niedziela, 16 grudnia 2012

REGINA KOTŁOWSKA. Frąca – Lalkowy – Kamionka. Legendy i wiersze

Frąca - Lalkowy - Kamionka. Legendy i wiersze

Zebrała i opracowała
na podstawie opowiadań i źródeł
Regina Kotłowska














Zamiast wstępu

Każda, nawet najmniejsza miejscowość ma swoją historię. Nie zawsze można jednak poznać jej prawdziwe dzieje, szczególnie te dotyczące powstania lub założycieli. Toną one czasem w mroku podań, legend i ludowych opowieści.
Ja bardzo lubię poznawać przeszłość, a szczególnie historię związaną z moją rodzinną miejscowością i losami moich najbliższych.
Lubię słuchać starych legend, w których opowiadaniu niewątpliwy prym wiodą starsi mieszkańcy naszej okolicy. Przekazywane przez pokolenia, balansujące na granicy mistyki. fikcji i fantastyki ludowe opowieści stoją dziś na krawędzi zapomnienia.
Myślę, że pomysł naszej nauczycielki historii, by je zebrać, opracować i spisać jest jedną z szans, która pozwoli zachować je dla przyszłych pokoleń.

Emilia Łukowska
uczennica V klasy
Publicznej Szkoły Podstawowej
w Lalkowach



Podanie o wzgórzu Remera
(Rymera, Rumera, niemieckie Remerberg, Rymerberg, wzgl. Rumerberg).

Wzgórze, o którym mowa, leży na polu rolnika Kaczmarczyka, między wsiami Frąca i Kopytkowo.
Legenda głosi, że w czasie wojen szwedzkich zwanych popularnie "potopem", idąc z Bobrówca do Frący, chłop Majewski zauważył na tym wzgórzu żołnierzy szwedzkich. Niezwłocznie powiadomił o tym rycerstwo polskie.
Akurat w pobliskich miejscowościach: Kościelnej Jani i Lalkowach zebrało się pospolite ruszenie. Stanowiła je ludność okolicy zdolna do noszenia broni. Do dziś na murach kościoła w Lalkowach istnieją inskrypcje imion wyryte przez dawnych wojów. Mieszkańców powoływano pod broń na czas wojny dla obrony kraju. Takie wojsko natarło na Szwedów. W czasie bitwy nie tylko rozbito oddział wroga, ale też zginął w niej dowodzący tym oddziałem szwedzki generał nazwiskiem Remer (Rymer, Rumer). Pochowano go w lasku, na granicy Kopytkowa i Frący.
Kiedyś opowiadano, że Szwedzi odwiedzali jego grób. Dziś trudno sprawdzić na ile jest to opowieść prawdziwa. Pamiętają ją tylko najstarsi mieszkańcy i jeśli nie przekażemy jej młodszym pokoleniom "żywa" niegdyś legenda może "umrzeć". Faktem jest jednak, że w latach sześćdziesiątych XX w. podczas prac polowych wyorano tam różne części uzbrojenia z tego okresu. W innym miejscu znaleziono natomiast monety szwedzkie z czasów tych wojen /1.



Podania o zajazdach szlacheckich

Niegdyś opowieść ta była żywa szczególnie wśród starych rodów szlacheckich mieszkających w okolicznych majątkach. Należeli do nich Czapscy, Kostki, Konopaccy. Jeden z nich - ród Kurków - liczy już sobie ponoć ponad 500 lat, a niektórzy twierdzą nawet, że ponad 700. Potomkowie jego w linii żeńskiej prawdopodobnie mieszkają do dziś we Frący - Spoyda Cecylia z/d Kurek.
Na przełomie XVII i XVIII wieku Czapscy posiadali obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Znajdował się on w rodzinnej kaplicy w Rynkówce. Zapomniane dziś legendy głosiły o wielkich cudach uzdrowień w okolicy dokonanych za wstawiennictwem Matki Boskiej z cudownego obrazu. Pewnego razu we śnie szlachcianki pojawiła się Ona i wyraziła życzenie, by Jej wizerunek przeniesiono do kościoła w Lalkowach. Zorganizowano orszak, aby z wszelkimi honorami odwieźć obraz do wskazanej świątyni. Towarzyszyli mu podążający z modlitwą u jego boku dwaj zakonnicy. Procesji zagrodził drogę w pobliżu Frący starosta z Osieka. Przewożenie cudownego obrazu było tylko pretekstem. W rzeczywistości, zajeżdżając z kierunku Rynkówki w swojej czterokonnej karocy na czele zbrojnej drużyny, miał on okazję do rozegrania starej waśni dworów Frący i Osieka.
Źródła historyczne podają, że skutkiem kilkakrotnego równoczesnego objawienia, zarówno Teofilii i Ignacemu Czapskim, jak i ówczesnemu proboszczowi Franciszkowi Judzie Uzdowskiemu (1723 - 1766) postanowiono cudowny obraz przenieść do kościoła. Naoczni świadkowie w aktach kościelnych potwierdzali jego prywatną własność familii Czapskich. Uroczyste przeniesienie obrazu Matki Boskiej z kaplicy Czapskich w Rynkówce do kościoła parafialnego p/w św. Barbary w Lalkowach miało miejsce w 1729 r./2
Ród Czapskich uważany jest za wielkich dobroczyńców kościoła - pod prezbiterium znajdują się groby Czapskich, a w kaplicy św. Barbary - Szembeków. Do parafii Lalkowy należały wówczas wsie: Cisowo, Rynkówka, Frąca, Kopytkowo, Smętowo, Smętówko, Włosienica, Zielonka, Bukowiny, Zdrojownia, Piecki i Udzierz /Udzież/.
Cudowny obraz spłonął w czasie wielkiego pożaru w kościele , który miał miejsce 19 maja 1862. Po pożarze kościół w Lalkowach odbudowano w latach 1863 - 1866. W kruchcie kościoła znajduje się tablica fundacyjna z tego okresu./3.



Tablica w kruchcie kościoła parafialnego w Lalkowach.
Poza cytatem z soboru trydenckiego dotyczącym jedności i niepodzielności Kościoła znajdują się na niej informacje o pierwszej konsekracji świątyni w 1409 r., o jej zniszczeniu w pożarze w 1862 r. oraz odbudowie i kolejnej konsekracji (1863 - 66). W podpisach proboszcz Maksymilian Olszewski i rada parafialna: Maciejewski i Piłat.



Historia o obrazie Pana Jezusa Ukrzyżowanego

Wieść głosiła, że lalkowski kościół szczycił się onegdaj jeszcze innym cudownym obrazem. Była na min postać Pana Jezusa Ukrzyżowanego. Przybyła do niego kiedyś z błagalną prośbą, pani pobożna, z wielkiego rodu pochodząca, sama podkomorzyna* nowogrodzka - Marianna z Wielowiejskich Ossolińska/4. Jej rozmowa z Bogiem u stóp Ukrzyżowanego Jezusa była bardzo żarliwa i długa. Odjeżdżając pozostawiła na wizerunku Pana Jezusa kosztowne wota. Czy spełnił jej prośby? Niewiadomo. I ten obraz stał się pastwą płomieni podczas pożaru 19 maja 1862 r., tak, że tylko mury pozostały. Ponoć nawet Najświętszego Sakramentu nie zdołano uratować!/5

* podkomorzy - czuwał nad bezpieczeństwem króla i jego apartamentów (od XVIII w. szambelanowie); podkomorzyna - żona podkomorzego.




Gotycki kościół z XIV p/w św. Barbary w Lalkowach



Sobótki

Powszechne były w okolicy zwyczaje i obrzędy związane z letnim przesileniem Słońca w tzw. noc świętojańską (23/24 czerwca) oraz nazwa ognisk palonych podczas tych obrzędów.
Przez wieki zwyczaj ten żywy był na tzw. Wzgórzach Trzech Panów - na styku byłych dóbr Frący, Leśnej Jani i Kopytkowa. Od strony Frący była to granica pola rolnika Kurka. W latach okupacji hitlerowskiej zwyczaj ten próbowała wznowić żona Plehna z Kopytkowa/6.
Opowieści ludowe podają też, że kiedyś w każdą noc świętojańską rozpalano ognie na wieżach kościołów w Kościelnej Jani, zwanej też w dawnych podaniach Cerkiewną Janią, Barłożnie, Osieku i Lalkowach. Taką sygnalizację stosowano również wówczas, gdy trzeba było uprzedzić mieszkańców okolicy o wojnie lub potrzebie zebrania się. Wiadomo wszak, że spod kościołów ruszało na wroga pospolite ruszenie, czy wspólnie umówione rody szlacheckie udawały się na sejmik do Starogardu. Kościół górował nad okolicą, był dobrym punktem orientacyjnym i dawał możliwość modlitwy przed wyprawą.
Dziwną też moc w ludowych gawędach przypisywano robaczkom świętojańskim. Idąc o zmroku za ich światełkiem beztroski wędrowiec mógł trafić w miejsce zupełnie inne od tego, do którego zmierzał. Złudny był to drogowskaz i kiepskie oświetlenie dla tych, co czasem do rana błądzili zwiedzeni przez świetliki/7.


O farmazonie z Rynkówki

Przed II wojną światową majątek w Rynkówce i odbudowany po pożarze w 1883 r. pałac należał do niemieckich właścicieli Plehnów. Byli to bogaci właściciele i na ogół dobrze ich w okolicy wspominano.
Jedynie ich syn, Aleks von Plehna, uważany był przez miejscowych za dziwnego człowieka. Mówiono o nim farmazon, czy bardziej ludowym językiem - farmazyn nie bardzo wiedząc co to słowo znaczy. W opowieściach ludowych kojarzono je z czymś strasznym, tajemniczym, wręcz mistycznym. W rzeczywistości syn dziedzica na Rynkówce należał do powstałego w XVIII w. tajnego stowarzyszenia elitarnego, rekrutującego się przeważnie z arystokracji i burżuazji, zwanego masonerią. Przed wojną wielu niemieckich właścicieli ziemskich na Pomorzu należało do tego ugrupowania. Byli oni obiektem nienawiści nazistów.
Pan Aleks, jak ulał pasował do tkanego wśród miejscowych wizerunku farmazona. Ubrany zawsze na czarno, często nocami błąkający się po okolicy, ponoć "wszystko widział" i hipnotyzował ludzi. Do tego podobno nie były mu obce tajniki leczenia różnych chorób dzięki "uniwersalnym fluidem" (mesmeryzm). Powszechnie opowiadano, że obcuje on nawet z duchami osób zmarłych. Ta owiana tajemnicą postać budziła strach. Widząc go, choćby z daleka żegnano się, wypowiadano naprędce słowa modlitwy, czy spluwano przez lewe ramię, by odegnać Złego.
Pewnego razu kilka kobiet ze wsi wybrało się do dworskiego sadu na jabłka. W pośpiechu zbierały je i pakowały w zakasane spódnice. Nawet nie zauważyły, jak pojawił się w sadzie tajemniczy syn właściciela. Ubrany na czarno od dłuższej już chwili przyglądał się złodziejkom. Ledwie go spostrzegły zerwały się do ucieczki, a wtedy on uniósł rękę i kobiety znieruchomiały, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Usłyszały nad głowami brzmiący złowrogo głos:
Odejdziecie, gdy zwrócicie, co kradzione.
Ze strachu ręce same bezładnie opadły i z zakasanych spódnic potoczyły się po jesiennej trawie dojrzałe jabłka. Ale one już o nich nawet nie myślały tylko czym prędzej uciekały i z tego miejsca i od tego człowieka/8.


Pałac w Rynkówce

Inna wersja tej historii mówi, że kobiety, które kradły jabłka w dworskim sadzie, ujrzały ducha właściciela. Płynął ponad jesienną trawą niesiony wieczorną mgłą. Wśród zaradnych niewiast zapanował taki strach, że w panice porzuciły co nie swoje i umknęły pokonując jednym susem wysokie ogrodzenie.
Pikanterii wszystkiemu dodawał tu jeszcze fakt, że postać właściciela, która ukazała się w sadzie dotyczyła osoby dawno już nieżyjącej. Odtąd opowieści te krążyły po okolicy z powodzeniem odstraszając przyszłych rabusiów/9.







O mieszkańcach pałacu we Frący

Bardzo dawno temu we Frący był piękny pałac. Najstarsi mieszkańcy pamiętają jeszcze jego świetność i zgodnie powtarzają, że nie było równie świetnej budowli mieszkalnej w całej okolicy. Stanowił on centralny punkt wspaniale utrzymanego parku. Otaczający pałac wianuszek lip drobnolistnych, dawał cień w upalne popołudnia, kiedy na tarasie, snując długie opowieści, mieszkańcy rezydencji popijali herbatkę.
Tuż przed schodami teren zdobiły trawniki i rabatowe dywany kwiatów, zmieniające scenerię barw w zależności od pory roku. Od pierwszych wiosennych przebiśniegów, poprzez dostojne lilie, aż po jesienne astry i chryzantemy. Widoczny był tu artyzm i trud ogrodnika.
Dalej alejki wysadzane kasztanowcem, klonem i bukiem. Prowadziły one do dwóch stawów, gdzie w czystej wodzie pluskały się ryby a w pobliskich zaroślach radośnie kumkały żaby.
Pałac i park, i cała ziemia wokół były własnością niemieckiego rodu von Conradów. Pamiętający ich starsi mieszkańcy Frący mówią, że dobrzy to byli ludzie. Pani zawsze pamiętała o ubogich, o świątecznej jałmużnie, odwiedzała chorych i potrzebujących. Pan hojną ręką pokrył część kosztów budowy szkoły dla ludu.
Mimo, że mieszkańcy pałacu byli protestantami, szanowali też święta swoich poddanych. Na pięćsetlecie konsekracji katolickiego kościoła pod wezwaniem św. Barbary w Lalkowach ufundowali złotą patenę do Komunii świętej ze stosowną dedykacją.
Znani byli w okolicy jako ludzie dobrzy, spokojni, a przede wszystkim jako kochający się małżonkowie i rodzice. Mieli bowiem państwo dwie córki, które rozpieszczali i kochali ponad wszystko.
Wieść głosi, że pewnego zimowego dnia rodzinny spokój zburzyło wielkie nieszczęście. Bawiąc się na zamarzniętym stawie, pod jedną z dziewczynek załamał się lód. Zanim nadeszła pomoc dziecko utonęło.
W cieniu pięknych drzew, otoczony kutym płotem, w odległości około 200 m od pałacu znajdował się rodzinny cmentarz*. Połączeni w żalu mieszkańcy pałacu i ludzie ze wsi w ostatnią drogę odprowadzili tam dziecko.
Opowiadano w okolicy, że przechodząc obok cmentarza słychać było płacz dziecka10.
Dziś w miejscu ostatniego spoczynku mieszkańców pałacu znaleźć można jedynie wysypane śmieci - miernik kultury i szacunku współczesnych. Cierpliwym poszukiwaczom jednak uda się odkryć jeszcze słupki po ogrodzeniu i potłuczone resztki płyt nagrobnych, na których z trudem można jeszcze odczytać zniszczone przez czas i ludzką rękę insktypcje.

* dziś naprzeciwko cmentarza jest dom Nesterowicza



Wesele państwa von Conrad, właścicieli majątku we Frący, 3 XI 1931 r.



O mojej wiosce

Gdzieś na granicy starogardzkiej ziemi,
Gdzie Bór Tucholski horyzont zieleni,
Gdzie łan zboża złoty księżyca sierp pieści,
Tam maleńka Frąca od wieków się mieści.

Dzieje jej wpisane w sieć historii szerszą:
Starych osad prochy kurhanów pieśń szepcą;
Szwedzkich kroków odgłos wzgórza jeszcze niosą;
Sobótek poranki lud tu święcił rosą.

Starych rodów życie w jedno tu się splotło
Z tymi co dla kraju byli jako światło.
Więc nie spuszczaj głowy na uśmiechy drwiące
I bądź dumny z tego, że mieszkasz we Frący.
Regina Kotłowska



Stolem z Rynkówki

Bardzo odległe są już dziś czasy kiedy w średniowieczu, pod krzyżackim panowaniem, wybudowano w Rynkówce pierwszą warowną budowlę obronną. Bliskość Borów Tucholskich pełnych dzikiego zwierza sprawiła, że częściej był on dla zakonników z czarnymi krzyżami miejscem myśliwskich wypadów, niż obronnych walk.
W piwnicach tego zamku więziono miejscowych chłopów za opieszałość w płaceniu Zakonowi podatków i ponoć do dziś tam jeszcze "straszy".
Niemniej jednak, zapewne dla celów obronnych, zamek ów łączyły tajemne przejścia podziemne z warownią w Gniewie oddaloną od Rynkówki o 20 km i zamkiem w Osieku11 oddalonym o 10 km oraz do lasu zwanego "Zielonka"/12.
Legenda głosi, że w czasie wojen szwedzkich w przedsionku przedzamcza w Gniewie, na żelaznym łańcuchu wisiało ogromne zakrzywione żebro. Kopiąc bardzo głęboko fundamenty pod tak potężną warownię wydobyto tę ogromną kość na powierzchnię ziemi. Zawieszono ją dla przestrogi. Według relacji mieszczan, miała ona należeć do wielkoluda - Stolema. Na długo zanim powstał krzyżacki system zamków i umocnień niepokoił on całą okolicę ze swego grodu w Rynkówce/13.
Historię tę ponieśli dalej żołnierze polscy walczący ze Szwedami. Być może ten żywy na Pomorzu strach przed Stolemem albo nienawiść do Krzyżaków sprawiły, że w czasie szwedzkiej zawieruchy nikt nawet nie myślał o jego obronie i zamek w Rynkówce uległ zniszczeniu.
Dopiero kolejny właściciel Rynkówki, Jerzy Czapski, w miejscu zrujnowanego wybudował nowy zamek.


Strach ma wielkie oczy

Na początku XX wielu proboszczem w Lalkowach był ksiądz Leon Kurowski. Zachowała się wśród miejscowych pamięć o jego walce z zaborcą pruskim w obronie mowy polskiej i katolickiej religii. Napisany przez niego i księdza Antoniego Wolszlegiera z Pieniążkowa Nowy Śpiewnik Polski z melodyami. Przeznaczony w pierwszym rzędzie dla towarzystw ludowych w Prusach Zachodnich stanowi dziś unikatowy zabytek literacki z tego okresu na Pomorzu.
Z dziada pradziada mieszkańcy Lalków zajmowali się uprawą ziemi. Lud tu mieszkał prosty, ale pobożny i polskiej tradycji oddany. Tę polskość obyczajów nie raz z ambony podkreślał też ksiądz Kurowski, krytykując głośno tych, którzy imiona swoich dzieci zniemczali.
Często wówczas we wsi powtarzało się imię Franek i biada temu kto a dzieckiem swoim Fran zawołał. Jużci mógł być pewien, że księżulek na pewno z ambony go "wytrąbi" i bez wstydu się nie obejdzie.
Razu pewnego jeden taki mały Franuś przyszedł sobie na modlitwę do kościoła. Usiadł cichutko w ławce pod chórem i razem z innymi różaniec odmawiał. A że modlitwa to dość długa i monotonnie odprawiana, skulił się tam z tyłu i niewiadomo kiedy zasnął. Śpiącego chłopca nikt z wychodzących nie zauważył, a kościelny drzwi kościoła zamknął na klucz i do domu poszedł. O północy obudziło dziecko bicie zegara na kościelnej wieży. W pierwszej chwili nie mógł się nawet przypomnieć gdzie się znajduje. Otaczający go wkoło mrok i chłód potęgowali przerażenie. Wystraszony skulił się w kłębek, a na ustach zawisła bezdźwięcznie odmawiana dziecięca modlitwa. Kiedy przez witrażowe okna kościoła zaczął przedzierać się poranny brzask słońca usłyszał zbliżające się kroki. Trzęsąc się ze strachu stanął po drugiej stronie drzwi i jak na zbawienie czekał ich otwarcia. Ledwie tylko klucz w zamku kościelny przekręcił i drzwi nieco uchylił wyskoczył Franuś jak oparzony z tej lalkowskiej świątyni.
Teraz kościelnemu włosy na głowie dęba stanęły, serce zaczęło walić jak młotem a czoło oblał zimny pot. Gnany strachem popędził do domu, gdzie już od progu łamiącym się głosem do żony wrzeszczy:
- Diabeł, diabeł z kulawą nogą z kościoła wyskoczył, kiedym drzwi otwierał i do wsi niczym wiatr popędził!
A tchu złapać nie może, pot rękawem ociera i na głos lamentuje. Wtedy kobieta, widząc co się z chłopem dzieje, do księdza Kurowskiego idzie, sprawę mu przedstawia i pewnie jakich egzorcyzmów oczekuje. Księżulek jednak babę zapewnił, że kusy do kościoła wstępu nie ma i na pewno chłopu się coś przywidziało.
Koło obiadu wszystko się wyjaśniło. Wtedy ludziska wielką uciechę mieli, że mały chłopiec starego kościelnego tak wystraszył, że ten w portki narobił i o mało zawału serca nie dostał.
Tak, tak. Strach ma wielkie oczy/14.



Jak to z herbem Jana z Jani było

Około 500 m na wschód od kościoła w Kościelnej Jani stał zamek warowny, nieduży, ale solidnie zbudowany. Wejście do niego prowadziło przez wąską bramę, która utrudniała wrogom nagłe wtargnięcie na zamkowy dziedziniec. Od wschodu przez większą część roku dostępu do zamku broniły rozlewiska rzeczki Jonki. A w razie szczególnego niebezpieczeństwa jego mieszkańcy mogli szukać schronienia w pobliskim kościele pokonując łączący budowle podziemny korytarz.
Zamek ów według legendy był własnością wielkiego feudała i polityka, pierwszego rycerza okolicy Jana z Jani. Bogactwo jego szło w parze z odwagą i oddaniem dla ziemi pomorskiej. A pierwszym wrogiem tej ziemi był w tych czasach zakon krzyżacki.
Jan wdał się w walkę z Krzyżakami. Początkowo w tajnym spisku Towarzystwa Jaszczurczego potem w Związku Pruskim. O powrót Pomorza Gdańskiego do Korony Królestwa Polskiego walczył słowem i mieczem, zapuszczając się często w pobliże krzyżackich zamków dla "zaciągnięcia języka", czy obserwacji zakonnych umocnień.
Pewnego letniego wieczora, wracając zapewne z takiego wypadu, samotnego rycerza jedynie z przyboczną służbą zauważył oddział zakonny. Natychmiast ruszyli za śmiałkiem, który tak daleko zapuścił się od swego zamku. Okrucieństwo Krzyżaków znane było doskonale ludności Pomorza. Jan uciekając przed nimi dotarł do brzegu Wisły. Mógł oddać się w niewolę wrogowi, lub zaryzykować przeprawę przez rzekę. Wieczorna mgła, wezbrane, wartkie wody królowej polskich rzek to rzeczywiście ogromne ryzyko, ale rycerz zdecydował się podjąć. Jedynym sprzymierzeńcem ryzykanta był odbijający się w tafli wody księżyc. Płynąc w ślad za jego rogalem na rzece szczęśliwie osiągnął Jan drugi brzeg. Z radości krzyknął wtedy:

- Ostałem się! - a echo poniosło głos jego ponad wodami Wisły, w gąszcz Tucholskiego Boru i dalej, po całym Pomorzu.
Na pamiątkę tego wydarzenia herb swój Jan z Jani nazwał "Ostoja", jako ta ostoja polskości na Gdańskim Pomorzu.
"Ostoja" też brzmiało symboliczne zawołanie, na pewno wcześniejsze od herbu, używane, gdy chorągiew, pod którą oddział stawał do boju, wchodziła do bitwy i później do zwoływania rycerzy15.



Herb Ostoja




Klucze do przeszłości Jani

Dziś miejsce, gdzie przed wiekami stał zamek pierwszego rycerza smętowskiej okolicy, okryła już kołdra świeżej ziemi. W murach obronnych wojny, które odwiedziły naszą okolicę, pożary i czas najpierw utworzyły wielkie wyłomy, w końcu sprawiły, że legł w ruinie. Dawne dziedzińce dziś są polami. Po salach i komnatach pozostał najwyżej melancholijny świst wiatru. Ale podziemia zamczyska do dziś nie przestają intrygować ciekawskich.
W latach świetności i dostatku w lochach swojej niewielkiej twierdzy gromadził Jan złoto i inne skarby.
Dopóki panował pokój, zamku strzegła kilkuosobowa załoga uzbrojona w kusze i łuki. Czasem wartę pełniła zobowiązana do służby wojskowej okoliczna ludność. Zwykle nie miała ona broni, więc zawiadujący zamkowym arsenałem musiał mieć jej zapas.
Ulubioną rozrywką naszego rycerza w tych czasach były polowania, a bliskość Borów sprawiała, że dzikiego zwierza tu nie brakowało.
Wielką popularnością cieszyły się też turnieje rycerskie, gdzie odbywały się pozorowane walki, a których pierwotnym celem było przygotowanie do prawdziwych zmagań na polu bitwy.
Miał też rycerz Jan panią swego serca. Była nią jego żona - Janina, od której imienia ponoć bierze się nazwa miejscowości.
Nadszedł jednak czas długiej, trzynaście lat trwającej, wojny. Zwiastunem zbliżającego się nieszczęścia, był diabeł zajęty kuciem żelaza, widywany nocami na wzgórzu za zamkiem.
Jan z Krzyżakami - największym wrogiem Pomorzan, walczył dzielnie. W dowód wielkich zasług poniesionych dla pomorskiej ziemi uczynił zeń król Kazimierz Jagiellończyk pierwszego wojewodę pomorskiego.
Jednak waleczność pospolitego ruszenia przegrała konfrontację z brakiem zdyscyplinowania. Pod Chojnicami rycerstwo pomorskie poniosło klęskę. Jana i wielu innych wielkich wojów przywieziono do Malborka, gdzie osadzeni zostali w ciasnych, zimnych i wilgotnych lochach. Zakuł ich wówczas wielki mistrz krzyżacki w ukute przez diabła kajdany.
Jan stracił wszystko. W podziemiach zabranego mu zamku Krzyżacy więzili tak swoich przeciwników jak i tych, którzy nie mogli zapłacić ciężkich podatków oraz skazańców.
Ponad dwuletni pobyt rycerza z Jani w lochach malborskiej twierdzy mocno zachwiał jego siłami. Zdrowia i bogactwa już nigdy nie odzyskał.
Zmarł, ale ludność tej okolicy nigdy nie zapomniała jego imienia. Dziś Jan, po z górą pięciuset latach, z dumą może po raz wtóry zawołać: "Ostałem się". Jest bowiem symbolem smętowskiej okolicy, wzorem rycerskich cnót godnym naśladowania przez współczesnych dżentelmenów.
Znaleziony na zamkowym wzgórku miecz rycerski jest dziś pamiątką tamtych burzliwych czasów. Pozostałe po jańskim zamku zaorane pole z resztkami starej cegły, kamienia i ukrytymi gdzieś podzamkowymi lochami, których strzegą duchy, największą tajemnicą Jani. Gdy zaś lepiej się wsłuchasz, drogi czytelniku w głosy unoszące się po okolicy , usłyszysz diabła, który po dziś dzień w tym miejscu wytrwale, zrabowane Janowi przez Zakon, złoto kuje/16.



Lalkowskiej świątyni cześć!

Królujesz ponad tą okolicą
już od sześciuset lat.
Ileż radości, smutku, goryczy
z twej wieży widział świat.

Wspaniały gotyk ceglastolicy
lalkowski wzniósł tu lud.
Tu się modlili dawni pątnicy,
tu się wydarzył cud.

Świątynio nasza, wiary ostojo
jakże dziś uczcić mam:
sześciowiekową twoją historię
pragnę by poznał świat.

Zakonny komtur tędy podążał,
myśliwskim szlakiem biegł.
Wyryte w cegle inskrypcje mówią
kto tu na Szweda szedł.

Wota ofiarne tutaj składała
szlachta rodzimych pól.
O twoje piękno, dostatek dbała
przejmując z Lutra rąk.

Stąd też wytrwale księża głosili
w ojczystej mowie wieść,
że Prusak w końcu kark hardy schyli
i że ucieknie precz.

A kiedy nadszedł pamiętny wrzesień,
największej próby czas,
życie za wiarę w pogodną jesień
przyjął Szpęgawski Las.

W Lalkowach stoi po dzień dzisiejszy
gotycką niosąc pieśń;
chociaż parafii krąg dziś jest mniejszy -
wiara nie mniejsza jest.
Regina Kotłowska

Przypisy:
1. J. Milewski, Dzieje wsi powiatu starogardzkiego, cz. I, Gdańsk 1968, s.82; rel. Cecylia Spoyda z/d Kurek.
2. Słownik geograficzny Królestwa Polskiego, Warszawa 1884 r., s. 66
3. Tamże, s. 82, 164, Archiwum Diecezjalne w Pelplinie /dalej ADP/ wizytacja Bartłomieja Franciszka Ksawerego Trochowskiego z 1765 - 1766, sygn. G. 61.
4. Słownik geograficzny ...
5. Tamże.
6. Tamże, J. Milewski, Dzieje Starogardu Gd. /miasto i powiat/ Gdynia 1959. i in.
7. Według opowieści M. Roryńskiej
8. Wg opowieści p. Czoch z Rynkówki
9. Wg opowieści M. Urbańskiej z Frący
10. Wg opowieści M. Urbańskiej
11. Zamek w Osieku został zniszczony w czasie wojen szwedzkich 1655 - 1660.
12. J. Milewski, Jam z Jani Wojewoda Pomorski 1454 - 1461, Starogard Gd. 1971.
13. www. grabowo dwór
14. Na podstawie gadki kociewskiej Walantego zes Sragwarów.
15. Na podstawie opowieści ludowych i publikacji J. Milewskiego

3.05.2007

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz