Żywe dialogi, oryginalny, "subkulturowy" język, dynamiczna akcja - to między innymi cechy twórczości Mateusza Plichty. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu świat, który tworzy w opowiadaniach, opiera się na rzeczywistych przeżyciach. Jeżeli w całości, to mamy do czynienia bardziej z pamiętnikiem niż z literaturą (chociaż i pamiętnik może przecież być literacki). Często rozmawiamy z Mateuszem o tym, żeby jego wędrujący bohater otworzył szerzej oczy, zaczął dostrzegać innych, mówiąc w przenośni - wyszedł z siebie. Wówczas świat tych jego opowiadań byłby o wiele bogatszy. Łatwiej też wtedy zmieniać to, co się przeżyło, w pełną zaskoczeń literacką fikcję. Niżej - opowiadanie Mateusza. bez zakończenia, gdyż - tak uważam, można było z niego o wiele więcej "wyciągnąć" i może tak się jeszcze stanie. (tm)
Mój druhu, to może być nasza ostatnia bójka
Gdzie jest ta legitymacja?! - pomyślał Grom, przeszukując po raz setny swój pokój. Odsunął łóżko, biurko, sprawdził już wszędzie, ale nigdzie nie było tego głupiego etui z biletami miesięcznymi i legitymacją.
Zbieg na dół, wpadł do kotłowni. Jeszcze raz wyrzucił wszystko z kosza na brudną bieliznę, ale znowu nic.
- Czego ty tam tak szukasz? - powiedział dziadek, który pojawił się znikąd.
- Eee... no portfela - wybąkał Grom. Nie mógł przecież powiedzieć, że zgubił miesięczny, bo by dostał potężne kazanie na temat, jaki to on jest roztrzepany i nieodpowiedzialny. Nie, nie, tym razem poradzę sobie sam - pomyślał, godząc się z myślą, że szybko nie ujrzy biletów i cieplutkiego miejsca w Owsiaku.
- Spadam do szkoły.
- Już? Jest szósta rano.
- No, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia - mówił wciągając glany. Nim dziadek zdążył jeszcze o coś zapytać, chłopak był już po za domem.
Grom, Ogar, tak? Stopem do Dierzgonia niedaleko, tylko 24, dasz sobie radę. Zawsze dawałeś sobie radę.
Po chwili był już na drodze prowadzącej do drogi wojewódzkiej. Co chwilę robił sobie wymówki. Wiedział, że teraz codziennie rano będzie musiał tak jeździć. W piątek jechał z jakimiś przemądrzałymi facetami, którzy nie wierzyli, ile ma lat. Kurde, etui musiało mu wypaść, jak im pokazywał legitymację - przypomniał sobie nagle Grom.
Pogrążony w przemyśleniach doszedł do celu swojej podróży. Teraz tylko liczyć na szczęście, że wyrobi się na pierwszy wos. Jeśli nie, to wypadnie mu kolejna godzina. Muszę zdążyć.. jest czas, jest dopiero 6.32 .. nie, no nie wierzę.
Zatrzymał się samochód, pomimo tego, że przed chwilą go wyminął. Grom natychmiast podbiegł.
- Dobry. Dokąd pan jedzie?
- Pod Dzierzgonia, a ty? - odpowiedział kierowca.
- Dokładnie tam! Mogę?
- Wsiadaj.
Bez żadnego wahania wsiadł do samochodu. Kierowca ruszył z piskiem opon. Po chwili zadzwonił do niego telefon. Odebrał. Grom był trochę zdziwiony rozwojem sytuacji.
- Tak... Mucha wpadła w sieć.
Chłopak pobladł. Czuł na czole zimne krople potu. Był przerażony. Czyżby tym razem noga miała mu się powinąć i spełnią się słowa tych wszystkich, którzy ostrzegali go przed jeżdżeniem na stopa? Jak kretyn im nie wierzył…
- Proszę pana, ja chyba będę już wysiadał.... - wybąkał, lecz kierowca tylko zablokował drzwi i przyśpieszył.
Jak tylko się gdzieś zatrzymają, sięgnie do kostki i niech się dzieje co chce. Tanio skóry nie sprzeda.
W swoim plecaku Grom trzymał kij, który często służył mu do obrony, gdy skinów było więcej niż dwóch. Owy kij był dla niego przedłużeniem ręki. Świetnie nim walczył. Wiedział jednak, że tym razem może nawet i on by nie pomógł. Mój druhu, to może być nasza ostatnia bójka.
Gdy rozmyślał, co dalej będzie, samochód nagle się zatrzymał. Do miasta było jeszcze około 6 kilometrów.
Drzwi się otworzyły. Grom odruchowo przekręcił się w prawy bok i kopnął. Osoba, która najwyraźniej chciała go wyciągnąć z samochodu, upadła z hukiem. Ciekawe, ilu was jeszcze jest, frajerzy... - pomyśl wychodząc z samochodu. W ręce trzymał swój czarny kij.
Zapewne niejedna osoba widząc Groma przeraziłaby się. Był wysoki, miał 186 cm wzrostu, długiego, czerwonego irokeza, cały ubrany po wojskowemu. Wysokie glany szesnastki dopełniały jego wyglądu.
Poczuł rękę na swoim ramieniu. Nie odwrócił się, aby spojrzeć kto to, tylko upuścił kij na ziemię i przerzucił przeciwnika przez lewe ramię. Podniósł kij, zanim wstał i już chciał uderzyć przeciwnika, ale w ten spostrzegł że to...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz