piątek, 5 sierpnia 2005

Szlachta. Doktora nie oskalpowali

Odlotową formę zabawy zaproponowali na Mistrzostwach Świata w Kapele Indianie
Indianie - ściśle mówiąc Indianki i jeden Indianin - przybyli do Szlachty z różnych miast Polski. Wyglądali w Osiecznej bajecznie kolorowo. Wspaniałe, ręcznie wykonane stroje, torby na tipi - istne dzieła sztuki itp. przyciągały licznych ciekawskich, a wśród nich i nas.






Wykładamy na uniwersytetach


Anna Danyluk - organizatorka indiańskich wiosek i pokazów - powiedziała nam, że akurat w Brodach koło Pelplina odbywa się wielki, 600-osobowy zlot przyjaciół Indian (co - jak dowiedzieliśmy się później - skończyło się fatalnie, przyjechała garstka, ale Indianie już tak mają).
Pięknie ubrana Indianka mówiła, że z tych około 600 polskich Indian ze dwustu poświęciło temu swoje życie, ale nie dosłownie.
- My mamy normalnie rodziny, domy - mówiła Indianka. - Interesujemy się indianistyką. Każdemu inaczej to przyszło. Mamy dużą wiedzę. Wykładamy nawet na uniwersytetach.
Okazało się, że "każdemu to przyszło" przede wszystkim z książek (pokolenie 30-latków - ono jeszcze czytało; obecny w Szlachcie Indianin pierwszy komputer kupił dopiero 3 lata temu).

Indianie jak Polacy



- Czerpiemy wiedzę z książek i albumów z Ameryki. Mamy wioski indiańskie. Konkretne, nie udawane. W Polsce są tylko trzy prawdzie wioski, z czego nasza, na Górnym Śląsku, jest największa, liczy sobie kilkanaście tipi. Pokryte są płótnem żaglowym, nie skórami bizona. Takich skór z bizona na jedno tipi trzeba by z osiemnaście.
- Dlaczego szukacie inspiracji w kulturze Indian, a nie w naszej historii?
- Bo historia Indian jest podobna do historii Polaków. Porywano im dzieci, przymusowo zmieniano religię, ścinano im włosy. Do tego taka filozofia życia nam odpowiada. Jej istotnym elementem jest szacunek dla przyrody.

To dla nas interes

Mówimy do pani Anny raz per ty, raz per pani. Nie bardzo to pasuje do sytuacji.
- Macie jakieś indiańskie imiona?
- Nie, imion sobie nie nadajemy.
- Pokażecie tutaj show. Czy przyjechaliście tu rekreacyjnie, czy zawodowo?
- Dla nas to interes. Przyjeżdżamy na festyny, różne imprezy rozrywkowe, ale organizator musi zapłacić.
- Czy te piękne wyroby - na przykład kunsztownie zdobione torby można kupić?
- Można, ale trzeba być bogatym człowiekiem - poważnie mówi Ciemne Oko (tak ją nazwijmy). - Para takich toreb kosztuje 7 tysięcy złotych. To torby do tipi.
- Co to znaczy, że to torby do tipi?
- Indianie często się przenosili. Szli za bizonami. Nie mieli szaf, więc wieszali
te torby.
- Jesteście grupą zawodową, czymś w rodzaju zespołu teatralnego, proponującego szczególnego rodzaju usługi. Ile musiałoby zapłacić miasto - na przykład Starogard - za wasze show?
- Pełny show kosztuje 8 tysięcy złotych. Trwa 6 godzin. Rozkładamy wtedy od 3 do 7 tipi. Tutaj rozbijemy jedno tipi. Tutaj to dla nas odpoczynek. W Brodach dzisiaj zaczyna się wielki show.
Konsensus z bladą twarzą
I w tym momencie przerwał nam i rozbił wywiad pan z kamerą i okiem ciekawskiego naukowca.
- Hmm... Fajnie bawicie się w Indian, tak? - rzucił coś w tym rodzaju.
Troszkę nas - prasę - to zdenerwowało - my tu robimy wywiad, a ktoś go nam przerywa. Ale - zgodnie z indiańskimi regułami - zachowaliśmy kamienny spokój.
- Jak to bawimy się w Indian? - zaczęła wykrzykiwać Ciemne Oko. - Według pana nasza praca to zabawa?! Taka sama zabawa jak na przykład prawnika. Jeżeli jest śmieszna, to tak samo praca prawnika jest śmieszna. Uważa pan, że jeżeli my jesteśmy Indianami, to można od razu się śmiać, a z prawnika nie?
Indianka wstała, być może w poszukiwaniu tomahawka.
;@ To nie my, proszę panią, to ten pan - pokazaliśmy oskarżycielsko palcem w stronę obywatela. - My popieramy pani stanowisko. Za mało w Polsce jest tego rodzaju zawodowych usług.



- Ja wiem, że to nie wy... Bo mnie strasznie coś takiego irytuje! Jak można mówić, że się bawimy? Dla nas to jest ważne, że my przekazujemy wiedzę o Indianach, uczymy o nich. Poza tym wkurza mnie, że wielu Polaków ma takie klapki na oczach i myślą, że kobiety nadają się tylko do garów.

A gdzie fajka pokoju?
Zostawiliśmy rozjuszoną Indiankę sam na sam z człowiekiem wyglądającym na naukowca (okazał się nim doktor Jerzy Barszcz z Osiecznej). Ten - widać człowiek dociekliwy i uparty - wcale nie miał zamiaru uciekać. Długo jeszcze dyskutował z Ciemnym Okiem i, o czym dowiedzieliśmy się później. Doszło do konsensusu. Inna sprawa, że fajki pokoju Indianie nie mieli.

Tekst i foto Tadeusz Majewski, Marek Grania

Na podstawie piatkowego dodatku "Kociewiak" Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz