Pan Alojzy Piotrzkowski mieszka w Bytoni. Urodził się 14 grudnia 1912 roku. W dniu setnych urodzin odwiedzili go przedstawiciele Urzędu Gminy: wicewójt Artur Herold, sekretarz UG Sylwia Peka i kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej Anna Wojak. Przyjechali też przedstawiciele Urzędu Marszałkowskiego. Były gratulacje, kwiaty i prezenty.
Żona pana Alojzego, Irena, zmarła trzy lata temu, w wieku 83 lat. Pan Alojzy ma dwie córki, Danutę i Teresę, oraz syna, Zygmunta.
Pysznie potrawy przygotowywała Danuta. Starszym panem opiekuje się wnuczka, Anita Domachowska...Porozmawialiśmy z paniami już po wyjściu delegacji.
- Jaki według pań jest sposób na długowieczność? - pytamy panią Danutę i panią Anitę.
Pani Danuta: - To się ma w genach. Tata nie choruje. A gdy coś go zaboli, ma własne sposoby. Gdy boli go głowa, to sobie przewiąże głowę szalem i to mu pomaga. Gdy boli go żołądek, to podłoży poduszkę i przechodzi. Ale różnie mogło być. W wieku 80 lat miał wodę na płucach. W szpitalu nie dawali mu szans. Ale ściągnęli mu tę wodę i wyzdrowiał. Powiedzieli, że dostał drugie życie.
- Czy pan Alojzy urodził się w Bytoni i czy zawsze tu mieszkał i pracował?
Pani Anita: - Tak. Dziadek zawsze mówił, że tu był, przy ulicy Leśnej.
- A wojna? Właściwie to wojny, bo przeżył i pierwsza, i drugą...
Pani Danuta: - W czasie II wojny światowej był powołany do Wehrmachtu, ale się ukrywał. Praca? Wyrabiał z żoną kosze i laczki, i nimi handlował. Często jeździł motorem z towarem do Gdańska. Mówił, że jedzie w krajs, co oznaczało, że jedzie sprzedawać. Prowadził też gospodarstwo. Krótko pracował w Zakładach Płyt Pilśniowych w Czarnej Wodzie. Nieraz opowiada, że kiedyś było inne życie. Mówi, że ludzie się spotykali, nie żyli tylko dla siebie.
Pan Alojzy: - Czy ten pan jest z tamtej kolumny?
Wyjaśniam, że z "Kuriera", chociaż towarzyszyłem "tamtej kolumnie". Pan Alojzy bardzo się cieszy. Raz, z okazji urodzin, miał zdjęcie w "Kurierze", i był szczęśliwy. Teraz będzie miał znacznie większe i w kolorze.
- I pani się opiekuje dziadkiem... Myślałem, że wszyscy młodzi już są w Anglii, w Niemczech lub w Irlandii.
Pani Anita: Byłam w Irlandii trzy i pół roku.
- A jednak też pani wyjechała... I wróciła pani?
Pani Anita: Tak, gdy zmarła babcia. Wróciłam, żeby się zajmować dziadkiem. To oczywiste, że musi się opiekować ktoś z rodziny.
- A jak było w Irlandii?
- Mąż jest tam już od dłuższego czasu... Polacy pokazali Irlandczykom, jak można pracować. A na początku, gdy Polacy tam przyjeżdżali, byli zaskoczeni w urzędach. Szli do urzędu, podawali imię i nazwisko, i wszystko mieli już załatwione. Tacy ci Irlandczycy byli ufni... Mąż odniósł tam zawodowy sukces, ale myśli o powrocie.
- To wzruszające, przyjechać z Irlandii opiekować się dziadkiem. Jest bardzo wzruszony. Widać, że docenia.
- Tak, chociaż na ogół to się docenia tych, którzy przyjeżdżają raz na trzy miesiące, a nie tych, którzy są blisko. Wiadomo, ten co blisko to ciągle ta sama twarz.
- Ciekawa uwaga... Pani Danuto. Gratuluję potraw. "Kolumna" zaspokoiła apetyt.
Pani Danuta: - Byłam szefową kuchni w ośrodku w Polmedzie, dopóki nie zmienił się właściciel.
- Aaaa, to wszystko jasne z tymi potrawami. A teraz?
- Pracuję w solarium.
- Życzę pracy w swoim zawodzie. Dzisiaj to taka bieganina. Ciągle się coś zmienia i życie jest nerwowe. A może długowieczność ma związek właśnie z tym? Przy produkcji koszy i laczków czas płynie inaczej... Dziewczynko, jak masz na imię?
Dziewczynka: - Zuzia.
- Mam pięć lat.
Dziewczyna ma 5 lat,a pradziadek 100. Drobniutka różnica.
Tadeusz Majewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz