poniedziałek, 17 grudnia 2012

TADEUSZ MAJEWSKI. Piece. Widok z wieży kościoła

Spojrzenie z góry uczy pokory (tytuł prasowy - 27.11.2006)
Krzysztof Trawicki

Urodziłem się w Kątach Wrocławskich, ale jako 6-miesięczny dzieciak zamieszkałem z rodzicami, Zofią i Edmundem, w Piecach... Tu, w rodzinne strony (cała rodzina ojca od pokoleń związana była z Koteżami i ze Starogardem), ojciec sprowadził mamę, z pochodzenia góralkę. Rodzice poznali się we Wrocławiu na studiach. Matka uczyła się w studium katechetycznym, a ojciec w wyższej szkole muzycznej w klasie kontrabasu i dyrygentury, a dodatkowo w katedrze wrocławskiej pobierał nauki gry na organach.









Ojciec dostał w Piecach pracę jako organista w kościele pw. Najświętszego Serca Jezusa i dodatkowo jako... listonosz. A matka uczyła religii.
Ojca trochę była szkoda w Piecach. Miał wiele różnych propozycji gry w katedrach i prowadzenia chórów, ale wolał ten w Piecach. Zresztą jak mógł opuścić ludzi, którzy tak go szanowali i kochali, że przychodzili do niego z pielgrzymką prosić, żeby nie odchodził. Do dziś mieszkańcy Pieców pamiętają jego przepiękny śpiew i grę na organach. Mama po likwidacji religii w szkołach przez wiele lat była kierownikiem ośrodka Praktyczna Pani w Czarnej Wodzie, gdzie uczono gospodynie kucharzenia, szycia i innych rzeczy. Wiele z jej uczennic przygotowuje dzisiaj uroczystości weselne. Szkoda, że teraz nie ma takich ośrodków.





Mieszkaliśmy przy berlince. Było nas w domu pięcioro. Ja - najstarszy, potem siostra Bernadetta - pielęgniarka, później brat Piotr, który nie żyje, Sławomir - ma zakład kamieniarski w Piecach i Joanna, mieszkająca z mamą w domu rodzinnym. Uczyłem się w ośmioklasowej szkole w Piecach. Ukończyłem ją w 1970 roku. Mieliśmy świetną drużynę w piłkę ręczną. Zawsze walczyliśmy o wejście do finałowych rozgrywek do powiatu z Zelgoszczą, gdzie grał św. pamięci Andrzej Grubba i jego brat. A zimą zjeżdżało się z Łysej Góry na sankach, bo nie było nart. Zjazd Łysej Góry, od cmentarza, był niesamowity (teraz tam są schody). Na dole przecinało się poprzeczną drogę, brało ostry zakręt w prawo i zjeżdżało aż na staw. Bez obaw o zderzenie z samochodem, bo w Piecach był tylko jeden. Miał go prezes GS w Kaliskach Edmund Fecki. Zjeżdżało się też z kiskuli, miejsca na skraju Pieców, skąd w czasie okupacji brano piasek do budowy berlinki.





Zawsze, jako najwyższy, grałem na pozycji bramkarza. W VIII klasie miałem 183 cm wzrostu i już nie urosłem od tamtego czasu. O pozycję kapitana toczyła się walka. To był rocznik (55.) w sporcie bardzo utalentowany i lubił o wszystko walczyć. Zresztą walczy do dzisiaj. Była konkurencja nawet na pozycji bramkarskiej. Walczył o nią ze mną Fredzi (Edward) Orzechowski. Kapitanem najczęściej był Jasiu Ćwikliński - główny rozgrywający. Ja tez byłem częstym kapitanem tej drużyny. Natomiast zawsze byłem gospodarzem klasy i szefem ministrantów. Lubiłem liderować. Dlaczego wybierają na gospodarza klasy? W człowieku chyba coś jest. Co akurat we mnie? Może to, że nie potrafię się definitywnie do kogoś zrazić. Poza tym umiałem reprezentować stanowisko uczniów przed wychowawcą, a niekiedy i przed dyrektorem. Zawsze udawało mi się jak nie załatwić sprawę, to przynajmniej załagodzić. Poza tym wybierali najsilniejszego. Byłem solistą. Już w VII klasie utworzyłem zespół rockowy "Ewenement". Tylko dwóch z nas umiało grać. Ja - pobierałem kilkuletnie lekcje gry na akordeonie u Zygmunta Beyera z Kalisk i u ojca na organach - i kolega Romek Morzuch, perkusista. Trzech gitarzystów nauczyłem gry z nut. Przeboje rozpisywała mi na nuty pani Szulc z Czarnej Wody. Najpierw ćwiczyliśmy u kolegi Morzucha, później w salce Wiejskiego Domu Kultury. Graliśmy z różnych okazji. Na imprezach okolicznościowych, ale i na weselach. W Konkursie Piosenki Radzieckiej dobrnęliśmy do finału wojewódzkiego w Elblągu. To był sukces. Zawdzięczaliśmy go mojemu ojcu. Przed samym wyjazdem nasza solistka Elżbieta Czerwicka wychrypiała, że nie może jechać, bo wysiadł jej głos. Jako solista wystąpił "awaryjnie" mój ojciec. Komisja powiedziała, że wspaniały głos, dykcja, tylko zespół coś niedograny. Gdyby nie to, to byśmy pojechali na finał do Zielonej Góry. Ale i tak Kaliska zostały wyróżnione. Na przyszły raz - powiedzieli ojcu - ma sobie dobrać lepszy zespół... Ojciec był bardzo kontaktowy, lubiany, ciepły, pełen pogody ducha i zawsze wesoły. Nie pamiętam, żeby miał wrogów. Kiedy pierwszy raz startowałem na posła, bardzo dużo głosów dostawałem tam, gdzie go znali. Wybierali mnie z szacunku do ojca. Zmarł wcześnie, w wieku 53 lat.





Grupa ministrantów liczyła ze dwadzieścia osób. Ja należałem do niej od I klasy. Wtedy to było wielkie wyróżnienie. I pobierało się pierwsze lekcje publicznych wystąpień. Stałeś frontem do do wiernych, musiałeś przeczytać lekcje, czasami wystąpić z wierszem czy innym tekstem. Musiałeś być aktorem na niezwykłej scenie. A w zakamarkach kościoła zwyczajnym chłopakiem, nawet trochę łobuziakiem. Kiedyś Andzia - gosposia księdza przygotowała na rekolekcje marcepanowe ciastka dla gości i księży, i nieopatrznie postawiła je na blasze w pokoju przed zakrystią. My, trzech ministrantów, przygotowywaliśmy kadzidło. W trakcie mszy wychodząc często i po kolei zjedliśmy te wszystkie marcepany. Potem oczywiście dało w skórę, ale i tak się opłaciło, takie były smaczne... Kościół w Piecach jest pełen zakamarków, które doskonale znaliśmy. Między nim a plebanią jest łącznik z tak zwaną dzwonnicą, gdzie uruchamiano elektryczne dzwony (tam właśnie Andzia postawiła te marcepany), a na wieżę wchodziło się z zakrystii. Na początku są murowane schody, później drewniane, a na końcu metalowa konstrukcja z dwoma dzwonami. Nad nimi widać jeszcze luk. Można się wciągnąć przez niego na ostatnią część wieży. I to dopiero była dla nas atrakcja. Z tego czubka wieży rozciąga się niesamowity widok. Przy klarownym powietrzu wypatrzysz kościoły w Starogardzie i w Osieku. Tak, wieże kościołów muszą się widzieć.

W tamtym czasie, kiedy wspinałem się na tę wieżę, marzyłem o tym, by zostać lotnikiem. Tak się nie stało, ale mam po tym zamiłowanie do wspinaczki w górach. Teraz, wchodząc na wieżę kościoła, byłem wzruszony. Dokładnie przypomniałem sobie tę dziurę, ten luk. Pokonanie tego piętra to było największe przeżycie, bo trzeba było wspiąć się na rękach. Teraz też bym się wspiął. Ręce by wytrzymały, bo czuję w sobie siłę i chęć działania...

W pokonywaniu kolejnych wysokości jest coś wspaniałego. Podobnie z tym patrzeniem jest w górach. Lubię forsować je sam. Wtedy przychodzi najwięcej refleksji. Myślisz o życiu i o planach. Masz na wysokości 3-4 tysięcy metrów chwile zwątpienia. Niepokoisz się o to, czy nie załamie się pogoda, pytasz się, dlaczego ryzykujesz. Masz chwile szczęścia, kiedy jesteś u góry, ale masz też chwile smutku, bo niekiedy się nie udaje. Podobnie jest w życiu i w codziennej walce o pozycję. To nie jest kwestia pieniędzy. To kwestia roli, jaką chcesz pełnić. Ja przede wszystkim lubię kontakt z ludźmi. Staję naprzeciwko tłumu i go czuję. Czuję, że coś ludziom mogę dać. Na niezliczonych spotkaniach, jakie miałem jako radny, poseł i wójt, nie przydarzyła mi się porażka, nie czułem też po którymś z nich niesmaku. Szanuję ludzi. Wiem, że jak kogoś szanujesz, to i ciebie będą szanować. I możesz szanować siebie. I czuję, że ludzie mnie szanują. Kiedy jeździłem leczyć zwierzęta, gospodarze zapraszali mnie często do domu i traktowali mnie jak członka rodziny. Opowiadali także o swoich problemach. Czasami bezinteresownie pomagałem im w tej czy innej sprawie. I tak jest do dzisiaj. Mój dom jest pełen interesantów, którym w taki czy innym sposób staram się pomóc.

W pokonywaniu kolejnych wysokości jest coś wspaniałego. Wysokości również w sensie metaforycznym. Wiąże się to z trudem i satysfakcją. I dużo daje. Jak coś osiągniesz, jakiś pułap, jakąś pozycję, to masz inne spojrzenie. Z góry wszytko jest szersze, bardziej wyraziste. Czujesz przewagę spojrzenia, ale i pokorę. Na wiosnę chętnie wrócę na tę wieżę, by jak kiedyś pokonać ten luk.

Na zdjęciach m.in: Krzysztof Trawicki jak kiedyś wspina się na wieżę kościoła w Piecach; Mechanizm zegara, ołtarze kościoła w Piecach.
Tekst i foto Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz