Tomik wierszy Jana Majewskiego pt. Pacierz biedronki
LISTOPAD
Stłumione dźwięki
Wieczorne niebo jak ognista lawa
w konwulsjach ośmiornice chmur
skostniałe ręce -
Z rozhuśtanego mostu
czarne figurki z niemym okrzykiem
zsuwają się w spienioną rozszalałą toń
Pod ciosem wichru prężą się sine
żagle przestrzeni
Mewy i gwiazdy wzlatują jak żagwie
nad rozgniewanym morzem - przerażoną ziemią
O Listopadzie - jakżeś piękny
z łuną u czoła
z oślizgłym głazem w brutalnej pięści
z grzywą lasów na karku
O jakżeś piękny - w którym odgadują
samotnego żeglarza na odwiecznym kursie
co przez burzliwy przełom czasu
przez oschłą ciszę - jałowy spokój -
przez śmierć pozorną zmierza do drugiego brzegu
gdzie wszystko jest jak tutaj
lecz czystsze
O jakżeś piękny Listopadzie -
Ciemność się rozstępuje przed zniczem fiołka
Za tobą w błocie zszargane życie
przed tobą skrząca śnieżka
BAŚŃ O PRZYLASZCZKACH
Przyłapano przylaszczki
na gorącym uczynku - podpalaniu lasu
Ametystowe wypustki ognia
nadzwyczaj szybko zdobywały teren:
Wpełzały ze świetlistych polan
pomiędzy drzewa
żarzyły się w podszycie
Bladoliliowa łuna drżała nad wiosenną
zielenią - kłując oczy dymem
Szerszeń na basie odtrąbił alarm
mrówki pędziły po wodę do kałuż
sowa wypłoszona z dziupli
na widny dzień - wołała: hu-u-u-u - koniec świata
Wilk zmykał przed pożarem
bez zwady - razem z rysiem borsukiem jeleniem
Nikt w tym popłochu nie usłyszał
przylaszczek:
My tylko - tłumaczyły - na prima aprilis
wznieciłyśmy te bengalskie ognie
Najpierw żaby bezpieczne w bagiennej fortecy
poznawszy sytuację
co prędzej rozgłosiły pomyślną wieść
- rech rech rech rech
Gniew na przylaszczki przeminął szybko -
po czym las się napełnił żartami i śmiechem
Gdzie te przylaszczki
nawoływano zewsząd
na próżno -
Znikły bez śladu - zgasł zimny ogień
Zrazu odgadywano blady cień ich na mchu
do lata - potem zapomniano
DOJRZAŁE ZBOZA
Wago dojrzałych zbóż
jak cię pomyśleć i wyrazić -
Nie przystaje do ciebie liryczna refleksja
ani nadmiernie wybujałe słowo
Więc - czym-że cię sławić
Tylko słońce potrafi gorejącym wozem
sunąć lekko po szorstkiej toni falujących kłosów
ponad głębiną ziarn
bez najmniejszego hałasu - w sennej
ociężałości urodzaju
Tylko skowronek w ubogiej szacie
umie dostroić się do łanów
szczebiotem
aby je unieść na skrzydłach w obłoki
nim piosenką opadnie na słomiane przydno
Tylko prostolinijnie kręty
bezpostaciowy wiatr ujmie milczące
struny wyprężonych źdźbeł - wygnie je faliście
w lirę
i brzęknie:
C h l e b a n a s z e g o p o w s z e d n i e g o
d a j n a m d z i s i a j
WIECZÓR W LESIE
Już zachodzące słońce przyłożyło
złoty topór do sosnowych pni
- już je nacięło -
Spłynęła miedziana krew
Z przestworzy w których gromadzą się ćme
ziarenka mroku
posuwiście bijąc skrzydłami
wpłynęła w leśną zieleń niby crawlem sójka
Jakby ostatni oddech słońca
powiał wiatr po koronach
Umilkł - i nagle w mroczniejącej ciszy
śpiew drozdów zakołysał oniemiałym borem
Daleko na zachodzie słońce
rozpłynęło się w zorzy -
blisko - pod lisie stopy upadł złoty topór
i zagasł w piasku
Jak nigdy nie dopowiedziany
ciemny wyraz
noc pochłonęła wszystko :
gniazda odruchy życia tropy przedśmiertny krzyk
W rtęciowej powodzi księżyca
zasnął las
TAKĄ CHCĘ ZAPAMIĘTAĆ
Zimo pełna radości
którą malują pastelami gile -
Damo połyskująca brylantową kolią
na śnieżnej szyi -
tylko taką chcę zapamiętać
Przyjeżdżasz z północy
podkutymi saniami
ciągnionymi przez sforę skowyczących wichrów
za każdym razem przywożąc ze sobą
wesołe miasteczko
Krótkie dni pęcznieją od uciesznych zadym
na lodowiskach saneczkowych torach -
Łyżwy tną mróz
z ust ulatują obłoki szronu
Wokół bałwany - Mikołaje
W soplu jesteś maleńka
jak kulka rtęci oprawiona w tęczę
Ludzie którzy przechodzą mimo
tracą ważkość -
szybują ponad ziemią przyjazne uśmiechy
Taką chcę ciebie zapamiętać
zimo ostatniej chwili
zanim sopel stopnieje wraz z twoim odbiciem
a ty spakujesz wesołe miasteczko
i powrócisz na północ - Z dala
może dobiegnie wycie twej wichrowej sfory
na d o w i d z e n i a
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz