czwartek, 13 grudnia 2012

TADEUSZ MAJEWSKI. O czym marzy Elżbieta Wieczorek - bohaterka stanu wojennego

Zaczęliśmy reportaż o mieszkającej w Wielkim Bukowcu Elżbiecie Wieczorek. Zapowiedzieliśmy jego kontynuację. Przepraszamy za małe opóźnienie. Zaczynamy więc jeszcze raz - tym razem całość.

"Jan Rokita w czasie stanu wojennego, od stycznia do lipca 1982 r., był internowany. Dlatego, powołując się na ustawę z 2007 r. która umożliwia internowanym osobom walkę o odszkodowanie, skierował sprawę do sądu. Ten przychylił się do jego wniosku i zasądził maksymalne możliwe zadośćuczynienie - 25 tys. zł" - czytamy w internecie.








Mieszkająca w Wielkim Bukowcu Elżbieta Wieczorek (71 l.), działaczka Solidarności ze starogardzkiego Elektronu w latach 1981 - 1983 była, po ciężkich przeżyciach w więzieniu na Fordonie, na "internie" w Gołdapi. Z powodu choroby zwolniono ją wcześniej - musiała się leczyć w szpitalu. Schorowana mieszka w koszmarnych warunkach i nie wystarcza jej na chleb.

W zeszłym roku otrzymała 100 zł w kopercie na wyjazd do Warszawy na zjazd internowanych. Liczyła na pomoc materialną, która obiecała jej pani minister Radziszewska. Na imprezie w Zamku Królewskim otrzymała... książki - wspomnienia internowanych z Gołdapi i inne ambitne solidarnościowe pozycje.

- Wszystko, co kiedyś kochałam, polskiego orła, polską flagę, zostało we mnie zniszczone, zabrane przez no... TO - mówi. - TO już nie ma nawet nazwy... Nawet się nie wie, jak zrezygnować z obywatelstwa...



Marzy mi się piec


Wielki Bukowiec, gmina Skórcz. Gdzieniegdzie ludzie porządkują swoje obejścia, jakby zaklinając: przyjdź, wiosenko, przyjdź. A wiosenka sobie kpi i nie nadchodzi.


Czy jest pani Elżbieta?

Przystaję w drodze. Jakiś mężczyzna porządkuję wjazd z szosy z kierunku Czarnegolasu na podwórko.

- Elżbieta Wieczorek? Trzy domy dalej, po lewej.

Trzy domy po lewej... Bardzo stary dom z czerwonej cegły. Przed nim, jakby dla kontrastu, nowoczesny, duży, bardzo ładny dom z oknami z PCV, w przyjemnym kolorze. Musi być też dobrze docieplony.

Elżbieta Wieczorek... Drewniane opłatki, dwie bramki. "Uwaga pies", którego nie ma. Pierwsza bramka, wejście - cisza. Druga bramka - wejście, podwórze, walące się zabudowanie gospodarcze, drewniana wygódka przecząca kątem nachylenia zasadom grawitacji, drzwi - i też cisza.

Zachodzę do nowego domu obok.

- Proszę bardzo, proszę wejść - mówi ładna brunetka zapraszając do obszernego holu. - Elżbieta Wieczorek? Powinna być. Proszę zaczekać, zadzwonię na komórkę.

Pani Elżbieta odbiera, wysłuchuje i mówi - o czym informuje mnie miła pani - że zaraz przyjmie, tylko się przygotuje.


Wzięli mnie za prawdę

Tym razem drzwi w starym domku są otwarte na oścież. Rozmawiamy w środku, przy stole. Patrzę na okna - w drewnianej oprawie, małe, zapewne pamiętają czasy zaboru pruskiego.

Pani Elżbiecie w rozmowie towarzyszy syn.

- Pracowałam w Centrze 15 lat - opowiada pani Elżbieta. - Mieszkałam w Starogardzie naprzeciw zakładu. Byłam internowana od 1981 do 1983 roku w Gołdapi. Ale najpierw wzięli mnie do więzienia do Fordonu. Jak czarna tam weszłam, to wyszłam siwa. Potem, w drodze do Gołdapi, były jeszcze jakieś Strzebielinki. Siedziałam z Zosią Modzelewską, później, przez jakiś czas, z Walentynowicz. Siedziały nas zawsze trzy. Czasami dochodziła czwarta, ale ona to była wciśnięta, no wie pan, wtyka. Zwolniono mnie, bo zachorowałam na zapalenie jajników i na nerwicę. I byłam w szpitalu w Gołdapi.

- Za co panią wzięli? Na ogół się mówi, że ze Starogardu zostali internowani liderzy - Paweł Głuch, Elżbieta Szostek i Leon Wiczanowski.

- Wzięli mnie za prawdę i za nazwisko.

- Za prawdę, to rozumiem, a za nazwisko?

- Bo popularne wtedy było. Wieczorek - minister jakiś był... (blady uśmiech) Oni byli liderami w Famosie, Neptunie i Polfie, a o Centrze to się nie mówi. A był duży zakład. Tam działałam, ale nie tylko. Również w PKS-ie, Polmosie, "bombkach" - działałam wszędzie. Rozwoziłam biuletyny, jakie przywoziliśmy ze stoczni.


Chodziłam po ludziach

- Po powrocie nie pracowałam. Miałam zwolnienie, które dał mi doktor Gałązka. Po tym, jak to zwolnienie minęło, zgłosiłam się do Centry, ale nie chcieli mnie przyjąć. Nie dawałam sobie rady. Nie było mnie stać na opłacenie stancji naprzeciw Centry, bo niby za co. I wtedy doktor stwierdził, że najlepiej dla mnie będzie, jak przejdę na rentę chorobową. Powiedział: "Skieruję ciebie do szpitala w Kocborowie, to dostaniesz". Poszłam do Kocborowa i dopiero wtedy dali mi rentę. Po wyjściu ze szpitala wróciłam tu, do tego domu w Wielkim Bukowcu. Musiałam tu wrócić.

Przez chwilę próbujemy wyjaśnić, jaki jest status tej nieruchomości. Sprawa jest mocno powikłana, bo ktoś tam w przeszłości zapomniał zapisać w papierach i właściwie nie bardzo wiadomo, co i jak. Patrzę na profil pani Elżbiety. Widzę zamyślenie, zatopienie w sobie. Być może przez te minuty w jej pamięci przewija się film tragicznego jej życia.

- A dzieci?

- Mam syna. Ale on tu jest od niedawna.

Z poszarpanych zdań syna wychodzi, że życie ułożyło mu się nie za bardzo. Cóż, różnie z tym życiem bywa. Nie przyjechał do matki jako krezus.

- Więc za co pani tu żyła przez tyle lat?!

Chodziłam po ludziach i zbierałam ziemniaki.


Dlaczego to poszło w tym kierunku?

Mała przerwa. Na kawę i na zdjęcia. Oglądam prowizoryczny piec, jakiego jeszcze nie widziałem, kuchenkę. Standardy XVI-wieczne. Ale cóż mogła zrobić sama ta kobieta?

- "Solidarność" działa dalej. Jest oddział w Starogardzie. Niech pani nie mówi, że zapomnieli o pani istnieniu!

- Raz tylko zaprosili mnie na spotkanie opłatkowe.

- Pomogę wyjaśnić - mówi syn. - Matka raz zapytała o prawdę: dlaczego to idzie w tym kierunku i została wyproszona.

Znowu spoglądam na profil starszej pani. Próbuję wyczytać coś z jej charakteru. Musiała być twarda, może pyskata, taka, co to bez ogródek mówi, co myśli.

- A może pani Elżbieta niepotrzebnie coś, jak to się mówi, chlapnęła? - zauważam. - Chociaż właściwie to nie za bardzo, z tego co państwo opowiadacie, miała gdzie. Czy jeszcze była pani gdzieś zaproszona? Nie bardzo mi się chce wierzyć, żeby zapomniano o takiej osobie z "Solidarności", która się tyle nacierpiała.

- Z tymi wypowiedziami to prawda. Raz kobiety mnie podpuściły i powiedziałam to, o czym wszyscy myśleli, ale się bali mówić. Byłam też na spotkaniu w Gdańsku u prałata. Przeszedł cały kapiący od złota. Chciałam mu podać rękę, a on udał, że nie zauważył. Więc powiedziałam: "A co ty, kurwa, myślisz, że ja mam rękę brudną od gnoju?". W 2005 roku byłam też na spotkaniu z Walentynowicz. Pojechałam do niej Gdańska i mówiłam, że mieszkam właściwie w betlejemce, że nie mam ani pieca, ani na węgiel, że nie mam pomocy znikąd. Odszkodowanie wystarczyłoby na remont tej betlejemki, w której mieszkam.

- Betlejemki?

- Tego domku. To drewno pod sufitem ma ponad 200 lat.

- I co na to Walentynowicz?

- Powiedziała mniej więcej tak: "Ela, nie bierz brudnych pieniędzy". Brudnych, czyli od tego systemu.


Matka to jest sumienie "Solidarności"

- Podobno wielu ludzi internowanych w stanie wojennym dostało odszkodowanie. A jeżeli chodzi o matkę, to podobno jej nie ma w IPN-ie - mówi jej syn.

- Aaaa, jak nie ma w IPN-ie, to nie była internowana, pomimo że realnie była. Ale ja nie wierzę. Na pewno jest, ale komuś z tej "Solidarności" nie chciało się sprawdzić....

- W ogóle jest tak, jakby jej nie było - mówi syn - Bogdan Kruszona, ten od filmu, też myślał, że matka nie żyje. Jedna z ważnych działaczek "Solidarności" ze Starogardu (tu padają pod jej adresem epitety) też.

- A pani uparcie żyje. Za co?

- Dostawałam 628 złotych emerytury, a teraz, po podwyżce 637,23 złote. A wie pan ile kosztuje węgiel? Nie wie pan. Tona z 600 złotych. A tej zimy przepaliłam 5 ton. Niech pan sobie obliczy.

Liczę. Wychodzi na to, że przez 5 miesięcy emerytura wystarczyła tylko na węgiel. A jedzenie, ubiór, woda itp.?

- O normalnym jedzeniu nie ma mowy. Robię w sklepie długi. Ale widzę, że paniom kończy się cierpliwość, co jest zrozumiałe.

- To może by się ubiegać o pomoc w urzędzie gminy? Przecież nie jest pani byle kim? Walczyła pani o dobrobyt.

- Wszyscy w Bukowcu wiedzą, że byłam internowana. Ale za to z urzędu mi pomoc nie przysługuje.

- Opieka jest dała 20 złotych... Matka to jest sumienie "Solidarności", tylko czy "Solidarność" ma sumienie? - aforystycznie zauważa jej syn. - Przecież oni jej wszystkie marzenia zabrali. Nie komuniści, a ci z "Solidarności", zapominając. A to takie proste - wiedzą przecież, że była internowana. Mogliby przeczytać w IPN-ie, poznać historię, zapoznać się z warunkami, z życiem na chwilę obecną i wnioski nasuwają się same - że powinna być rekompensata, i pomóc, bo ona po tym internowaniu sobie nie radzi z najprostszymi sprawami, a co dopiero mówić o załatwianiu spraw po urzędach. Od czego oni są? Może im tak wygodnie - udawać, że nie żyje. Raz została pogrzebana jako działaczka, a drugi raz jako człowiek. Jedynym człowiekiem, który chciał pomóc, był Bogdan Kruszona.


Na tle królów

W zeszłym roku pani Elżbieta dostała zaproszenie do Zamku Królewskiego w Warszawie na zjazd internowanych. Spotkanie odbywało się pod patronatem Pana Premiera, a zajmowała się tym pani Elżbieta Radziszewska - minister do spraw równego traktowania.

- Obiecała mi - opowiada pani Elżbieta - że dostanę pomoc. Minęły święta i nic. Za to zostałam uwieczniona na zdjęciu na tle królów... 100 złotych na podróż dała mi ona... Właściwe to chyba nie ona, bo jak pani minister mogłaby dać mi 100 złotych w kopercie? To chyba było od tych z "Solidarności" ze Starogardu. Specjalnie nie chciałam jechać, bo już w tę pomoc nie wierzę. Ale namawiał: "Jedź, może pomogą".

- Bo matka myśli, z sercem na dłoni, może pomogą. A ja jej mówię: bądź w tych sprawach przebiegła.

Pytam o marzenia.

- Marzenia to ja mam. W kuchni dziurę załatać, bo się wali. Piec - żeby było gorąco, żeby drewno mieć na zimę, i węgiel. Żeby mieć na lekarstwa. Do lekarza to ja nie pójdę - mam nadciśnienie - bo po co do niego chodzić, jak nie ma się na lekarstwa? ...Wszystko, co kiedyś kochałam, orła, symbole państwa, to zostało we mnie zniszczone, zabrane przez no TO. TO już nie ma nawet nazwy.

- Największy błąd w jej życiu, że w coś takiego się wpakowała - komentuje syn. - To przekreśliło jej życie, chyba na zawsze.

Czy jest już zrezygnowana? Mówi o chęci rezygnacji z obywatelstwa. Ale nawet nie wie, jak to zrobić, jak zrezygnować w obywatelstwa tego kraju, jeżeli zostaje się kompletnie zapomnianym.

Pani Elżbieta przynosi dużą plastikową torbę, wyjmuje książki - ładnie wydane, ciężkie od wspomnień ludzi "Solidarności", między innymi internowanych w Gołdapi. Tę o Gołdapi dostała na Zamku Królewskim. W Starogardzie, kiedy ją raz zaprosili, też dawali książki - "Stan wojenny - wspomnienia i oceny". Wszystkim wręczali oficjalnie, z pompą, a dla niej jakoś zabrakło.

- W końcu dostałam ją spod "lady".

Oj, musiało boleć.

- A medal pani dali?

Gromki śmiech - jej i syna. Bez komentarza.

- Za każdym wręczeniem takiej książki czuję się jeszcze bardziej poniżona. Marzenia... Prawdziwy piec. Mieszkanie? To pan chyba marzy! ...Jakby dali mieszkanie, to bym je wzięła. Socjalne? Tak. Najważniejsze, żeby było ciepło. To moje największe marzenie.

Tadeusz Majwski



29.08.2011 R.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz