Palce mają fioletowe
Do sklepu w Dąbrowie wchodzą dwie panie. Po codzienne, podstawowe zakupy. Palce mają fioletowe. Przyszły akurat z jagód. - Teraz do domu, przebrać i...
Nad szosę? - zagadujemy.
- A gdzież tam nad szosę! Mamy skup po drugiej stronie berlinki. Nie ma sensu stać.
Faktycznie, jest skup. Na tablicy, niczym notowania na upadającej giełdzie - jagoda - 7,2 złotego, kurki - brak. Grzybów nie ma, chociaż nie należy generalizować. Kilka dni temu wracaliśmy z trasy przez Rokocin, a tu stoisko z wielkim napisem GRZYBY. Był wieczór, kobieta akurat składała krzesełko i ruszała w stronę leżącego ze sto metrów od szosy gospodarstwa. Zaczęliśmy trąbić, wróciła. Na kilku balotach słomy miała kobiałki z boczniakami. - Kierowcy lepiej reagują na napis GRZYBY niż BOCZNIAKI - wyjaśniała - bo często nie wiedzą, co to takiego ten boczniak.
Sprytny chwyt marketingowy.
Chodzę dla przyjemności
Bogumiła Szarafin siedzi w niedbałej pozie w pomieszczonku, gdzie jej synowa Justyna obiera ziemniaki. Odpoczywa po pracy. Widocznie przed chwilą musiała przyjąć sporą dostawę jagód. Po chwili okazuje się - nic podobnego.
- Wróciłam z lasu - mówi Bogumiła. Pokazuje dłonie. Też fioletowe.
Prowadzi pani skup i sama chodzi do lasu?
- A tak, jagody zbieram od dziecka. Kiedyś zakładało się sandały i się szło w las. Dzisiaj mam 58 lat i nadal chodzę. Dla przyjemności. Cały czas mnie ciągnie. Tylko teraz to już nie ten las i jagody, co kiedyś. W młodości chodziłam za rzekę, na Osowo Leśne. W wieku 15 lat szłam z ciotką aż 15 kilometrów. Potem jeździliśmy samochodem, nawet ciągnikiem. To zawsze był dodatkowy grosz. I przyjemność. Teraz zbieram przeciętnie kilogram na godzinę, czyli półtora litra. To moja norma. A wtedy dało uzbierać nawet dwa kilo na godzinę. To dużo. A moja mama raz uzbierała cały kosz kartoflany, około 20 litrów.
O dziadach leśnych
- Jeszcze kilka lat i jagód może nie być. Wszystko zbierają maszynkami
przestrzega Bogumiła Szarafin.
Jak wygląda taka maszynka?
- A skąd mam wiedzieć! W rękach tego urządzenia nie miałam. To jest zakazane... Czy prędzej się zbiera? Jeżeli ktoś nabierze wprawy, to zapewne idzie mu szybko. Ale co potem? W Twardym Dole widać, jak jagodziny są poniszczone od tych maszynek. Zbiorą, a za rok rosną same łodyżki z kilkoma listkami. Raz spotkałam w lesie jakiegoś mężczyznę, co zbierał maszynką. - "Ty dziadzie leśny - mówiłam. - Pojadę zawiadomić, to zobaczysz".
- Ta maszynka przypomina grzebień z połączoną z nim kastką (pydełkiem - koc.) - objaśnia Justyna. - I nim się nabiera jagody z dołu, tylko że z liśćmi.
Za PRL-u jechali z walizkami
A za Polski Ludowej dzieci stały przy szosie?
- Skądże! W Dąbrowie nikt o czymś takim nie słyszał. A od nas z rodziny to już nigdy nikt nie stał. Jagody nosiło się do pani Kołodziejczyk. Ona woziła je w walizkach pociągiem do Tczewa, a potem do Gdańska czy do Malborka.
W walizkach?!
- A tak. Ta pani tu jeszcze mieszka, opowie.
Inna sprawa, że za PRL-u berlinką jechało ze stro razy mniej samochodów, a więc nie było specjalnie klientów...
Wstyd tak stać
A ta sprzedaż przy szosie? Dzieci stoją od rana do wieczora. Opalają się na fioletowo. Co panie na to?
- Oczywiście, że wstyd! Poza tym to wielkie niebezpieczeństwo. Nieraz one stoją tuż przy białej kresce. Niech jeden kierowca wyprzedza drugiego, trochę zepchnie i tragedia gotowa. Albo zauważy jagody, momentalnie zacznie hamować i trach. Były już wypadki spowodowane przez sprzedaż jagód przy drodze. Śmiertelny wypadek na łuku w Zblewie to też chyba przez to. Ja nie wiem, skąd to przyszło - takie stanie przy drodze. Za naszych czasów tego nie było. Czy ja bym stanęła? Wolałabym popracować kilka godzin w lesie.
Przykry widok - dzieciaki przy szosie... Że też to nie razi czynników oficjalnych. A tirówki raziły... Podobno stały pod Dąbrową.
- A stały. W lasku, na wzgórku. Lepiej wyglądały, niż te dzieciaki - śmieją się panie. - A co to u nas wtedy się działo! Chłopcy brali lornetki i podglądali. Wszystko było widać. Albo taki dziadek... Zawsze się stroił i jechał do nich pogadać.
Skup rozwiąże problem?
Problem dzieci stojących przy szosie może rozwiązać skup. Może, ale nie musi. Zależy, jak kto patrzy na liczby.
Tutaj, w tym punkcie skupu, jagody są po 7 złotych i 20 groszy za kilogram. A ile kosztują przy szosie?
- Tam sprzedają na litry. Za 8, 9 złotych za litr. Czyli za kilogram wychodzi im 12 - 14 złotych. Ale najpierw muszą to sprzedać. Dlatego niektórzy wolą sprzedać w skupie, a nie stać do nocy.
A dziennie ile pani skupuje?
- Około 120 kilogramów. Co dzień przychodzi ze trzydzieści osób. Wielu od nas, z Dąbrowy. I widać, że nie stoją przy szosie.
Takich punktów jest przy berlince dużo?
- Piętnaście, ale nie tylko przy samej berlince. To filie firmy z Czerska. Podobnie jak nasz istnieją od 9 lat. Mają skupy w Iwicznie, Piecach, u nas, w różnych knejach.
...Knejach?
- No takich leśnych zakątkach... Ja się nie wstydzę swojej mowy. Raz, przechodząc koło podwórka, powiedziałam na widok suszącej się pościeli: "Ale ma ta poszwa powieszona". Kobieta nie wiedziała, o co chodzi. Człowiek się przyzwyczaił do swojej mowy... Rozwiązaniem problemu na pewno są skupy.
Widocznie do Miradowa, gdzie stoi najwięcej dzieci, nie dotarli.
- Widocznie nie. Myślę, że gdyby otworzyli tam skup, to ludzie zeszliby z szosy.
Zdjęcie. Bogumiła Szarafin codziennie odbiera tu około 130 kilogramów jagód. Może dlatego w sołectwie Dabrowa przy berlince stoi mało dzieciaków.
Na podstawie tygodnika Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz