czwartek, 25 sierpnia 2005

Roman Kolenda - 5 lat pracy

Pracował nad monografią szkoły 5 lat. Zdążył w sam raz. Książki już "się drukują". Absolwenci otrzymają je 17 września na kolejnym zjeździe.






Chwile wzruszeń

Z Romanem Kolendą rozmawiają Tadeusz Majewski i Marek Grania

Kto jest kim

Napisał pan monografię szkoły rolniczej w Skórczu, dołączając tym samym do sporej już grupki kociewskich monografistów. Wywodzi się pan z dziada pradziada ze Skórcza?
- Nie, z serca Bieszczad. Urodziłem się w 1945 r. w powiecie sanockim. Ale w 1946 mój ojciec, Atanazy, otrzymał propozycję pracy na Pomorzu i "wylądowaliśmy" tu... Jechaliśmy na Pomorze ponad dwa tygodnie w wagonie. Ja w pieluchach... Ojciec od 1949 r. pracował jako nauczyciel i kierownik szkoły powszechniej w Wielbrandowie. Ponadto uczył w Liceum Rolniczo-Spółdzielczym (takie coś też było).

Już wiadomo, dlaczego został pan nauczycielem. Tradycja rodzinna. Jakie ma pan za sobą szkoły?
- Szkołę powszechną w Skórczu, LO im. Staszica w Starogardzie (pod koniec nauki połączone w "czerwony ogólniak", studia nauczycielskie w Bydgoszczy - historia i geografia. W 1965 r. rozpocząłem pracę w mojej podstawówce w Skórczu, początkowo jako bibliotekarz, potem jako nauczyciel historii i geografii. Prowadziłem też ZHP. W 1975 r. poszedłem na UG - Wydział Biologii i Nauk o Ziemi. Dyplom otrzymałem w 1981 r. W 1974 r. zostałem wicedyrektorem szkoły podstawowej w Skórczu, zaś 1.11.1979 r. zastępcą dyrektora Zespołu Szkół Rolniczych. Pełniłem tę funkcję do roku 1990. Od 1990 r. do 2000 byłem dyrektorem.
Ankietę do kociewskiego "Kto jest kim" mamy już wypełnioną...

Zjazdy inspirują

Teraz jest pan na emeryturze. Pracowitej, bo napisał pan monografię szkoły rolniczej. Kiedy zrodził się pomysł, żeby to zrobić?
- Dokładnie 10 lat temu. Wówczas rzuciłem hasło: "Napiszmy wspólnie monografię o naszej szkole". Zygfryd Anhalt zajął się opracowaniem tematu "sport szkolny", swoje działy mieli Władysław Pryłowski i Marzena Torbicka, ja zająłem się organizacją. To była pierwsza próba. Książka została wydana z okazji IV zjazdu absolwentów. Była skromna, gdyż z braku czasu nie dotarliśmy do wielu dokumentów.

To dobrze, że organizuje się zjazdy. Dzięki nim powstają książki.
- Na pewno inspirują. Podobnie było z tą monografią. Na V zjeździe absolwenci starszych roczników prosili mnie o bardziej szczegółowo napisaną historię.

Dlaczego starsze roczniki?
- Starsze, pierwszych gimnazjalistów i licealistów szkoły. Widocznie oni mają większą potrzebę wracania do przeszłości. Poza tym im człowiek jest starszy, tym bardziej zdaje sobie sprawę, jak nasza pamięć staje się zawodna. Dawałem na przykład do opisania to samo zdjęcie kilku osobom. Nie rozpoznawali kolegów i koleżanek, choć upłynęło zaledwie 20 latach. Tak więc póki jest na to czas, warto powspominać. Wtedy, na zjeździe, mówili mi: "Będziesz na emeryturze, napiszesz na następny zjazd". Pięć lat minęło, zjazd odbędzie się 17 września, książka będzie. Co też ciekawe. Najbardziej naciskali absolwenci z zewnątrz, z Lubelskiego, Zamojskiego, Kieleckiego. W latach 1950 - 1961 było ich od 40 do 50 procent. Do domu jeździli tylko na wakacje letnie. Na zjeździe jedna trzecia to byli oni. Nie mają pamiątek. Brali wtedy po kilka egzemplarzy tamtej książki, a jeden wziął nawet dziesięć.

Powinni być kronikarze

Pięć lat temu podjął się pan napisania monografii. Pan - bo były dyrektor, ale i historyk.
- Nie trzeba być historykiem, by pisać książki historyczne. Przyczyny, dla których ludzie piszą, są rozmaite. Dla mnie były dwie: zbyt wiele umyka z naszej pamięci i - po drugie - było mi wstyd jako dyrektorowi: jedna z najstarszych szkół rolniczych w województwie, a nie ma głębszego opracowania. Uważałem, że młodzież powinna je mieć.

Nie sądzi pan, że szkoły, gminy, być może firmy powinny mieć kronikarzy?
- Oczywiście, że tak. Dzisiaj widzę to bardzo wyraźnie. Powinien być ktoś, kto by utrwalał fakty z życia szkoły, gromadził dokumenty, filmy, zdjęcia. Pionierem w Skórczu był Mirosław Kalkowski. Dałbym komuś w szkole skromne 2 godziny, żeby to robił. Ale warunek zawsze jest jeden - to musi robić ktoś z pasją, a takich jest niewielu. Mogę się założyć, że nadal 95 procent kronik szkolnych powstaje według sztampy: odnotowana data rozpoczęcia roku szkolnego, imprezy szkolne, zakończenie roku. Niewiele się zmieniło, pomimo rozwoju techniki.

No właśnie, są komputery, skanery, aparaty cyfrowe Internet. Można tworzyć wspaniałe kroniki.
- Ale technika nie zastąpi człowieka, który by to robił z pasją, dla którego wszystko jest materiałem do opracowania. Wszystko. Doświadczyłem tego czytając protokolarze rad pedagogicznych od 1945 r. To świetny materiał historyczny. Widać w nich, jak drobiazgowo rozpatrywano sprawy uczniów. Takim materiałem są też rozkłady zajęć, zeszyty uczniów, zdjęcia ze zjazdów, kartki z zaproszeniem... Niby zwykłe zaproszenia, a po iks latach stają się wspaniałymi dokumentami. Nawet życzenia urodzinowe, na przykład dla pana Mykietyna z 1949 r.

4400 uczniów

Sporo takich dokumentów pan zebrał?
- Sporo. Zajęło mi to pięć lat. Tym razem nikt mnie nikt poganiał. Dziewięćdziesiąt pięć procent dokumentów wychodziłem. Część w różnym stanie znajduje się w szkolnym archiwum: protokolarze rad, protokoły maturalne, przygotowania zawodowego. To dokumenty podstawowe. Drugi blok to dokumenty z archiwum państwowego w Gdańsku, teczki ze szkoły. Skserowałem około 100 dokumentów. Trzeci, najtrudniejszy blok - informacje i dokumenty uzyskane dzięki kontaktom z absolwentami.

Ustalił pan liczbę absolwentów?
- Z małym marginesem błędu. Liczbę absolwentów z okresu międzywojennego odtworzyłem szacunkowo na podstawie oryginalnych świadectw ukończenia szkoły. Było ich około 200. Szacunki dotyczą też okresu okupacji. Istniała wówczas, od 1942 do 1945 r., rolnicza szkoła gospodarstwa domowego (czego nikt nie wie), którą ukończyło około 100 chłopców i dziewcząt. Tak więc co do okresu przedwojennego i okupacyjnego są szacunki. W sumie wszystkich razem, z zaocznymi, naliczyłem 4400 (tylko ze szkoły w Skórczu, bez szkoły w Smętowie, która była filią w latach 1978 - 1998). 4400 absolwentów, a więc tych, którzy zdali maturę albo egzamin z przygotowania zawodowego.

Może pan szerzej opowiedzieć o tych kontaktach z absolwentami?
- Docierałem do określonych grup wiekowych. Najtrudniej było dotrzeć do rocznika 1945. Wtedy - co zrozumiałe - panował wielki galimatias. Stan wykształcenia tego rocznika, przyszłych uczniów był bardzo różny. Ktoś chodził do szkoły niemieckiej, ktoś ukończył edukację na jakiejś tam klasie itp. Poziom wiedzy był niezwykle różny. Trzeba było klasy "przyspieszyć". To z tego rocznika uczniowie składali małą maturę w latach 1947 i 1948. Przy pisaniu takiej monografii pojawia się też problem, jak do tych ludzi dojść. Miałem tę przewagę, że się tu wychowałem, uczyłem. Nie ukrywano przede mną żadnych tajemnic.

Telewizor poszedł w kąt

Powstają w powiecie też prace zbiorowe. Woli pan takie prace, czy pojedynczych autorów, autorskie?
- Wolę te drugie. Poza tym pojedynczy autor opracowując jedną książkę już myśli o innych, opartych na zebranych materiałach.

Czyli jak kiedyś - człowiek w pojedynkę porywa się na dzieło, na przykład słownik, historię Polski itp. Ale kiedyś mieli więcej czasu. Nie było na przykład telewizji.
- Oglądam tylko wiadomości, ciekawy sport. Kiedy zabrałem się za zbieranie materiałów, telewizor poszedł w kąt... To wszystko wymagało mnóstwa czasu. Wychodziłem z domu zbierać dokumenty - miałem nazwisko, brałem torbę służbową pod pachę i w drogę... Przy pomocy ludzi, z którymi się skontaktowałem, odtworzyłem całą historię szkoły od roku 1945. I oczywiście przy pomocy archiwum. Najdalsze dokumenty dostałem pocztą elektroniczną. Zdjęcia i informacje z Kanady. Dokumenty z 1946 i 1947 r... Różne... Czy ma pan jakieś swoje zeszyty na przykład ze szkoły średniej?

Nie mam...
- A ja takie zeszyty otrzymałem. I podręczniki, na przykład pt. Hodowla zwierząt pana Mulczyńskiego z 1946 r. Jest też podręcznik z XIX w.

Taki mój zysk

Monografie powstają według szkoły niemieckiej, gdzie liczą się suche fakty, albo według szkoły anglosaskiej, gdzie idzie też o barwną opowieść (np. Norman Davis). Pana jest napisana według jakiej szkoły?
- Kiedy usiadłem do pisania książki, zapytałem się: kto będzie odbiorcą? Odpowiedź: absolwent i sympatyk szkoły. Starałem się więc, żeby były uwzględnione najciekawsze fragmenty życia szkoły. Rok szkolny to niby sztampa, ale ja wyszedłem z założenia, że zawsze w jakichś okresach były ciekawe wydarzenia. Oczywiście wszystko odtwarzam roku po roku, od 1912 r. (data podjęcia decyzji o budowie szkoły) do 2005.

Największe wzruszenie podczas zbierania materiałów?
- Było kilka takich wzruszeń. Kiedy dotarłem do dwóch zdjęć pierwszych absolwentów szkoły z 1923 i do świadectw tych dwóch grup. To było wzruszenie największe. Drugie - jak słuchałem wspomnień absolwentów o moim ojcu, który był nauczycielem dochodzącym w technikum, i o mnie, który przebywał z ojcem w tej szkole jako brzdąc.

Ukończył pan dzieło. Co teraz?
- Jaki z tego mam zysk? (śmiech) Nie boję się komputera. Wszystkie dokumenty mam zeskanowane na płytach. To się przyda przy następnych pozycjach.

Kilka słów o wyglądzie książki...
- Format A4, 250 stron, część zdjęć w kolorze.

Kolenda1
Roman Kolenda: Pisanie monografii może byc pasjonującą przygodą. Fot Marek Grania

Kolenda2
Notatnik zrobiony z niemieckiego bloczku. Fot.Marek Grania

Kolenda3
Po wojnie korzystano ze starych ksiązek, nawet w wydanego w roku 1897 Podręcznika gospodarczego. Fot. Marek Grania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz