga". Nigdy nie znosiłam nauczycieli, którzy próbowali mnie przestraszyć. Koncentrowałam się wtedy na tym, żeby mnie nie złapano.

Byłam sajocha
Trzeba mieć w takich wypadkach dużą wiedzę z psychologii.
- Wiedza to jedno. Intuicja - drugie. Człowiek wie albo nie.
Ten przykład to taki cichy sukces.
- Tak. Ale to są właśnie sukcesy. Dzięki nim młodzi ludzie stają się lepsi. W szkole chodzi o to, żeby uczniowie mieli poczucie bezpieczeństwa, żeby dziecko miało pewność, że nie będzie skrzywdzone. bo nauczyciel jest sprawiedliwy, To moja wiedza uczennicy z podstawówki. Na przykład nie lubię historii, bo zawsze uważałam, że jestem beznadziejna. Tak mnie nastawiła nauczycielka przez sposób prowadzenia lekcji. Natomiast nigdy nie miałam problemów z matematyką. Matematyczka nie dzieliła nas według nazwisk. Potrafiła też zrozumieć. Byłam leworęczna, a umiałam pisać tylko prawą. Leworęcznych do tego zmuszano. Siedziałam, robiłam kleksy, bazgrałam. Byłam sajocha - coś złego, innego. Ale ona była sprawiedliwa. Umiała zauważyć, że mam kłopoty z pisaniem. Nauczyciel przede wszystkim powinien być psychologiem. Dlatego nauczycielem nie może być każdy.
Ale dzisiaj takie ciche sukcesy nie są w cenie.
- Tak, bardzo często nauczyciele, którzy naprawdę robią dużo dobrego, gdzieś tam giną. Wygrywają ci, który najlepiej się pokazują.
Wyścig szczurów
Wyścig szczurów?
- Jest. Bzdurnie poprowadzona reforma. W polskiej szkole, jeśli chodzi o stronę wychowawczą, nic się nie zmieni. A ta strona jest najważniejsza. Nic się nie zmieni, jeżeli wartość nauczyciela będzie polegała na tym, ile on zdobędzie papierów. Owszem, są nauczyciele, którzy uczestniczą w tym wyścigu szczurów, ale potrafią to wypośrodkować, ale są tylko tacy, którzy w nim uczestniczą. Albo testy - to jest z Zachodu, ale ja nie jestem pewna, czy oni tam mają wszystko dobre. Przez te testy nasza szkoła nadal nie sprawdza ostatecznych umiejętności dzieci, a tylko teoretyczne zdolności. Potem w efekcie ludzie nie rozmawiają z sobą, tylko mówią. Albo liczebność klas. Powinny być mniejsze. Handke mówił, że poziom nie ma związku z liczebnością w klasie. Ma, bo najważniejszy jest kontakt z uczniem.

Każdy musi mieć teczkę
Paulina była uczennicą mamy w szkole w Wielkim Bukowcu. Być może obserwując panią Stefanię na lekcji postanowiła zostać pójść na psychologię. Teraz interesuje ją praca w szkole, j. polski. Pierwszy rok z dziećmi w szkole w Pączewie.
- Wydawało mi się to prostsze - mówi. - A jest skomplikowane. Muszę się przygotować do lekcji, opisać cele, stworzyć plan rozwojowy. W teczce. Każdy musi mieć teczkę - dokument potrzebny do awansu. Muszę pisać rozkłady materiału na cały rok. W ramach planu rozwojowego trzeba robić kursy, studia podyplomowe i tak dalej. Na to trzeba mnóstwo czasu.
A gdzie tu czas na nauczanie dzieci? - chciałoby się zapytać.

Mam i córka - nauczycielki. Dyskutują z sobą o szkole, lekcjach. Rozmawiają, a nie tak, jak jest dzisiaj, że... - "ludzie nie rozmawiają ze sobą, tylko mówią". - Córka przychodzi z pracy i pyta, czy dobrze zrobiła, czy może była zbyt pobłażliwa - mówi pani Stefania. - Bardzo często się radzi.
Czy takie rady są jednak przydatne we współczesnej szkole?

Na podstawie tygodnika Kociewiak środowe wydanie Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz