czwartek, 25 sierpnia 2005

Wdecki Młyn - mapa dzieciństwa

Kociewski boom wydawniczy trwa. Książka wychodzi za książką - o straży, gminach, wsiach, nawet szkołach. Ostatnio kilka tytułów ukazało się na temat Skórcza i wsi w gminie Skórcz. Jedną z "białych plam wydawniczych" była gmina Lubichowo, ale i tam wydano książkę o OSP. Brakowało nam też opracowań na temat bardzo ciekawych wiosek borowiackich - Ocypla, Wdy, Smolników, Mermetu, Osowa Leśnego. "Brakowało" - piszemy tutaj w czasie przeszłym, gdyż ten teren, o czym mało kto wie, ma swojego dziejopisa. Jest nim mieszkający na Działkach Kocborowskich w Starogardzie Stanisław Guz.



Pan Stanisław napisał dwie książki, a wspomnień ma na kilka innych. Będziemy go zachęcać do pisania. Na łamach Kociewiaka natomiast zamieścimy kilka rozmów z panem Stanisławem dotyczących miejscowości, w których mieszkał. Dziś o autorze i Wdeckim Młynie


Panie Stanisławie. Kiedy pytamy w Ocyplu, kto wie coś na temat historii wsi czy ma jakieś dokumenty, mówią - Stanisław Guz mieszkający w Starogardzie. Podobnie jest w Smolnikach i Wdzie. Skąd pan więc jest?
- Urodziłem się w 1928 roku we Wdeckim Młynie. Stoi tam dworek, był majątek - przed wojną prywatny, po wojnie stał się własnością skarbu państwa. Mój ojciec, Jan Guz ze Smolników, po pierwszej wojnie światowej został rządcą tego majątku, gdzie był między innymi młyn, tartak i duże gospodarstwo.

A Jan Guz skąd pochodził?
- Cała rodzina więcej niż 200 lat była Kociewiakami. Wiem to z opowiadań mojego ojca. W 1808 roku rodzina mieszkała w Skrzyni (gmina Osiek - przyp. red.).

Zarządca majątku. To poważne stanowisko...
- W zasadzie ojciec był buchalterem, inaczej mówiąc księgowym. Ale w rzeczywistości prowadził wszystko. Również zwalniał, zatrudniał, sprzedawał.

Mapa pamięci

Dzisiaj Wdecki Młyn to urocze miejsce z dworkiem i elektrownią wodną. Ale w sumie wygwizdowie, chociaż w przyszłości być może bardzo atrakcyjne dla turystów. Jaki był ten Wdecki Młyn przed wojną? Pamięta pan?
- Wszystko wiem i dobrze pamiętam, chociaż mieszkałem tam 6 lat, do 1934 roku. Ja mam pamięć fotograficzną, maluję z pamięci.
Po pierwszej wojnie światowej na tym majątku pracowało wielu ludzi. Oprócz dzierżawców majątku, mieszkających w dworze, w miejscowości na stałe mieszkało dziewięć rodzin. Na sezon pracowały dzieci i żony. Zatrudniano też innych, z zewnątrz.

Dzisiaj tam jest miejsc pracy dla kilku osób - przy elektrowni wodnej, być może przy tym dworku. A przed drugą wojna światową, albo jak pan określa - po pierwszej wojnie światowej?
- Był młyn i tartak, zawsze w ruchu. Betonowe fundamenty po tych budynkach stoją do dziś. Obok Wdy, ale od strony dworku płynął kanał młyński. Został po nim rów. Hodowano 80 krów i 40 koni, z czego kilka specjalnych, do bryczki, bardzo szybkich i wysokich. Nazywano je gengery, z niemiecka. Biegacze. Te brązowe konie - para - kuczery nic nie robiły. Zaprzęgane były od czasu do czasu do bryczki i dzierżawca sobie objeżdżał teren, na przykład jechał do Skórcza.

Tą bryczką nie jeździł pana ojciec, pana rodzina?
- Nie. Ojciec był tylko pracownikiem. Jeździli dzierżawcy, panowie, z centralnej Polski. Przedostatni nazywał się Sobczak. Jego synowie w 1939 roku byli w wojsku. Tuż przed wojną przyjechali do mojego ojca się pożegnać.

Jak to się kręciło

A młyn jak był zasilany? Było koło drewniane?
- Był napędzany przez wodę. Koło wystawało ze 3 metry nad wodę, a częściowo było w niej zanurzone. Pięknie wyglądało, kiedy woda lała się w przegrody i kręciła.

Koło nasiębierne. Tak to się nazywa.
- Stało na kanale. Przed tym kołem, na wodzie, w poprzek kanału, leżała gruba sosnowa sztuka (pień), która zatrzymywała jakieś duże elementy płynące kanałem. Obok, też przed tym kołem, stały w wodzie kraty, które miały za zadanie zatrzymywać zielsko. Woda przechodziła najpierw przez tę sztukę sosnową, potem przez kraty i dopiero, już czysta, szła na koło. Między tym był most, który prowadził do dworku. Do dworka, nie tak jak dzisiaj, jechało się drogą wzdłuż kanału i mijało się to koło. Przy kole był duży spad, drugie spiętrzenie dalej, przy drugim moście, gdzie istniała następna śluza i węgornia. Dzięki nim regulowano wodę na kanale.

Suchy chleb z węgorzem

Węgornia? Co to takiego?
- Budyneczek nad wodą. Ściany miał z drewna, listwy też. Między tymi listwami znajdowały się szczeliny. Mniejsza ryba przepływała, większa się zatrzymywała. Ryba... oczywiście węgorze. Grube jak ręka, prawie metrowe. Z boku do tej węgorni prowadziło małe wejście, zamknięte na kłódkę. Mój ojciec wchodził tam w skorzniach, czyli kropówkach... długich butach. Potem patrzeliśmy z mostu, jak te węgorze ładowano. Przed mostem była kładka, gdzie składowano skrzynie, do których wpuszczano złapane w węgorni ryby. I wywożono.

Dla miejscowych nie było?
- Jak rybacy chcieli, to mogli sobie węgorze wyławiać. My, mieszkańcy czworaków, też mieliśmy. W czworakach, gdzie mieszkanie składało się z kuchni i dwóch pokoi, każda rodzina posiadała swoją wędzarnię. U nas tak było. "Mamo, chleba!". Mama (Helena Guz - przyp. red.) łapała bochen swojskiego chleba i kroiła, a najstarszemu bratu dawała nóż i wysyłała do wędzarni. Po chwili każdy jadł - suchy chleb i kawał węgorza.

Chyrchacz

We Wdeckim Młynie widać gdzieniegdzie ślady po tamtym majątku, który - co wynika z pana opowieści - był dużym przedsiębiorstwem. Ale są też i inne ślady, na przykład gruz po ewangelickim cmentarzyku. Pamięta pan ten cmentarzyk?
- Oczywiście. Chyrchacz, cmentarzyk, istniał jeszcze po wojnie. I kapliczka cmentarna też jeszcze stała. Chowano w nim ewangelików nie tylko z Wdeckiego Młyna, ale też z pobliskich miejscowości, z Bojanowa i Drewniaczek. Według opowieści w Bojanowie miał być ewangelicki kościół. I zapewne był. Tam jeszcze istnieje leśniczówka i gospodarstwo. Rolnicy, którzy orali tam pole, mówili, że nie mogą za głęboko, bo zahaczy się o gruz. Coś na pewno kiedyś tam stało.

To jest dopiero doskonały motyw dla poszukiwaczy skarbów. Wynika z tego, że Wdecki Młyn pełnił dla tutejszych wsi ważną rolę.
- Podobnie jak kiedyś Drewniaczki, gdzie było leśnictwo i nadleśnictwo, a w tym nadleśnictwie urząd stanu cywilnego. Tak, nadleśnictwo. Pracował tam sekretarz, który zapisywał urodzenia, zgony, daty ślubów. Pod ten urząd podlegały Smolniki, możliwe że też Wda, na pewno Wielki Bukowiec. To były czasy przed pierwszą wojną światową i krótko po wojnie. Kiedy pojechałem po metrykę ojca do pani w USC w Skórczu, powiedziała, że te papiery są z Drewniaczek i że zostały przekazane do Skórcza.

Wszystko zasilało koło

Musiało tu wszystko, dzięki tartakowi i młynowi, tętnić życiem. A właściwie dzięki temu, ze pracowało wielkie koło.
- Tak, Wdecki Młyn żył. Wszystko zasilało to koło, połączone pasami transmisyjnymi z prądnicą, która stała w osobnym pomieszczeniu. Energia tego koła napędzała trak i młyńskie koła. Tartak, całe podwórze, stajnie wszystko było oświetlone niskim prądem. Prądnica miała rozmiar dużego stołu. Kiedyś takie coś, szklane, do ładowania, stało w Kocborowie. Akumulatory z wodą. Podobnie było w okresie międzywojennym w Ocyplu, gdzie jeszcze nie doprowadzono prądu. Żeby używać radia, trzeba było jechać do Lubichowa i tam takie małe akumulatory ładować.

Kanał był przy dworku i już go nie ma. Ale po drugiej stronie Wdy pozostał szeroki, dziś zdaje się martwy kanał. Jaka on pełnił rolę?
- Były trzy mosty i dwa kanały. Jeden most na Wdzie, dwa na kanałach. Ten drugi kanał służył do regulacji poziomu wody w rzece. Czasem jeden nurt nie dawał rady, to regulowano drugim nurtem, tak, żeby woda się spiętrzała równomiernie. Dzisiaj przed elektrownią wodną jest płytki zalew - zbiornik wodny, a wtedy takie zbiorniki były dwa - na rzece i na jeziorze Kochanka. Ono wtedy było dobrze połączone z Wdą. Dzisiaj to jezioro istnieje, jest prywatne. Jednak woda ma w tym jeziorze niski poziom i łączy je z rzeką zaledwie strumyk. Kiedyś w tym jeziorze zbierało się dużo wody.

Ma to znaczenie przy wodnych młynach i wodnych elektrowniach. Jaka była różnica poziomów wody przy młynie?
- W granicach 3, 4 metrów.

Pierwszy spływ

Teraz w miejscu, gdzie stoi elektrownia, kajakarze przenoszą kajaki. Przed wojną też były spływy?
- Oczywiście. Wpływali w kanał młyński, potem nieśli... Ja miałem pierwszy spływ w 1934 roku.
Co to znaczy? Miał pan wtedy 6 lat...
- Podjechaliśmy z bratem do młyna wózkiem, blisko rampy, gdzie okoliczni gospodarze przyjeżdżali ze zbożem. Poniżej młyna na kanale poili konie. Tam była szumowina, taka rozbełtana woda. Siedziałem w tym wózku czekając na brata. Kołysałem się. Wózek drgnął, ruszył po lekkim skosie pomału do przodu i wylądował prosto w wodzie. Na szczęście skrzynka wyszła z konic (metalowych części) wózka i dzięki temu zostałem na wodzie. Zobaczył to młynarz, skoczył z rampy, złapał za wózek i mnie wyciągnął.

Za młynem i przed jest głęboka woda. Mogło być źle.
- Tam była głęboka woda. Tak od razu trafiłem na głęboką wodę.
Wdecki Młyn z tymi wszystkimi zabudowaniami, zwierzętami i drzewami wokół musiał być bardzo malowniczy.
- Z tymi mostami, śmiedruchem (o tym za tydzień - red.), łąkami i polami, składnicą drewna, węgornią...

Handlarze

Dlaczego pana ojciec postanowił się wyprowadzić z tej bajkowej krainy?
- W 1934 ojciec zwolnił się z zarządzania tartakiem, młynem i całym majątkiem, bo zaczęło się źle dziać. We Wdeckim Młynie było iluś tam dzierżawców, każdy działał według powiedzenia - hulaj duszo, piekła nie ma. Zaczęło brakować pieniążków. Jak pan nie miał pieniędzy, to ojciec nie wypłacał, bo z czego. Więc wolał pójść na swoje. Handlował runem leśnym, grzybami. Dzierżawił też sklep kolonialno-spożywczy w Smolnikach. W tym samym miejscu, gdzie jest dzisiaj. Pamiętam szyld i nazwisko pod spodem "Helena Guz". Sklep prowadziła matka. Przeprowadziliśmy się tam jesienią.

A ojciec?
- Prowadził skup - sprzedaż. Podobnie jak inni - między innymi Rompa, Malecki, Kośmiński we Wdzie. Dołączył do handlarzy. Jak oni skupował od gospodarzy jajka, masło, runo leśne. We wtorki i piątki mieli swój autobus. Jechał z Osieka i zabierał handlarzy z towarem z Osieka, Skórcza, Drewniaczek, Wdy, Bukowca, Zelgoszczy, Lubichowa. Jechał do Tczewa. Każdy miał tam swoje miejsce. Handlarze współpracowali ze sobą.

Powrót na swoje

Smolniki są blisko Wdeckiego Młyna, ale dla rodziny mimo wszystko była to poważna przeprowadzka. A zapewne dla pana przeprowadzka do bardzo odległej miejscowości...
- Ale ojciec wrócił w swoje rodzinne strony, bo pochodził z Ziemianka, wsi, która kiedyś leżała obok Smolników, a teraz stanowi część Smolników (dziś są Smolniki górne i dolne - przyp. red.).

Długo pan tam nie mieszkał, co wynika z pana książki.
- Ojciec prowadził tam handel przez trzy lata. Ja uczyłem się w Ziemiankach. 15 lipca 1937 roku przeprowadziliśmy się do Ocypla.

I napisał pan dwie książki. W jednej pisze pan o historii tych wsi, w których pan mieszkał. O pana historii, którą pan maluje z pamięci. Skąd taka potrzeba?
- Ja jestem z wykształcenia malarzem, ale fascynuję się historią regionalną, a szczególnie tych miejscowości, w których mieszkałem lub po których jeździłem. Mam potrzebę pisania. Znam mnóstwo szczegółów, opowieści, przekazywanych z dziada pradziada w tych miejscowościach. Znam sprawy, o których nikt nie wie, tylko ja. Na przykład o kurhanach przy jeziorze Święte pod Ocyplem. Ale to już są opowieści na inny temat.
Czy mógłby pan narysować szkic Wdeckiego Młyna, jaki pan pamięta i o jakim pan dzisiaj opowiedział?
- Oczywiście.



Tadeusz Majewski, Marek Grania

Fot. Stanisław Guz
Stanisław Guz wydał własnym sumptem dwie książki - w nielicznych egzemplarzach. Oprawione zostały w introligatorni w Kocborowie. W książce zatytułowanej "Wspomnienia z młodych lat" opowiada o wymienionych w tekście miejscowościach, we "Wspomnieniach z 1945 roku" - o swoim pobycie w rosyjskim łagrze. Fot. Tadeusz Majewski
2. Mama sporządzona przez rozmówcę.

Za magazynem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz