piątek, 12 sierpnia 2005

Sami sobie produkują prąd

Ogródki działkowe "Relax" w Starogardzie. Domek Krystyny i Marka Buszów. Mieszkają w nim od 1991 roku. W dużej mierze są samowystarczalni. Nawet jeśli idzie o prąd





Życie pod wiatr

Krystyna pochodzi spod niedalekich Ropuch, Marek z Władysławowa. Życiowo mieli pod wiatr. Ona pomagała rodzicom w PGR-ze, on wcześnie stracił rodziców i kiedy 13 lat temu przyjechał do Starogardu, nie miał nic. Taka proza.

Z pracą było łatwiej

- 13 lat temu - zauważa Marek - w Starogardzie z pracą było łatwiej. Ludzie otwierali firmy. Znalazłem pracę u Józefa Kamrowskiego. Miał duże, całkiem sensowne plany, dotyczące rozbudowy tartaku, stolarni, tapicerni. Zajmował się też transportem. Chciał nawet budować lotnisko... Raz weszliśmy na wzgórek i rzekł: "Co zrobić z tą linią energetyczną? Bo ja bym tu Boeingami siadał". Chciał je zbudować przy Lubichowskiej. Nawet chyba kończył kurs pilotażu... Pracowałem u niego jako elektryk. Potem w firmie zaczęło się gorzej dziać. Przyszły zwolnienia. Zacząłem pracować nieco dalej, u Kosickich.
Tam pracowała też Krystyna. Do kolejnego kryzysu. Takie czasy - co do pracy jedno pewne - nic nie jest pewne.

Wszystko powstało z altanki

Krystyna miała wkład w spółdzielni mieszkaniowej. Ale akurat spółdzielnie oddawały książeczki. Pech. Wcześniej było tak - uzbierałeś wkład i czekałeś na wymarzone M-ileś tam.
Zapisujemy to w kuchni ich domku w Relaxie. Przez drzwi widać pokój, drzwi do łazienki, przedsionek. Wszystko powstało z altanki. Cały ten domek.

A staraliście się o mieszkanie komunalne?
- Nie liczyliśmy na pomoc. Twardo postanowiliśmy sobie radzić sami. I rozbudować ten domek.

Czy to jakaś wasza filozofia - nie liczyć na pomoc?
- Filozofia? Nie. Po prostu nie lubię brać za darmo ani liczyć na jakiś dar bez zobowiązań - mówi Marek. - Ale nie jestem człowiekiem dumnym czy upartym. Filozofia... Nie wiem... Jakoś tak nie umiałbym jako rodzina czy człowiek chodzić do urzędów czy ogłaszać się, że potrzebujemy pomocy.

Ale są różne sytuacje, zwłaszcza dzisiaj. Bieda to nie wstyd.
- No tak, ale chodzić po urzędach? To krępujące. Na pewno są ludzie, którzy mają mniej odwagi, wstydzą się i nie chodzą. Takich jest wielu. Może powinny być osoby, które by chodziły i mówiły: "Słuchajcie, reprezentuję taką i taką komórkę. W czym wam pomóc, żeby godnie żyć?".
Marzenie.

Wszystko prawie mamy

Dzieci Krystyny i Marka mają ładne imiona - Ruth (12) i Dawid (11). Kręcą się przy nas, czasami wychodzą do zwierząt, których jest na 10-arowej działce sporo. Potem zresztą oprowadzą - pokażą rogatego kozła, kozy, kury, nawet złote bażanty w wojlerze. Pokażą też szklarenki z winogronami, różne warzywa i owoce. Działka musi produkować warzywa i owoce na cały rok.
- Wszystko mamy - mówi z dumą Krystyna. - Dokupuję tylko trochę ziemniaków.

Mieszkacie tu od 1991 roku. Te dodatkowe pomieszczenia zostały wybudowane od razu?
- Nie, wszystko powstawało stopniowo, jak tylko zarabialiśmy jakieś pieniądze. Na przykład ten piec w kuchni stoi od dwóch lat.
Jest i własna studnia



Wcześniej piec stał tylko w pokoju. Na węgiel.
- Zrobiłem go z rury grubościennej - opowiada Marek. - Miał cykl spalania od góry w dół. Zasypałem, zamykałem dysze i szyber, i paliło się przez 24 godziny. A ponieważ to pomieszczenie - kuchnia - było zimie, to do pieca dostawiłem płaszcz blachy i połączyłem go rurą - dmuchawą z kuchnią.

Ogrzewanie powietrzne... A woda?
- To był problem. Jesienią tutaj zakręcają, bo rury leżą płytko. Pan Kosicki dał mi plastikowe beczki. Wodę dawał nam sąsiad zza płotu Andrzej Błaszkowski.
- Na początku z tą wodą było fatalnie - dodaje Krystyna. - Zimą wybierałam ze stawu obok. A teraz mamy własną studnię głębinową. I woda jest lepsza niż ta miejska.

Siedzieliśmy przy świecach

- Największy problem (to częsty tu wyraz: problem) był ze światłem, z prądem - ciągnie Marek. - Dobrze, że wtedy jeszcze nie było dzieci. Siedzieliśmy zimą najpierw przy świecach, potem przy lampie naftowej, później przy gazowej... Starałem się o indywidualne przyłącze, ale zakład energetyczny stawiał straszne wymogi. Trzy słupy, linia, geodeta - ogromne koszt. Trochę zabawne. Prąd był doprowadzony do Domu Działkowca i na tym sprawa się kończyła. Dziś jest, od czerwca tego roku ale wtedy to było zupełnie nierealne. Poza tym byliśmy jedyną rodziną, która mieszkała przez zimę na działkach.

A teraz mieszkają inne?
- Może nie rodziny, ale pojedyncze, samotne osoby tak.
Wiedzy nie można wyssać z palca
Kiedy urodziła się Ruth, Marek wpadł na pomysł, żeby zbudować wiatrak. Ale w jaki sposób? Wiedzy na ten temat wyssać sobie z palca nie można. Literatury było bardzo mało, więcej zachodniej. Znalazł ludzi, którzy na tym terenie po wojnie budowali prymitywne elektrownie wiatrowe.

- Znalazłem dwóch. Jednego w Dąbrówce, drugiego, Jana Szycha, w Starogardzie. Udzielili mu wskazówek. Dał mi Młodego Technika, gdzie pisano o tym w latach 50.
Opisali prosty wiatrak do zrobienia domowym sposobem, na 200 watów. Pisali pod tym kątem, żeby budowali młodzi, bo wtedy w wielu wsiach nie było prądu... Miałem już pewien zasób wiedzy. Chciałem zrobić większy wiatrak. 200 watów wystarczy na zasilanie małego, 2-3-pokojowego domku, do oświetlenia i zasilania radia i 12-voltowego telewizora. Budowałem rok. Pracowałem w tym czasie na utrzymanie rodziny u Kosickiego. Akurat rozbudowywali warsztat i kładli dach, do którego używali kątowników. Trochę ich zostało. Odpracowałem je i z tego powstała konstrukcja nośna. U nich też spawałem.
Powstał 10-metrowy maszt.

Ile żarówek przepaliłam

- Sama konstrukcja i prądnica to nie było nic wielkiego. Problemy zaczęły się ze śmigłem. W czasopismach od pana Szycha były rysunki pokazujące, jak je wykonać, ale niedokładne. Po wykonaniu takie śmigło nie miało dużej sprawności (szybkość obrotów). Deska, z której proponowano wystrugać, była za cienka i nie można było osiągnąć odpowiedniego profilu. A śmigło musi mieć skręt, żeby dawało odpowiednią powierzchnie natarcia wiatru. W końcu zrobiłem dobre, trzy. Koło wiatrowe ma średnicę 3,2 metra. Od tego czasu ta wiatrownia pracuje.

Pracowała od razu, jak tylko stanęła?
- Nie od razu... Ile ja żarówek przepaliłam - wtrąca Krystyna. - Od razu nie chodziło. Było sporo prób i błędów, żeby zaczął odpowiednio pracować przy prędkości wiatru 3 metrów na sekundę... A kiedy zaświeciła się pierwsza żarówka, była wielka radość połączona z zachwytem. Dzisiaj wiatrak zasila nam wszystkie urządzenia domowe.

A jaki u nas na ogół wieje wiatr?
- Średnio od 5 do 6 metrów na sekundę. Jednak zimą, kiedy ściśnie mróz, na
drzewach pojawi się szadź, jest cicho i głucho. Średnio dwa miesiące w roku są bezwietrzne. Ale mamy zapas. W akumulatorach o wielkiej pojemności. Ta wiatrownia wytwarza prąd 2 KW. Trzeba ją akumulować. Mamy zapas na miesiąc.
Mają prąd zupełnie jak weki w piwnicy.

Produkcja wiatraków

Rozmawiamy jeszcze o szczegółach technicznych. O regulatorze obrotów. Musi być, żeby przy 10 stopniach w skali Beauforta elektrownia nie uległa uszkodzeniu. Na początku było takie niebezpieczeństwo. Przy dużym wietrze, przy coraz większej sile odśrodkowej, cała konstrukcja zaczęła drżeć. Ale ten problem został prędko rozwiązany.
- Wicher drzewa niedaleko przewracał, a wiatrak stoi - brzmi to w ustach Marka jak aforyzm.

Nie macie pracy. A może by tak uruchomić seryjną produkcję?
- Na południu Polski zaczynają produkować. Dla wsi. Mają z 15 metrów wysokości. Koszt - 500 tysięcy złotych. Zwrot kosztów - mniej więcej po 7 latach. Roczny koszt obsługi - około 2 tys. złotych. Ja mógłbym robić wiatraki w celu ogrzewania domu o średnicy śmigła do 6 metrów i prądnicy o mocy 5 KW. Ale czy byłoby zapotrzebowanie? Raz ukazał się artykuł, rozeszło się echem po okolicy, ludzie się zjawili i... pojawiają się ludzie, którzy mają podobną sytuację życiową jak my albo chcą coś zrobić na swoim gospodarstwie.

Ile by to kosztowało?
Milczenie. Na takie pytanie Marek nie jest przygotowany.

Mówmy o samej robociźnie.
- ...Za dwa tysiące bym zrobił.

Marek i Ruth odprowadzają do furtki. Muszą otworzyć bramkę wejściową. Bo Relaks, podobnie jak inne ogródki działkowe, jest ogrodzony płotem z drutem kolczastym u góry, a furtki zamknięte. To przed złodziejami.

Jakieś krótkie to lato - napomykam.
Marek potakuje.
- Ale mamy już dużo zapraw. I prąd. Da się jakoś przeżyć.

Chociaż lepiej byłoby w bloku, z wszelkimi wygodami.
- A gdzie ja z kozą pójdę - śmieje się Ruth.
Za nic nie chciałaby mieszkać gdzie indziej. Jak wszyscy w rodzinie. Raczej myślą o rozbudowie domku - podniesieniu do 5 metrów. Na tyle pozwalają przepisy. Żeby tylko była praca.

Tadeusz Majewski
Za Dziennikiem Bałtyckiem

Wiatrak2
1
Marek oprowadza po ogrodzie. W tle widać wiatrak. Dzisiaj ostro pracuje. Wieje z 6 metrów na sekundę. Fot. Tadeusz Majewski

2
Ruth w wojlerze z bażantami.

3
Ruth i Dawid przy kozach. Nie wyobrażają sobie życia w bloku. Fot. Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz